środa, 8 kwietnia 2020

 Dla wszystkich przygnębionych




Tam, daleko, świeci dla mnie słońce. Dla mnie, dla Ciebie...Dla nas. Musimy walczyć




            Światło przytomności znikające z oczu jak ta ostatnia krzywda, jak ta ostatnia myśl. I cisza. Przejmująca cisza. Czas przystanął i czeka tuż nad nią. 
I wyraźny dotyk zawieszony jeszcze w powietrzu, nabiera ciepła, a może tylko jej się zdaje? 
Rozplecione niespodziewanie myśli układają się w wyraźniejsze kształty. 
Co u licha?! Jest w szpitalu, czy już może na tamtym świecie?? Miała wypadek? Strzemiona głośno kłębiącej się krwi. Anioły, czy pielęgniarki? 
Pielęgniarki. 
I nierozumna chęć, by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące strzałki pamięci. Pamięci, która dziwnie boli. Ma wszak smak żalu.– Dlaczego?! 
Ruchomy cień myśli przemknął chyłkiem. – Co pozostało?? Nic. Próżnia, w której osiadło  ciało. Umęczone jakieś i świat wiruje. Wszystko wiruje. Najbardziej w głowie. Życie wiruje. 
Nad nią zatroskane twarze.
Nagły napływ krwi do mózgu sprawił, że zrobiło jej się ciemno w oczach, potem w głowie w samym jej środku zapalił się ogień – czy już tak zostanie? …
Strach. 
Najbardziej boli strach. – Myśli dudnią wprost w głowie, chcąc się wydostać przez ściśniętą kleszczami bólu czaszkę. Spojrzała w okno – pokój powoli wypełnił się kolorami nocy i jasną poświatą księżyca. Gwiazdy zwodniczo tańczyły na niebie, i znowu szum w głowie. – Czy coś warte to moje życie?
No..oo..o…, warte – przychodzi podcięta refleksja. To tylko bardzo trudny okres i to nie tylko w moim życiu. Dla wszystkich moich bliskich, to trudny okres. Zapłakane oczy mamy, choć stara się uśmiechnąć, także bolą.
            – Będzie dobrze… Trzeba wierzyć. Gorąco w to wierzyć… Będzie dobrze… – Wszyscy to powtarzają. Jakie to banalnie proste! Gdzieś tam, w środku, spoczywa w gotowości, otoczone skorupką ziarenko prawdy. Gorzkiej prawdy. – Jak to, dobrze?!
            Niebo zasnuły szare chmury, a wszystko pod jego kopułą zdaje się przytłumione, zupełnie jak jej życie. A najbardziej złości własna, zmącona niepewnością twarz. Czy jeszcze może być dobrze? Łatwo się mówi…
            – Cierpliwości…– mówi jej dobry Anioł a ona cały czas czuje Jego Obecność. To niemal irytujące.
            – Gdzie byłeś WTEDY??! – krzyczy jej zbuntowana myśl.
            – Byłem. Byłem przy tobie. ŻYJESZ przecież – odpowiada. – CIERPLIWOŚCI – powtarza.– Zacznij od początku zauważać kolor życia; szczęście w kropli wody…
            – Gdybym mogła wstać… Podbiec ku słońcu…
Rodzi się marzenie. MYŚL. Podąża wysoko.
To już coś!
            – Musisz wierzyć, musisz CHCIEĆ!

***

No tak, muszę nauczyć się CHCIEĆ. Przecież jest o wiele lepiej niż było… Poczuła nieomalże, że znowu się odradza.
            Nocą, usłyszała głos, a może jej się śniło?:  ZMAGANIE, WYTRWAŁOŚĆ, ZMIERZ SIĘ Z RYKIEM  FAL.
A potem przyszedł sen, który był zmaganiem, walką:
  
            Dotknęła ręką białego piachu nagrzanego słońcem, przerzuciła go między palcami, a potem poderwała nogi niczym rączy koń, tyle, że zmęczony, i rzuciła się w spienioną wodę. Fala była potężna, a ona crawlem pruła fale. Byle dalej od brzegu. Tam, gdzie kończy się horyzont, tam lepsze życie. Wiedziała to całą sobą. Całym swoim jestestwem. Gorące słońce tańczyło na wierzchołkach fal iskrząc się tysiącem promyczków i przeskakując z jednej fali na drugą. Po drugiej stronie RADOŚĆ. SŁOŃCE.
Płynęła, płynęła, płynęła... Czuła potrzebę zmagania, nawet ryzyka. Nagle woda goryczą osiadła na wargach. Poczuła zmęczenie mięśni rąk, nóg. Stały się niemal ołowiane. Zwolniła tempo. Ociężałe myśli przyplątały się wraz z morską pianą. Ciężkie nogi odmówiły posłuszeństwa. Spojrzenie błądzące po linii horyzontu – ZWĄTPIENIE – Nie dam rady… Nie przepłynę ani metra dalej. Zmącone myśli przerwał ryk wiatru: DASZ RADĘ, DASZ RADĘ… Nagły napływ krwi do mózgu sprawił, że zrobiło jej się ciemno w oczach, potem w głowie, w samym jej środku zapalił się ogień, który rozchodził się wszechpotężną siłą po całym jej umęczonym ciele, by trafić w każdą komórkę ciała. Miała wrażenie zapadania, to było jak umieranie. Odczuwała przez chwilę prawie błogie zmęczenie, zapadające się pod ciemną powierzchnią wody. Wzburzoną.  ( Jej niewiarą??)
Nie, tylko nie to! Kropelki potu, czy wody. (?)Ukłucie setek małych igiełek – to nie może być po raz drugi! Wypluła wodę z gardła, zakrztusiła się i chwyciła chust powietrza. –  Tonę? To już koniec? – Taki żałosny?
Upiór przerażenia w oczach i na białych grzywach piany.
Ślepe oczy i strach…
W uszach ogłuszający dźwięk – to huczy morze. 
– DASZ RADĘ, DASZ RADĘ!! 
I jeszcze jeden wysiłek. 
Zagłębiła się w wodę i cięła rękoma przeoraną bruzdami powierzchnię morza. Nad nią trzepotały skrzydła ptaków. – Już niedaleko…– wrzeszczały jak opętane.– Nie poddawaj się…
Odwróciła się na plecy – tylko na chwilę – musi odpocząć, bo do linii, którą sobie obrała, jeszcze spory kawałek. A tam właśnie…
Przecież wie dobrze, że ze smutku i słabości rodzi się siła – tak zawsze mówił dziadek, a przecież wiedział, co mówi.
” Musisz w sobie szukać siły pokonywać przeszkody… a tam, daleko, świeci słońce. Uchwycisz go, bo przecież ono i dla ciebie świeci. Trzeba tylko pokonać obawy, strach, niepewność. „

            Obudziła się i spojrzała w okno; słońce wysoko wzbiło się na niebie, rozjarzone jasnym neonem, zajrzało jej w oczy. – Uśmiechnęła się. Oczy jej najbliższych; mamy, dziadka były również radosne. 
Jak niewiele trzeba…





sobota, 22 lutego 2020

"Spotkania" - opowiadanie.






   SPOTKANIA

Agata przyciszyła telewizor, bo aż huczało jej w głowie od powtarzanych na okrągło głupot. Pewne, że wysłuchując tych w cudzysłowie sensacji nie zrelaksuje się ani trochę. Jak to dobrze, że choć na moment wyrwie się z tej coraz mocniej oplatającej pajęczyny absurdów, a na które jest niemal skazana, siedząc od dłuższego już czasu w domu, a telewizor jest jej jedyną rozrywką.
                     Niebawem pojedzie na spotkanie klasowe w swoje rodzinne strony…
– A dlaczego nie? Rozerwiesz się. Pojedziesz, oczywiście, że pojedziesz – stwierdził z przekonaniem jej nowy mąż.
– A Zygmuś?
– Co Zygmuś? Wszystko będzie okay. Wezmę kilka dni urlopu. Kiedy ten zjazd?
– Pod koniec lipca.
– Czyli już niedługo. Pakuj walizkę.
            Uśmiechnęła się i wyszła na balkon, spoglądając w niebo. Lało żółtym światłem i obiecywało radość. Powiew ciepłego wiatru rozdmuchał jej czarne jak heban włosy, które w słońcu lśniły pięknym blaskiem. Z głębi pokoju jak co dzień, od lat, dolatywały zjadliwe słowa polityków ociekające kłamstwem, nienawiścią i cynizmem. – Dołożyć wszystkim: i z prawa i z lewa, naruszyć świętości, być zauważonym za wszelką cenę. Koszmarne abecadło polityczne, reguła zakłamania, istna zawierucha wyrywająca z ludzi wszelkie pozytywy, a jeszcze ta nierozumna chęć, by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące, roztrzaskane strzałki pamięci. Pamięci okrutnej– ma wszak smak żalu i bólu po najbliższych.
Umykające szybko promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za nadchodzącą ciemną chmurą. Pogoda szła na manowce, jak ci tam... O co tu chodzi? Wykształceni ludzie, co niektórzy z tytułami i bzdurne posunięcia wbrew zdrowej logice.  A może nie bzdurne? Może zamierzone?
            Wszystko co w życiu robimy, jest zamierzone…Chyba, że rządzą nami rozplecione, niesforne myśli…Tak, czy tak, nie będzie się nad tym zastanawiać. Niedługo spotka się z Heńkiem…
Ruchomy cień myśli przemknął chyłkiem. Szkolna, pierwsza miłość zszargana w strzępy…hula z wiatrem po łące…gdzieś tam…pod Krakowem.
Spojrzała na kwiaty w skrzyneczkach – lśniły wszystkimi kolorami tęczy. Popukało w głowie: to było tak dawno…On już zwinął się w rulon, to przeszłość zaplątana w promień słońca, który czasami przylgnie wspomnieniem do twarzy…
            Po nim był Waldek, ale okazał się niewypałem, zbyt młodym i nieprzygotowanym do życia mężczyzną, z którym szybko się rozstała, a pojawił Jan, który wydawał się spełniać jej oczekiwania; wykształcony, poważny, nie jakiś fircyk w zalotach i wydawało się, że może być przy nim szczęśliwa. Kiedy zrozumiała, że to następna pomyłka, było już za późno – oczekiwała dziecka, którego on nigdy nie chciał. Ba! Nie życzył sobie! Ale dziecko przecież… powinno mieć ojca. Znała aż nadto smak samotności, wychowana bez rodziców, toteż trwała przy Janie o wiele za długo, aż sam ją łaskawie zostawił.– Bezradną, zastygłą w nieśmiałym oddechu, z niepełnosprawnym dzieckiem. Nadleciały obrazy: Teraz! Przyj…Jest!
Dobrą chwilę niespokojna cisza stukała jej w głowie. Sprawiło to, że momentalnie otworzyła oczy i otrząsnęła się z szoku.
– Czy żyje?! – krzyknęła. – Czy moje dziecko żyje?
– Tak. Żyje. Oczy lekarza i położnej uciekły daleko.
– Chcę je zobaczyć! Chcę zobaczyć moje dziecko… – powiedziała schrypniętym głosem. I zobaczyła tę twarz. Opadła na poduszkę. – To niemożliwe…Nie wierzę…Znowu zawirowało w głowie, w piersiach zabrakło tchu, a całe ciało ogarnął ogień. Leżała chwilę nieruchomo i patrzyła oniemiała w twarz swojego synka. – Widome oznaki fizycznego niedorozwoju – deformacja czaszki i gałek ocznych.
Nagle stało się coś dziwnego – dziecko uniosło powieki i spojrzało na nią poważnymi, skośnymi oczami. Maluch uśmiechnął się, wpatrując się w nią intensywnie i w tym momencie poczuła absolutną radość. Popłynęły łzy.– Moje maleństwo…Mój synek…Mój Zygmuś…Dziecko zabrali, a ona natychmiast usnęła, uśmiechając się. Kiedy się obudziła, stał nad nią Jan i patrzył z wyrzutem w oczach.
– Mówiłem…
Zamrugała nerwowo. – Niech idzie do diabła!
– Chyba sobie z tym nie poradzę, Agata – kontynuował myśl, nie patrząc na nią.
Uświadomiła sobie, jak bardzo zdążyła oddalić się od niego.  I cóż ją mogło obchodzić, czy sobie z tym poradzi, czy nie? Kręcił nerwowo breloczkiem z kluczykami od samochodu. – Chyba sobie nie poradzę…powtórzył.  Co postanowiłaś?
– To znaczy? – spytała nerwowo.
– Proponuję zostawić dziecko w szpitalu. Tak można. Dowiadywałem się, przekonywał nieporadnie, nie patrząc w jej oczy.
Zamarła ze zgrozy. Wzbierająca w niej fala nienawiści skutecznie ją obezwładniła. Drań! Dowiadywał się!
– Co ty powiedziałeś?! – Upewniła się po chwili.
            Tak, dobrze usłyszała!
– Najlepszym i jedynym wyjściem z sytuacji będzie jak zostawisz dziecko w szpitalu   powtórzył. Absurdalność tego pomysłu uderzyła ją z taką siłą, że opadła z powrotem na poduszkę i zaczęła się trząść jak osika na wietrze. A to kawał sukinsyna! Rozpaczliwie szukała jakiejś miażdżącej odpowiedzi, która by go starła w proch i zdarła z jego twarzy ten wyraz pewności siebie, jakim było przekonanie, że wystarczyło ją ostrzec, uprzedzić. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. Trzęsła się z wściekłości, zdając sobie sprawę, że już nigdy nie zniknie z jego oczu grymas perfidnej satysfakcji: A widzisz? Miałem rację!
– Nie mogłaś oczekiwać, że się ucieszę. Ostrzegałem cię Agata…
– Masz rację Jan. Nie mogłam tego oczekiwać. Mogę natomiast oczekiwać czegoś od siebie. Na przykład tego, że nie będę już się godziła na draństwo z twojej strony. Dam radę wychować dziecko sama i nie sądzę, żebyś się na coś przydał – powiedziała lodowato.
– Jak uważasz. – Pchnął krzesło i wstał. – Ja ci w każdym razie nie będę w stanie pomóc.– Westchnął ciężko, przyglądając się jej z niedowierzaniem. – Nie dasz się przekonać? Pomyśl jeszcze…Chwilę krążył po sali, czekając na odpowiedź.
– Wyjdź stąd! – wykrzyknęła, kryjąc twarz w dłoniach.
– Przepraszam Agata. Ja naprawdę nie dam rady. Pamiętaj, że cię uprzedzałem…
 Łyknęła gorzką ślinę i pozwoliła aby palący strumień goryczy spłynął powoli do jej żołądka.
Wyszedł. Już na zawsze.

            Po niedługim czasie pojawił się w jej życiu Zygmunt, najwspanialszy mąż pod słońcem.
– Wiesz, że jestem gotowy wszystko dla ciebie zrobić, tak jak i dla Zygmusia – powiedział, patrząc w jej oczy.–  Daj sobie tylko pomóc, Agata.
– ...Mój świat się skurczył, Zygmunt, a życie ciężko mnie doświadczyło...i nie wiem, czy zdołam jeszcze normalnie żyć, czy obudzić w sobie wiarę w miłość, a poza tym muszę być dwadzieścia cztery godziny na dobę pielęgniarką, rehabilitantką i nie będę mieć czasu dla ciebie. Liczy się tylko Zygmuś i tak to musi być.Oponowała słabo.
  Nie musi być. Wszystko zrobimy we dwoje. Po co ci ten mur, który tworzysz? Zburz go. Chyba, że nie chcesz?  
Złapała jego wyczekujące spojrzenie, pełne miłości i oddania.
– Chcę, ale nie dam rady, nie potrafię… – oponowała jeszcze.
– Dasz radę. Nieszczęścia mogą nas pobudzać do jeszcze większych wysiłków. Tak to chyba jest – mówił cicho, spokojnym głosem, zaglądając jej w oczy. – Wyglądasz jak kawałek raju. Jesteś odblaskiem piękna. I nie jesteś sama...Zawsze ci pomogę, a wczoraj to przeszłość, którą trzeba zamknąć raz na zawsze. Tylko więcej wiary, a jak wolisz – to pozytywnych myśli. Wyjdź do ludzi. Otwórz się na moją miłość… – mówił z uwagą śledząc falę uczuć przelewającą po jej pięknej twarzy.

Właśnie zamykała przeszłość jak ciężką furtę, otwierając się na nową miłość. Tę właściwą.
– I o to chodzi, skarbie, musisz się zrelaksować, powtórzył, a my damy radę! – Spojrzał na synka, którego zdążył już adoptować.
– No to jadę! – zdecydowała.    

Na dworcu w Krakowie złapała wzrok Jurka. Uśmiechnęła się lśniącymi od błyszczyka ustami, podchodząc do niego tak blisko, że poczuła zapach Armaniego. No, no…zadbany w każdym calu, pomyślała,  z przyjemnością obrzucając go wzrokiem.
– Dzięki, że po mnie wyjechałeś, to miłe, tym bardziej, że jeszcze dzisiaj powinnam pojechać na cmentarz, jutro z pewnością nie będzie na to czasu – dodała z wahaniem.
– No problem. Zawiozę cię, a po drodze porozmawiamy. To już tyle lat… – Podniósł brwi w górę. Cieszę się, że przyjechałaś Agata. Zastanawiałem się – urwał. – Ciekawe, czy będą wszyscy? – powiedział po chwili, jakiś nieobecny i skręcił w ulicę, która prowadziła bynajmniej nie na cmentarz. – Na długo przyjechałaś? Co u ciebie? Napisałaś w końcu tę książkę? Nie?? No bo widzisz…
Mówił barwnie jak kiedyś – gorąca plecionka faktów i niedomówień, tylko był jakiś inny. Nie patrzył w jej oczy. Wręcz ich unikał. Ilekroć próbowała pochwycić ten wzrok, wbijał oczy w szybę samochodu i nawijał, nie dopuszczając jej do głosu.
– Z kimś się spotykasz z naszych? Utrzymujesz kontakty? Z Heńkiem, Basią? Zdaje się, że mieszkają gdzieś w twoim fyrtlu? – spytała w końcu.
– Nie…zawahał się. Brak czasu, a poza tym, wiesz…większość ludzi gra szczerość, poddając się terrorowi poprawności. – O, pan prezes poszybował już gdzieś bardzo daleko z polityką – skomentował ostatnie wydarzenia, które dobiegły ich uszu z radia.
Spojrzała zdziwiona.
– No, ale chyba nie masz na myśli Heńka, czy Basi…? Temat polityki zbagatelizowała – jest jej dość na co dzień.
            – Tego nie powiedziałem, ale i prawdą jest, że jakoś się nie możemy zestroić. Heniek był i jest zgrywusem, a ja chyba zbyt poważnie biorę życie. – Zamilkł na moment. –A Baśka? No cóż, nie jest nam po drodze. To obywatelka świata. Podróżuje na okrągło, a potem zanudza. Szkoda, że nie poprzestaje na historiach bardziej oczywistych. Nie bawi mnie to.
– Zostaw sobie czas na śmiech, Jurek…Nie ze wszystkimi musimy dostrajać się, by razem patrzeć w dal. A…z Baśką często rozmawiam na Skypie. Poza tym, że przytyła, nie zmieniła się ani trochę.
            – To ty się nie zmieniłaś, Agata. Zawsze mnie rozumiałaś i szkoda, że nam nie wyszło.
Przysiadł na skraju tych słów, a całą ich resztę pochwycił wiatr przez uchylone drzwi samochodu, w którym zrobiło się duszno.
– A ty Agata, masz jakieś swoje poglądy, ktoś ci się podoba z polityków? Uciekłaś od tego tematu…Czyżby zupełnie cię to nie kręciło? – spytał po chwili wahania
Pokręciła głową z uśmiechem.
– Owszem, nie sposób uciec od polityki, to kabaret, który złości, miast rozweselać. Ale…trzeba przyznać, że czasami też rozwesela, zależnie od nastroju, bo już człowiek, czyli ja, w końcu przyzwyczaił się do tych absurdów. Coś mi się jednak wydaje, że kilka lat temu, za poprzedniego rządu było ciekawiej, nie uważasz? Coś się działo: związek trzech tenorów, afera rozporkowa, nie zdana, a jednocześnie zdana matura…Kurwiki w oczach i tym podobne wesołości.
– Nienawidzę ich teraz i wtedy! – Zacisnął usta.
– A mnie się podobają wszyscy mądrzy ludzie bez względu na ich przynależność partyjną – odpowiedziała.
– Ja takich nie znam w prawicowych partiach – odparł z zaciekłością.
– Ależ mądrzy ludzie Jurek są wszędzie, a że od lat, szczególnie w jednej partii jest destrukcja dialogu politycznego, kłótnie, szukanie haków i te inne sprawy, które tak denerwują ludzi, to całkiem inna para kaloszy. Ten problem nazywa się premedytacja, a nie głupota – powiedziała, spoglądając mu w oczy.
– A nie uważasz, że to jeszcze gorsze? – Złapał jej myśl.
– Właśnie! Dokładnie tak uważam, ale dajmy spokój polityce i politykom. Polityka jest jak życie. Płynie.
– Byle nie tak, jak to ostatnie Tsunami w Japonii…Zatopi i zniszczy wszystko.
– Zgadzam się w zupełności.
– I widzisz, jak się rozumiemy? Szkoda, że nam nie wyszło– powtórzył po raz drugi.
           
Właśnie podjechali pod hotel.
            Co nam nie wyszło? Rozumiem? Rozumiałam? Nie, nic nie rozumiem. Pewne, że jesteś więźniem swoich własnych myśli, pewne, że wnosisz jakiś niezrozumiały niepokój nad niewypowiedzianymi słowami, a które są, a które czuję! I jakiś głupi posmak w ustach, gdy usiłuję się przecisnąć między te słowa, a poza tym zapomniałeś, że mieliśmy jechać na cmentarz! – pomyślała dziwnie rozdrażniona.
           
Z hotelu zamówiła taksówkę i kwiaty, po czym pojechała na groby rodziców. Tęsknota zapaliła świeczki. – Ścisnęło w środku. – To ten ślad głęboko zakopany w sercu, jak dotyk upragnionej pieszczoty. W kolorowych szkłach zniczy odżyła pamięć; szarpnęło obcą myślą, bólem.
                                                  – Tak się nie odchodzi! –
Obudziły się przyschłe wspomnienia, szarpnęły palcami bólu. Mama…tato…Skurcz nagłej tęsknoty chwycił za gardło. Pamiętała jego czułe słowa, kiedy brał ją za rękę i szli na spacer do lasu i które wryły się głęboko w serce. – Moja ty królewno…mówił. – Jesteś piękną, mądrą dziewczynką, zrozumiesz…tatuś musi wyjechać…Na długo. I wyjechał. Nigdy już go nie zobaczyła. Mama popełniła samobójstwo rok po jego śmierci. – Tak się nie odchodzi…szepnęła.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć, spoglądając w ciemne okno zagłębionym w siebie spojrzeniem i rozmyślając o wielu sprawach: o tym, że życie ją okradło z miłości obojga rodziców, o tym, że ją okradli w pociągu, o Jurku…Jak on to powiedział? Szkoda, że nam nie wyszło i o Heńku…
                                               Jak on mógł jej to zrobić?!
Mógł i zrobił. Najnormalniej w świecie. To koniec, powiedział, ŻENIĘ SIĘ.
Myśli wprost dudniły w głowie, chcąc się wydostać przez ściśniętą kleszczami bólu czaszkę, gdy tego słonecznego dnia wróciła do domu. Boże! Swoje wyobrażenia zbudowała na ruchomych piaskach. Pogubiła się, a teraz musi nauczyć się żyć bez Heńka. Musi! Nauczy się. W środku, w głowie, uderzały młoteczki, a może to był jakiś młot olbrzymi. Uderzał coraz silniej i silniej. Huk. Potworny huk. Ciszej…ciszej…ciszej! To boli! Przywalił jeszcze mocniej i znalazła się w szpitalu. – Zapalenie opon mózgowych. Gdy z tego wyszła, poszukała sobie następną miłość, ale z jakiegoś powodu serce nie przestawało walić. Kropelki potu. (?) Dobrze znała zapach strachu przed samą sobą. Gotowa mu była wybaczyć…POZOSTAŁA MIŁOŚĆ UKRYTA W  ZWIĄZANYCH  ŁAŃCUCHEM  CIAŁACH, MIŁOŚĆ  NIEDOSTĘPNA…zaczęła pisać książkę.
Wytrzymam!
I cóż, że byt rozciąga się przed nią jak pustynia?
Wytrzymam!
Jeszcze tylko zobaczę ten jego ślub… Przeprowadziła go oczyma aż do drzwi kościoła. Chlasnęło po twarzy ostrym powietrzem – tkwiła w tętniącym młynie zdarzeń, choć sama nie wpływała na te zdarzenia.
Musiałam go zobaczyć, musiałam...Musiałam się przekonać, że to naprawdę się zdarzyło – mówiła do siebie, jakby chciała się oderwać od bólu. Ale on był. Piekł nawet w ramionach Waldka. A na straży tkwił stężały ciąg myśli. Codziennie.
Ile minęło dni?
Czas nie chciał leczyć, otwierał oczy, szczególnie nocą, a świt je zamykał, targając myśli. Jak dziś. Jutro zobaczy Heńka po piętnastu latach…(?)
           
            Uchyliła okno – pokój powoli wypełnił się kolorami nocy i jasną poświatą księżyca. Gwiazdy zwodniczo tańczyły na niebie, które nachylało się. Zaraz wpadnie wprost na łóżko. Powróciły wspomnienia, wątpliwości i rozsypane kawałki prawdy, tej dawnej prawdy, które zamykały oczy. Ścisnęło w środku paskudne uczucie. – Obmyślała zemstę…Oczaruje go na nowo, rozbudzi pragnienia… i odejdzie.

            Zbudziła się wcześnie rano – dzień skrzył się światłem. Uśmiechnęła się na miły widok słońca, które wciskało się do pokoju przez szczeliny w zasłonach. Dotknęła siebie w lustrze i znów się uśmiechnęła, zadowolona. Dzięki filigranowej budowie i świetlistej skórze zachowała wygląd młodej dziewczyny mimo upływu czasu, tyle, że nie miała w co się ubrać na tak ważny wieczór, jakim było spotkanie klasowe po tylu latach. Ale nic to. Ciuchy, rzecz nabyta, a Kraków ma wiele sklepów. Zadzwoniła do Basi.
            – Jestem… Możemy polatać po sklepach?
            – Przyjechałaś na zakupy, czy na zjazd klasowy?
Agata roześmiała się.
            – Okradli mnie w pociągu. Nie mam co na siebie włożyć…zanuciła.
            – Zaraz będę. Coś zaradzimy – usłyszała miły głos przyjaciółki.
Weszły do Galerii.
            – Bierz tę czerwoną kieckę – poradziła, oglądając ją na wszystkie strony. – Bardzo oryginalna. Wszystkim chłopakom zawrócisz w głowie. Jurkowi też. Zawsze miał do ciebie słabość, czy coby to nie było… – dodała z uśmiechem.
– Może i miał słabość, jak to nazywasz, ale nigdy mi jej nie okazał, nawet wczoraj, gdy mnie odebrał z pociągu i służył za taksówkę. Chyba tę tylko, że był roztrzepany i nieprzytomny.
– On taki jest. Dziwny jakiś…ale organizatorem jest świetnym, musisz przyznać. Pościągał niemal wszystkich, nawet Marylę ze Stanów.
– Słyszałam… A… Heniek? Będzie? Coś wiesz na ten temat?
              Myślisz o Nowaku? Będzie. Potwierdził swój przyjazd. A swoją drogą, Agata, dalej zachodzę w głowę. Tak szalał za tobą, a ożenił się z Teresą. – Zagryzła wargę.

            Kiedy Agata weszła na salę, prawie wszyscy siedzieli przy owalnym stole, a ona dopiero teraz straciła pewność siebie. Na jej widok Heniek wyszedł z zza stołu i uśmiechnął się szeroko. Wydawał się wyższy i szczuplejszy na twarzy, pozostały tylko szerokie bary w dobrze dopasowanej jasnej marynarce i piękne zęby.
Stał chwilę nieruchomo z odchyloną głową, założonymi na piersi rękoma i ze zdumieniem w oczach. Zaskoczyła go jej świeżość. Z czarnymi spadającymi na plecy włosami i czarnymi oczami podkreślonymi kredką, przypominała wróżkę wyłaniająca się ze źródła wiecznej młodości.
– No, no…piękna jak dawniej. Nic się nie zmieniłaś, Agatko… – powiedział.
Nie zdążyła odpowiedzieć bo do jej rąk dopadł Jurek.
– Witam i przepraszam za wczoraj. Skleroza, roztrzepanie…– Miał na myśli cmentarz.
Pocałowali się i przeszła z uściskami do Andżeliki, która pozostała niezmieniona fizycznie i jak zawsze kąśliwa.
– A mówili, że jesteś gruba…– Spojrzała na chłopaków.
– Gruba?? Każda by chciała tak wyglądać…Siadaj tutaj. – Jurek podsunął Agacie krzesło.
– A nie mówiłam? Już strzela oczami i rajcuje żonatych mężczyzn! A tak w ogóle, ilu już upolowałaś mężów? Dwóch, trzech?
Agata zaśmiała się swobodnie.
– Póki co, ustrzeliłam trzeciego. Jest doskonały! I już go nie zmienię.
– Czyli sprawdza się powiedzenie: do trzech razy sztuka? – spytał Kazik, zaglądając w jej oczy. – Szkoda, mogłabyś i mnie ustrzelić, niekoniecznie na męża. Zatańczymy?
Kazik był niewątpliwie typem gracza, a ją nie interesowały żadne gierki, ale był uroczym mężczyzną z dużym poczuciem humoru.
– Wiec jak? Mam jakieś szanse? – zaśmiał się krótko.
– Czemu się wcześniej nie określiłeś? A powiedz mi, kto to jest….ten wysoki z loczkiem na czole? – spytała ze śmiechem, rozglądając się po sali.
– W niebieskiej koszulce? Toć to nasz Mateusz…a ta…tam, w kiecce w kwiatuszki to nikt inny jak Tereska. Zaśmiał się, zadowolony. – Nie poznałaś jej? Nie przejmuj się, ja też jej nie poznałem w pierwszej chwili, choć kiedyś nieźle zawróciła mi w głowie.
– Tak? Myślałam, że palisz cholewki do Maryli?
– I do niej… i do ciebie też – zapewnił. – Nie zauważyłaś tego?
– Nie.
– No i nie dziwię się, zaplatane miałaś myśli Heńkiem. Czyż nie?
Zajrzał w jej oczy.
– Usiądziemy i napiję się – powiedziała. – A potem do ataku… – To już dodała w myślach.
– Już ci polewam. Będziesz łatwiejsza.
            Rozejrzała się po ogromnej sali, skąd dochodziła głośna muzyka i śmiechy. Ktoś pogasił światła, ale i tak dostrzegła opartego o ścianę Heńka. Wlepiał w nią oczy. – Czy on się mnie boi?? – przeleciała myśl. Tańczył już ze wszystkimi dziewczynami, tylko nie z nią. Podeszła i dotknęła go lekko.
– Hej, hej! Co tak zastygłeś w miejscu? – spytała.
Drgnął.
– Nie jesteś zmęczona? Możemy zatańczyć? – spytał niezdarnie.
– Nie jestem… Mam wrażenie, że się mnie boisz?
– Ja?
W jego spojrzeniu wyraźnie zobaczyła samotność odrzuconego psa i chęć przypodobania. Zamrugała nieprawdopodobnie długimi rzęsami i pozwoliła się objąć. Intrygował ją nadal po tylu latach, zaciekawiał, niepokoił, podniecał (?).
                                     O, nie! Na to uczucie dziś nie ma miejsca!
– O co chodzi, Heniek? – Spojrzała mu w oczy.
– Ranne ptaki, zabłąkane zwierzęta, zawsze miałaś do nich słabość – powiedział, cytując słowa z jakiejś jej znanej książki.
– To prawda, ale dobrze wiesz, że nie o to chodzi.
– Powiedz, dlaczego wcześniej zapytałaś, czy się ciebie boję?
– Bo takie odniosłam wrażenie. – Zaśmiała się. – Ze mną jesteś bezpieczny, szczególnie w tańcu.
– Nie sądzę – odpowiedział i dopowiedział to, co cały czas miał na końcu języka, patrząc na nią, jak beztrosko hasa po sali w coraz to innych ramionach. – Przez wszystkie te lata marzyłem o tobie…i dziś to wiem. Bałem się, że cię znów nie będzie…– Urwał zmieszany.
– Daj spokój Heniek – powiedziała zduszonym głosem. – Rok temu nie mogłam przyjechać. Rozwód, sam rozumiesz. A teraz też się zastanawiałam…No wiesz, małe dziecko… Ale bardzo chciałam – urwała.
– Co chciałaś?
– Chciałam między innymi zobaczyć się z tobą.
– T…a…k…?
Usłyszała w jego rwącym głosie…Boże, co ona usłyszała?! Tak, właśnie to dokładnie chciała usłyszeć.
Jej nieupięte włosy powiewały dziko w rytm muzyki, jak jej myśli nieokiełznane. Brudne i lepkie?...od pragnień? – Płonące strzałki pamięci. Pamięci do niczego nieprzydatnej. Ma wszak smak żalu. Dość tego – nakazała sobie stanowczo.  
– Wracamy do stolika – powiedziała, pociągając go za rękę.
Heniek przechylił głowę i uniósł brwi.
 – Już? Jeszcze grają…
– Grać będą do rana. Tak będzie lepiej, wracamy.
– Lepiej dla kogo?
– Dla nas.
Odgarnęła spadające do oczu włosy. Miała nadzieję, że sprawia wrażenie spokojnej. Nie była. Ani trochę.  
– Czego się napijesz? Burbona? – Zajrzał w jej oczy.
– Może być. Z lodem.
– Dobry wybór – stwierdził i na chwilę odszedł, by po chwili wrócić z kielichami w dłoni.
– Wyjdziemy na zewnątrz? – spytał.
Kiwnął do siebie głową i ruszył do wyjścia.
Wyszli w stalowo szarą poświatę zmierzchu. Niebo ponad nimi wydawało się ponadgryzane przez wierzchołki otaczających ich drzew. Na horyzoncie zapaliły się pierwsze gwiazdy. Były tak bliskie, że ich blask z łatwością mógł przebić się w serce. Ale przebijał się jego głos, który niemal urzekał, podobnie jak odblask księżyca na jego włosach i skórze.
                     Co jest?! – zadała sobie znów pytanie, mrugając oczami. – Do licha!
– Powiedz Agata coś o sobie, o mężu, o dziecku…– Usłyszała tuż obok, prawie we włosach.
– No cóż… Mam dobrego, wyrozumiałego męża i rocznego synka, którego uwielbiam.  Jest dla mnie całym życiem. Przesłała mu uśmiech, jeden z tych rozświetlających całą twarz i odsunęła się na bezpieczną odległość.
Chrząknął.
– Jesteś szczęśliwa? Nie zawsze taka byłaś… 
– To prawda. Jak to określił Kazik – do trzech razy sztuka. Waldek się rozpił i nie było z nim życia, a mój drugi mąż nie widział u mnie smutku kochanki, ani samotności towarzyszki życia. Nie rozumiał mnie – wyjaśniła. – Ale teraz jest nareszcie to, o czym marzy każda kobieta. A swoją drogą, zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłam, że…śledziłeś koleje mojego życia.
– Siebie zaskoczyłem najbardziej. Rzeczywiście, był taki okres w moim życiu, że zapragnąłem cię odnaleźć, Agatka. To było dawno…i zdryfiłem.
Milczała. I dobrze! I dobrze!
 – Nie musisz nic mówić i tak wiem, co myślisz – powiedział z zanurzonym w niej spojrzeniem.
– Tak??
– Ty byłaś i jesteś sobą a nie jakimś sztucznym produktem,  w przeciwieństwie do mnie i zawsze żałowałem, że …
– Za dużo wypiłeś i nie wiesz, co mówisz. Jesteś zakompleksiony Heniek? – Weszła mu w słowo.
– Talleyrand powiadał i wciąż są to nieśmiertelne słowa: Mamy język, aby ukryć nasze myśli – wyrecytował z zażenowaniem.
Założył swoim zwyczajem ręce na piersi. Zawsze to robił, kiedy był zdenerwowany. Agata przypomniała mu o czymś, o czym nie chciał pamiętać, a tym bardziej mówić.
– A ty jesteś szczęśliwy? – zapytała zupełnie bez sensu.
Pokręcił głową przecząco.
– N…ie.
Nie był szczęśliwy. Nigdy. Był z żoną, bo był. Żyli obok siebie, każde w swoim świecie. Ledwo ją znosił, nie mógł na nią nawet patrzeć. A ożenił się z nią, bo… No właśnie. Bo co? Bo była w ciąży? Pewnie tak. – Jedna głupia noc zaważyła na jego całym życiu. A mogło być inaczej.
– Nie bardzo mi się układa z żoną – odpowiedział i zamyślił się.
Siebie ma winić za byle jakie życie, czy też rodzinę? – Jego wiele znaczący dziadek, a potem ojciec obezwładniali jego aktywność?
Jasne, że tak… – podłapał myśl.
Pewnie wtedy, gdy musiał w wieku piętnastu lat przyznać, że nigdy nie potrafi być taki jak oni, że musi jedynie pozostać średniakiem. Nie na darmo do dziś brzęczy mu w uszach : A dziadek w twoim wieku…a ja…No i co z tego? – denerwował się wtedy, ale ten bunt, czy jak go nazwać mijał i wracała przykra świadomość. – Jestem zero, jestem do niczego.
Akceptacja własnej osobowości, choćby ułomnej, to podstawa osiągnięcia szczęścia, wiedział o tym. Czasami, w porywach, taka też prawda, chciał wyzwolić się od tego pesymizmu życiowego, od obciążeń jakie niosło własne niezadowolenie. Mrzonki te kończyły się nieuchronnie i zawsze tak samo; prostym lękiem, doznaniem cierpkim i niesmacznym. – Nie umiał nawet współczuć Teresie, choć była chora i powoli umierała. – Nie potrafię nic w tym kierunku uczynić – dręczyło od czasu do czasu, w porywach.
A w końcu, życie takie jest – niedoskonałe, którego zaburzenia drogą przypadku dotykają większości ludzi, myślał. – Czemu miałyby omijać jego, ją?
A jego cielesność? No cóż…nie dotykał Teresy od lat, chyba tylko jej ręki – bladej, wysmukłej, wypielęgnowanej na swój sposób.
Jej wzrok łani i zdesperowane słowa. – Nie kochasz mnie?
Boże, nie kocham! Liczy się i liczyła tylko Agata!...i co ja na to mogę? – mówił sobie w myślach, wlepiając oczy w ścianę.
Mógłby być dla niej milszy…Nie umiał. Czy karał ją za swoją bezwolność, za swoje nieudane życie, które sam spaprał na własne życzenie?
I codziennie wpadał w matnię egzystencjonalnego rozedrgania a jego determinacja, by prowadzić swoje życie stopniowo wygasała, aż się wypaliła do końca. Doszedł też do przekonania, że istnieje coś, co można nazwać ludzką naturą, która ma tendencje do przekraczania tego, co zakodowało w człowieku otoczenie. I tylko czasami potrafił marzyć, też rzadko. – Tam gdzieś była Agata i myśl ta rozpalała cieplutki płomyczek.
– A może ją sobie wymyślił? „Wszak to mężczyźni tworzą kobietę swoimi myślami.”
Nie, nie wymyślił. – Ona tu była, manifestując bez żenady i barwnie swoje dojrzałe piękno. Spojrzał na jej dłoń – podłużne, półdługie paznokcie skrzyły się lakierem w ciepłej tonacji. Drobinki brokatu wtopione w płytkę paznokcia połyskiwały w przyciemnionym świetle, przyciągając wzrok. Chciałby unieść te ręce i przycisnąć je do ust, a potem…poczuć te pazurki na swoich plecach…Jak kiedyś. Boże, jak bardzo chciał…
Wspomnienia powróciły do niego tak niespodziewanie, że nie zdążył się przeciw nim uzbroić.
 Leżeli z Agatą na łące w pełnym słońcu, gdzieś poza miastem. Czuł jak pęcznieje w spodniach i przewrócił się na brzuch. Ukrył twarz w pachnącej trawie, która odurzała, nie mniej od Agaty, a on musiał jej coś wyznać.
                                            Jak? Jak ma to zrobić?
 I wtedy poczuł jej paznokcie na plecach. Krew uderzyła mu do głowy, zrobiło się gorąco, stracił prawie oddech.
– Przyjemnie? – zapytała nieświadoma jego myśli spłoszonych, zawieszonych w powietrzu, na granicy żaru i lodu.
– Muszę ci coś powiedzieć…Niedługo się ożenię …– wydukał wężowate słowa, przesycony nagłą ciszą.
Widział jak Agata zesztywniała. Po dobrej chwili odpowiedziała mu wiotkim uśmiechem, a jej piękne oczy krzyczały: nie możesz mi tego zrobić! Fala gorączki na moment rozpaliła jej czoło, a usta zadrżały wyginając się w podkówkę. Chciałby odwołać te słowa, ale tego nie dało się odwołać. Już wybrzmiało.  I cóż z tego, że goryczą?
– Gratuluję – powiedziała. –To zbyt dużo uwierzyć i zostać…
I odeszła.
Słyszał tylko szum trawy i szept wiatru w liściach drzew. Taki żałosny, aż bolało.
– Przepraszam…przepraszam…przepraszam cię Agata…
Słowa rozrywające krtań, ale nie usłyszała ich, bo to nie on szeptał, to wiatr, który się zerwał. Światło rozlało się po łące, owiało spocone dłonie…Skulił się.
Nigdy już nie poczuł jej rąk na swoim ciele. I nigdy nie zapomniał tych dreszczy, które go ogarnęły, jak ten nagły wicher na tej przeklętej łące za miastem.
Jeszcze długo czuł Obecność i nie wiedział tak do końca czyją. Swoją? Jej? Zastygłych słów w nim samym?
Nie kocham jej, nie kocham…To tylko pożądanie, powtarzał sobie przez lata. Gdyby było inaczej, gdyby było inaczej…nie wybrał by mimo wszystko Teresy…
Uporczywy w swym pędzie upływ lat uodpornił go jednak na te myśli. A teraz Agata znów była blisko, niepokojąco piękna i niepokojąco drażniąca wszystkie jego zmysły.
– Masz piękne paznokcie – powiedział zduszonym głosem.
Zaskoczył go ton własnego głosu i to, jak silnie jej zapragnął.
– I tylko tyle? – Przekrzywiła głowę i miał wrażenie, że przejrzała go na wylot. Zawsze były piękne – stwierdziła – tyle, że nie chciałeś ich czuć na swoich pleckach – dodała żartobliwie, jakby to była tylko gra słów. A przecież nie była.  
Przełknął ślinę. Chciał! Chciał! Jak jeszcze! A ona to pamiętała! A niech to!
– Jeszcze pamiętasz o tym? – wydusił.
– Owszem. Zdrady nie zapomina się. Nigdy – dodała po chwili.
– To nie tak…– umilkł.
I cóż jej miał powiedzieć? Wtedy, dawno, myślał, że starczy mu sił, by sprostać własnym decyzjom i ponieść ich konsekwencje. Ale nie dał rady. Są sprawy, które wymykają się logice. Zagryzł wargi. – Kolejny wstrząs, kolejny wycinek z rzeczywistości, który pokazał, że był i jest miernotą.
– Bredzę. Paplam byle co, i masz rację – co było a nie jest, nie pisze się w rejestr – wyrecytowała za niego i roześmiała się perliście.
Najwidoczniej służyło jej nowe małżeństwo. Nic, a nic nie skłamała. Była promienna i pewna siebie, a on jak dawniej stał nieporuszony jak drzewo w bezwietrzny dzień,  przytłoczony tym, że ogarnia go znów ten sam strach co przed laty i te same zakute myśli. – Wszystko spieprzył w życiu, no może poza tym, że skończył prawo i to tylko dzięki ojcu, bo go wręcz zmusił, sam będąc prawnikiem. – To i tylko to – powtarzał. – Podtrzymaj tradycje rodzinne. Podtrzymał. Ale czy to przyniosło szczęście? Czy w ogóle umiał być szczęśliwy? Kiedykolwiek? Nic się przecież w jego życiu nie działo.
                                     – Cisza i przemijanie. NIC! –
To „nic” nie sugerowało nawet jakichś szczególnych właściwości, do których by się można odnieść. – To zaprzeczenie istnienia czegokolwiek wzniosłego. Schizofrenia życia. – Zadowolenie wzmaga zapał, buduje, wiedział o tym teoretycznie. Niezadowolenie hamuje aż do bierności. No cóż, był bierny. Przerzucił wspomnienia, nie zatrzymując się przy nich długo.
– Muszę się napić, bo chodzą mi po głowie jakieś nie takie myśli.
– Jakie? – Agata zajrzała mu w oczy.
– Wiesz przecież. Czytasz we mnie jak w otwartej książce. Machnął ręką. – Przenikające istnienie, rozsypane kawałki…życia. Urwał.
Było w nim coś tragicznego i przejmującego. Agata chciałaby go pocieszyć, przytulić, i wręcz zrobiło jej się przykro. Nie powinna go szczuć…
– Chciałbym się z tobą jeszcze kiedyś spotkać, Agata.
Jego głos nabrał barwy.
Bez względu na to, jak często siebie okłamywał, zawsze będzie ją kochał…Właśnie to sobie uświadomił i zamarł z przerażenia. – Znowu temu nie sprosta…
– Dobrze wiesz, że nie jest to możliwe. – Usłyszał wyrok. –  Ty masz swoje życie, ja swoje. Szczęśliwe. A poza tym dzieli nas odległość nie do pokonania – dodała, sprowadzając go na ziemię i zaśmiała się krótko, ale nawet ona sama stwierdziła, jak sztucznie i nerwowo to zabrzmiało.
– Pokonam każdą odległość – wyrzucił z siebie na jednym oddechu, z niedowierzaniem, że to powiedział. – Proszę…
Prawie poddała się temu. Chłonęła z przyjemnością jego pragnienie, pożądanie? tryskające z jego ust, otoczona jego mocnymi ramionami, jednocześnie spoglądając mu w oczy. Była tak blisko, że widziała, gdzie rano zaciął się przy goleniu.
– Nie jest to możliwe – powiedziała po chwili, odsuwając się na bezpieczną odległość. Już właściwie była nasycona satysfakcją. Heniek ją kochał! Heniek nie był szczęśliwy! Tyle…że coś w niej drgało niepokojem.
Jałowa satysfakcja!
Nie dostrzegł jej determinacji, zapatrzony w swoje myśli. Jego twarz wydłużyła się, a oczy zmatowiały od rezygnacji. Pokiwał głową.
– Jasne. Zajmuję sobą zbyt dużo powietrza i zbyt dużo miejsca – powiedział gorzko i roześmiał się. Wcale mu nie było do śmiechu. – Agata już była daleko, za chwilę zniknie i już jej nigdy nie zobaczy.
– Odwiozę cię do hotelu. Pozwolisz? A może zostanę? – dopowiedział szeptem, czując fizycznie, jak przerażenie odbiera mu głos.
– Tak. Zadzwoń po taryfę – powiedziała i pomyślała, że za dużo wrażeń jak na jeden wieczór, a poza tym, musiała się pilnować, mieć na baczności. – Coraz bardziej traciła grunt pod nogami. – Do jakiego hotelu?! Też chyba za dużo wypiła. Co za brednie! O czym on mówi! Że zostanie?!
– Odwieś mnie, jestem zmęczona i chcę pobyć ze sobą – stwierdziła stanowczo. – Jutro wyjeżdżam – dodała ochrypłym tonem.
Kiwnął głową, lekko zmrużył oczy, jakby chciał ją prześwietlić. – Na pewno nie chcesz, żebym został? – upewnił się. – Zdawało mi się…
– Na pewno. I źle ci się zdawało.
Ruchem rozdrażnionej reki odsunęła z oczu kosmyk włosów. Wyraźnie czuła rytm własnego pulsu.
– Chciałbym spędzić tę noc z tobą, Agata – wypowiedział po raz wtóry i zamilkł, czekając na jej reakcję. Serce waliło jak młot pneumatyczny – odważył się, odważył…
Pokręciła głową i przystroiła twarz w uśmiech. 
– Prawda jest taka, że nie wiesz, co mówisz…Muszę cię poprawić.
– Prawdy się nie poprawia – umilkł. – Czy ty nigdy nic do mnie nie czułaś, Agata? Bądź szczera choć teraz… – dodał po chwili.
Pokręciła głową.
– Zawsze byłam szczera. Szkoda, że tego nie widziałeś…Nasza miłość była i jest krucha jak skorupka jajka…ale jednak była, przyznaję. To dobrze, że dzieli nas tak duża odległość...
– Jesteś tego pewna?
– Tak. Muszę już iść.

Właśnie dojechali na miejsce. Pozwoliła się objąć. To zdumiewające, jak dobrze się czuła w jego ramionach. Lekko dotknęła ustami jego ust i odsunęła się szybko, ciągłe z tym swoim zagadkowym uśmiechem, którego nie pojmował. 
Westchnął i pokręcił głową, kryjąc rozczarowanie.
– Do widzenia Heniek. Może za rok…
Nie, nie zakładała, że za rok się spotkają. Nigdy już się z nim nie spotka, chyba, że przypadkiem. – Drzewa ciernistych krzewów…i stale będzie tęsknić…I on będzie tęsknił. WIEDZIAŁA.
Odwrócony plecami, uniósł rękę i pomachał nią.
– Do widzenia… – usłyszała.

Wsiadł do taryfy. Poczuła ulgę, kiedy zniknął za zakrętem drogi. Na zawsze.
Z nadmiaru emocji drżały jej nogi.
Otworzyła po cichu drzwi i weszła w mrok hotelowego pokoju. Opadła na fotel. Przez chwilę czuła przejmującą ekstazę życia, choć przecież nic szczególnego się nie wydarzyło. Nic?? Cisza…Otuliła ją. Cisza ma niewyczerpane siły. Może być bezlitosna, jak towarzyszący jej stres, czy bolesny niepokój…Może też być jak pieszczota dłoni, jak tęsknota za tym dotykiem. Ta, była jak tęsknota. Kryształowe sztylety namiętności rozcięły promieniem barwne tęcze. Przypełzły fantastyczne kolorowe cienie i ogarnęły tańczącym światłem całe jej ciało, mózg, który się zakleszczył przedziwnie, przesączając jej własne słowa z niedawno ukończonej powieści:…Pozostała miłość ukryta w związanych łańcuchem ciałach, miłość niedostępna. A przecież istnieje świat szalony?...Tchnienie przyjęte i tchnienie odwzajemnione…
Nie dla nas jednak...dopowiedziała do siebie głośno i włączyła radio – otoczyła ją fuga Bacha.  Przylepione do uszu tony przymknęły oczy i właśnie rodził się spokój. – To tylko kolega szkolny, tylko kolega, powtórzyła sobie i zerknęła na zegarek, odzyskując całkowite poczucie rzeczywistości. – Trzeba się kilka godzin zdrzemnąć. Jutro wraca do swojego cudownego życia z Zygmuntem, który daje tęczę za każdą burzę, uśmiech za każdą łzę…A to? A Heniek? Spotkania po latach mają to do siebie. Są miłe. Ożywa na chwilę pamięć rozsiana po łące.

Wsiadła do pociągu.
– O której będę w Poznaniu? –  spytała konduktora.
– Rano. O szóstej rano.
Jęknęła. O Boże…
Naprzeciw siedział starszy mężczyzna. Uśmiechał się.
– Czy mogę coś zaproponować? – spytał.
– Tak?
– Może… położy pani nogi na mojej ławce, a ja zrobię to samo. Czy można?
– Ależ oczywiście. – Ucieszyła się i zdjęła buty. Po chwili usnęła mocnym snem.
Przed szóstą, mężczyzna lekko dotknął jej stóp.
– Dojeżdżamy do Poznania…Pociąg ma lekkie spóźnienie, ale nie wiem ile…My to mamy szczęście! Mogło być i ze dwie godziny. Ostatnio…
Agata uśmiechnęła się.
– Faktycznie, ostatnio te spóźnienia…Makabra. Odgarnęła włosy z twarzy. Podał jej kurtkę i zdjął z górnej półki torbę. – Wyjdziemy chyba na korytarz? – spytał.
 Kiwnęła głową na znak aprobaty.
– Mieszka pani w Krakowie?
– Nie, w Poznaniu.
– O…znam to miasto. Kiedyś dawno temu, w latach siedemdziesiątych pracowałem w Poznaniu, czy jak kto woli służyłem. Już nie ma mojej jednostki…i jak wiem polikwidowali niemal wszystkie…To były nie najgorsze czasy, przynajmniej dla wojskowych. Można za nimi potęsknić. I chyba tęsknię. Uśmiechnął się. Teraz żyjemy w świecie chaosu, w przygnębiającym i pogłębiającym się absurdzie. Interesuje się pani polityką? Spojrzał z zaciekawieniem.
            – Owszem. Polityka jest przecież wszędzie: w pracy, w pociągu i na ulicy.– Roześmiała się. – A swoją drogą zrobiło się całkiem fajnie i wesoło. Polska polityka przypomina wypisz wymaluj brazylijskie seriale.
Roześmiał się głośno.
– Brazylijskie seriale…a to dobre…

Pociąg wjechał na peron. Z daleka zobaczyła Zygmunta. Pomachała mu ręką i podeszła szybko.
– I co? Jak było?
– To już poza mną. Wspomnienia i spotkania są piękne, ale…rzeczywistość tu obecna znacznie piękniejsza. Przeczesała myśli. – A gdzie Zygmuś? – zmieniła temat.
_________________________________________________________________________