piątek, 28 grudnia 2012

"ŻYCIE JAK OBSESJE." Książka nad którą pracuję

 Jest to powieść z dodatkiem suspensu, w której świat realny bohaterki miesza się ze światem magicznym. To powieść sięgająca najgłębszych warstw ludzkiej egzystencji.
Poniżej zamieszczam kilka fragmentów książki:

 "Anna podeszła do okna. Wiatr łomotał konarami drzew a jej dudniło w głowie. To bez sensu, pomyślała. Wszystko bez sensu.
Musi na chwilę zderzyć się z wiatrem. Wyjść. Gdziekolwiek. Byle dalej od myśli. Wyjść...
Odwróciła się, ubrała machinalnie elegancki płaszcz, pierwszy z brzegu, który wisiał w szafie i o wiele za lekki, jak na taki ziąb i bez słowa skierowała się w stronę drzwi. 
Odprowadził ją wzrok Roberta.
Otworzyła drzwi z rozmachem. Całą siłą woli opanowała odruch trzaśnięcia i zeszła po schodach na dół, prosto w ziąb. Musi ochłonąć i zastanowić się, co dalej. Nie sposób tak się awanturować, to do niczego wszak nie prowadzi. W głowie kipiało. Rozmowę można przerwać i zrobiła to, ale od myśli nie tak łatwo się uwolnić. Czasami trzeba zmierzyć się z porażającą rzeczywistością. Tylko jak?
Owiało ją chłodne powietrze i na moment  zatrzymała się. – Co teraz? Gdzie ma iść?

Zbierało się na burzę. Pomruk dalekiego gromu narastał stopniowo. Niebo chmurzyło się coraz bardziej, a ulicę zamiatał zimny, południowo – wschodni wiatr. Zrobiła jeszcze kilka kroków. Spojrzała przed siebie i stanęła jak wryta, zmrożona na dobre kilka sekund.
W bliskiej odległości naprzeciw jej okien stał Kazik. Rozglądnęła się niespokojnie szukając drogi ucieczki. Jednak zobaczył ją i szybko podbiegł.
Wystraszona cofnęła się o krok w tył. Bała się poruszyć i odezwać. Na moment zaschło w gardle i zadrżały nogi. Czuła się jak zwierzyna już wytropiona i bliska upolowania.  Niebieskie oczy Kazika przenikały jej twarz, żarząc się przejrzystym niebieskim ogniem szaleńca. Jego twarz nieco pociemniała i opuchnięta, uśmiechała się z wysiłkiem. Był siny. Musiał dużo czasu spędzać na powietrzu, na zimnie, czatując na nią. 
Poczuła, jak w uszach tętni jej krew. – Zimny przeciąg ulicy przeszywał niczym ostrze noża. Wzdrygnęła się. Nigdy nie czuła się tak bezsilna i sparaliżowana strachem. Pod maską spokoju buzowało napięcie. Bała się go jak cholera.
Szybko, w popłochu zaczęła rozważać różne ewentualności. Instynkt podpowiadał jej, żeby czym prędzej wynosić się gdzie pieprz rośnie. Tylko gdzie ma się skryć?
Zimny wiatr jak fala wlał się na jej twarz, mruknął ostrzeżeniem, a na dodatek ciężar ostatniej rozmowy z Robertem przywalał. – Ani tu na ulicy, ani w domu nie czekało jej nic dobrego.
            - W końcu cię odszukałem, Anno...Wiedziałem, że cię znajdę wcześniej, czy później...To już tyle lat.. – mówił szybko Kazik. – Znikłaś mi tak nagle. Tyle się ciebie naszukałem. – Chwycił jej ręce i podniósł do ust. – Chcę porozmawiać z tobą, może gdzieś usiądziemy? Usiądźmy, proszę... – Napierał na nią. Uśmiechem rozgrzewał jesienny ziąb. W mokrym powietrzu uniosła się mgła paniki. Jej paniki. Kazik się cieszył.
Stała nieruchomo jak skała, niezdolna wydobyć z siebie jednego słowa. Ciało jej zdawało się kurczyć i tracić elastyczność. Jak na wydarzenia jednego dnia, było tego stanowczo za dużo.
Kazik złapał ją za ramiona i lekko nią potrząsnął, trzymając w pewnej odległości od siebie.
            - Nic się nie zmieniłaś, Anno...Jesteś tak piękna...
Jego oczy i słowa paliły ogniem. Wiatr zmienił kierunek, uderzając w nią teraz z ogromną siłą. Uniósł jej słowa. Ognia z twarzy nie zmiótł. Znieruchomiała, patrzyła na mocne palce spoczywające na jej przedramieniu.
Odczekała chwilę, aby pozbyć się uczucia ogarniającej ją paniki.
            - Gdybyś przestał mną potrząsać, mogłabym ci odpowiedzieć – powiedziała, próbując zamaskować strach.
            - Przepraszam. Tak się cieszę z tego spotkania – powiedział. Jego oczy przewiercały ją na wylot. – Wreszcie jesteś...
Zrobiła kilka kroków przed siebie i przystanęła, zastanawiając się, jak ma postąpić. Kazik nie zamiarował odpuścić temu spotkaniu. Najlepiej będzie jak jednak przytarga go do domu, pomyślała. Zawsze to lepsze, niż być z nim sam na sam. On już jej i tak nie odpuści, a musi się przekonać, iż nie mieszka sama, że jest mężatką. Pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy?
            - Chodź do mnie, Kazik –  powiedziała, siląc się na spokój. – Zapraszam do domu, przedstawię ci mojego męża. Powspominamy stare dzieje – mówiła powoli, rozważając w myślach każde z wypowiadanych bzdurnych słów. Uświadomiła sobie w jak trudnym jest położeniu.
            - Naprawdę masz męża i  z nim mieszkasz?? – Spojrzał z niedowierzaniem.
Powoli jego ekspresja zmieniała się w smutek. 
W rozpacz?
            - No tak. Właśnie przyjechał. Ostatnio dużo przebywa u chorej matki we Wrocławiu – tłumaczyła. Nie była pewna, czy dał się przekonać. – Ale nic to, chłop z domu, koniom lżej… - Żartobliwym tonem starała się pokryć narastający strach
            - I ty tam też jeździsz? Dzwoniłem do ciebie wielokrotnie... – przerwał gwałtownie, widząc, że się zdradza. – To znaczy, już dawno wyszukałem...twój adres w książce telefonicznej... – Plątał się spłoszony nagle własnymi słowami. – Twoja rodzina, pytana o adres, jakoś zawsze nie chciała go pamiętać, i tak dobrze, że dowiedziałem się jak się teraz nazywasz...– Skrzywił się. – Ale sądziłem, że znowu ci nie wyszło...Nie masz szczęścia do mężów. Wydawało mi się, że znowu mieszkasz sama.
            - A dlaczego tak sądziłeś?
            Zignorował jej pytanie, mówiąc do własnych myśli: - Oszukałaś mnie wtedy... – Uśmiechnął się gorzko. Głęboka zmarszczka przeszyła mu czoło na całej linii. – Mówiłaś, że wracasz do Waldka, pamiętasz?! Dlaczego skłamałaś? Nigdy nie miałaś zamiaru do niego wracać, prawda?! – wykrzyczał prosto w jej twarz.
Stała chwilę wyprostowana jak struna,ważąc słowa.
           – Nie skłamałam, Kazik...Po prostu mi nie wyszło. Życie nie zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli. Sam zresztą wiesz to najlepiej. Czy nie tak?
            Zastanowił się chwilę nad tym co powiedziała i skinął głową. – Może i tak…
Spojrzała z niepokojem. Cała sprawa przybrała nieoczekiwanie poważny obrót. Wiedziała, że Kazik od dawna się nią interesuje, pytając przy każdej okazji jej rodzinę o jej adres, czy telefon, ale nie sądziła, że kiedykolwiek ją odnajdzie. Wcześniej rodzice, a później brat i bratowa spychali jego słowa, śmiejąc się tylko.
Kazik przecież całe życie, od wczesnej młodości był w niej zakochany i nigdy nie dał sobie spokoju w ustawicznych próbach jej podboju. Cała ta historia przypominała zawiłą konstrukcję chorego umysłu, co teraz całkowicie wytrąciło ją z równowagi. Tłumaczyła się z czegoś, z czego nie powinna.
Chwilę stała nieruchomo jak zwierzę, które zamarło na widok drapieżnika, kombinując jak koń pod górkę.
            - Wiesz...a może przyjdź do nas później, może wieczorem?...Przygotuję się do tego spotkania po latach – coś upiekę smacznego. Lubisz ciasto, prawda? Teraz nie bardzo mam czas. Wyszłam tylko na zakupy, a poza tym jest tak zimno...
Wstrząsnęło nią. Było rzeczywiście zimno. A jeszcze bardziej – straszno.
            Teraz chciała zyskać na czasie i uprzedzić Roberta. W tej sytuacji nie powinien jej odmówić odegrania komedii przed Kazikiem. Nie może jej odmówić. Aż takim draniem to nie jest? Chyba.
            - Dobrze. – Zgodził się po chwili wahania Kazik, ale i ucieszył. – O której mam przyjść? – spytał prędko, jakby bojąc się, że Anna się rozmyśli.
            - Wieczorem. Czy godzina dziewiętnasta pasuje ci? – Nie patrzyła mu w oczy. Czuła się wprost zaszczuta.
            - Każda mi pasuje. Przyjdę oczywiście. Chętnie poznam twojego męża. – Spojrzał znowu z niedowierzaniem. – Wydawało mi się, że mieszkasz sama...To dziwne...Ja bym cię nigdy nie zostawił, nawet dla matki...
            - Mówiłam ci, że teściowa jest chora...
            - To dlaczego nie weźmiecie jej do siebie, tak przecież to powinno być...Jak można zostawić żonę?
            - Problem polega na tym Kazik, że ona mnie nienawidzi i za nic w świecie nie chce mieszkać u mnie.
            - Anno? Co ty mówisz? Człowiek naprawdę chory, który potrzebuje opieki, chowa swoje niechęci. Zresztą, jak ciebie można nienawidzić? Coś tu jest nie tak... – pokręcił głową. – Nie wierzę... – Pod jakim numerem mieszkasz?
Złapał jej błądzące nerwowo dłonie i przycisnął do piersi. Chyba jej nie uwierzył, że mieszka z mężem. Prędzej uwierzył w to, że wyszła znowu za mąż i znowu jej nie wyszło, podobnie jak z Waldemarem. Na pewno to dokładnie sprawdzał, gnębiąc ją głuchymi telefonami przez blisko cztery miesiące. – Zawsze je odbierała przecież tylko ona, nigdy nie mąż. – Wszystko pasowało do jego składanki myśli.
Było bardzo zimno. Porywisty wiatr rozwiał jej włosy i smagnął nimi po twarzy. Zadrżała, kiedy powiew wiatru chlusnął nieprzyjemnie w jej twarz deszczem, który właśnie zaczął padać.
            - Strasznie zimno, Kazik, i pada...Uciekam. Zrobię jeszcze tylko zakupy – powiedziała nie patrząc mu w oczy. – Czekam wieczorem - dodała obłudne.
Po kręgosłupie znowu przeszedł dreszcz strachu. Nie, nie wywinie się z tego spotkania. Czuła, jak oczy Kazika wbijają jej się w plecy niczym ostrza. Zatrzęsło nią nie tylko z powodu zimna. Odwróciła się gwałtownie.
Kazik stał nieruchomo z wlepionym w nią wzrokiem. Zdziwiony, niedowierzający, zastygły. Wyglądał na szczerze zasmuconego i zaskoczonego.
            Takim samym wzrokiem przywitał ją Robert. Schowała trzęsące się ze zdenerwowania dłonie za siebie, ale zauważył jej pobladłą twarz i wyraz napięcia na niej.
            - Czy coś się stało ? – spytał.
Nie umiała znaleźć słów, które by odpowiadały jej przerażeniu.
            - Tak. Chciałabym żebyś mnie wysłuchał i pomógł mi...To, chyba możesz dla mnie zrobić?
Próbowała przywołać spokój. Robert chwilę spoglądał na nią bez słowa, gdy w skrócie nakreślała mu obraz Kazika i niebezpieczeństwo, które się z tym wiązało.
            - Jednak jestem ci do czegoś potrzebny? – powiedział prawie z cynizmem.
Była zbyt przerażona, by na to zareagować. Czuła jednak odrazę, słysząc jego egoistyczne rozumowanie. Chyba jej nie uwierzył tak do końca, ale nie odmówił pomocy.
            - Więc, o co chodzi? Co mam zrobić?
W miarę jak mówiła, wyraz jego twarzy przechodził od irytacji przez chłód i ciekawość do zdziwienia. Potem na chwilę powróciła rezygnacja...albo akceptacja. Nie zastanawiała się nad tym. Byle jej teraz pomógł.
            - Bardzo cię proszę Robert, zrób mi tą przysługę i postaraj się być miły dla mnie...
            - Czyli mamy zgrywać udane małżeństwo, kochające się ponad miarę?
Odwrócił głowę i spojrzał na nią prawie z politowaniem, widząc jej zmienioną twarz.
Nie podobał jej się ton z jakim to wypowiedział, ani szyderczy wyraz jego twarzy, ale nie zareagowała. Przez chwilę wahała się.
            - Przepraszam cię, Robert, ale myślę, że to jedyne wyjście. On mi nigdy nie da spokoju, gdy okaże się, że to nieprawda... – Jęknęła cicho. – Nie wiem, do czego jest zdolny...Po prostu bardzo się boję. To psychopata, Robert. Uwierz mi.
Spojrzała w oczy męża wręcz wyczekująco. Był jej potrzebny jak nigdy w życiu. Jeszcze nigdy tak się nie bała i to było straszne, tak jak jej sny. Ten był na jawie. Tuż, tuż. Już ocierał się o nią językiem grozy. Potrafiła wyczuć nieszczęście, lecz zdolność ta wcale jej nie pomagała w życiu, odwrotnie, prowadziła ją nieomal do obłędu.
            - Więc?? Pomożesz mi?
            - Dobrze. – Zgodził się, widząc jej przerażenie. – Może to jednak nie koniec jeszcze naszego małżeństwa? Może poczekasz z tym rozwodem?
Uśmiechnął się ze złośliwością. Była zbyt przejęta, by zareagować na tą uwagę. Nie odezwała się. Co tu można powiedzieć w takiej sytuacji? Był jej teraz bardzo potrzebny i to nie przez dwa dni. Kazik musi nabrać pewności, że jest w udanym związku i wtedy będzie szansa, że jej odpuści. Z ociąganiem odwróciła się w stronę kuchni.
            - Upiekę ciasto – powiedziała bez przekonania.
Dławiła się ogarniającą ją paniką. –Adaś daleko, nie pomoże jej, daleko był też Karol, nie mógł jej też pomóc. Jaka szkoda, że wróciła do Polski…
– Dręczące uczucie lęku. – Robert? – Nie była go pewna…ale skazana na niego. – Zapaliły się fajerwerki niedobrych myśli.
Znowu coś robiła wbrew sobie, wbrew swojej naturze. Musiała kłamać, oszukiwać, choćby i Roberta. – Gotów był nabrać nadziei na ich dalsze wspólne życie. Nienawidziła się za to i wyczuwała nadchodzące kłopoty.
            Stanęła w oknie w zamyśleniu i z niepokojem obserwowała szybko ciemniejące niebo. Burza! Zagrzmiało z oddali. Rozległ się grzmot. Potem następny – bliższy i znacznie silniejszy. Wzdrygnęła się. Wyjęła telefon komórkowy. Musi zadzwonić do Karola, najlepiej będzie jak mu wyśle sms , musi go uprzedzić, żeby nie dzwonił; Robert gotowy się rozmyślić, gdy do niego dotrze, że w jej życiu jest inny mężczyzna.
Fala światła blednącej błyskawicy wdarła się do środka przez okno, zalała cały pokój i natychmiast cofnęła się bezgłośnie. Deszcz chłostał okna. Wbiła spojrzenie w ulewę za oknem, zastanawiając się, czy w taką brzydką pogodę Kazik przyjdzie punktualnie, czy też zechce przeczekać deszcz, bo, że przyjdzie, była pewna.
Ulewa siekła nieprzerwanie z dzikim impetem przewalającej się powodzi. W jej odgłosach była jakaś nieposkromiona, bezgraniczna furia przywodząca na myśl katastroficzne wręcz obrazy.
Rozległo się pukanie. Drgnęła całym ciałem. Serce biło tak mocno, że czuła je w gardle. 
– O Boże...W myśli układała się z Bogiem.
            - Idź otwórz... – powiedziała cicho do Roberta.
Z ociąganiem i niewyraźną miną podszedł do drzwi, otwierając je szeroko.
            - Proszę wejść…
Kazik przez dobry moment wpatrywał się w niego niczym jastrząb. Przemoknięty jastrząb. Strzepał z siebie deszcz, ale nadal był mokry.
            - Daj Robert jakiś sweter i...może kapcie...Kazimierz jest cały przemoknięty. – Przełknęła ostrożnie ślinę. Na razie wszystko jest w porządku... – Może chcesz wysuszyć włosy, Kazik? – zapytała schrypniętym głosem.
            - Przepraszam – powiedział niepewnie – nie chciałem się spóźnić....
W ręce trzymał przemoknięty również bukiet kwiatów. Niezdarnie jej go podał.
            - Proszę, Aniu...Cóż...dziękuję za sweter. Jest pan...hm...niezwykle...Naprawdę brak mi słów. – Miał z lekka strapioną minę.
Dwaj mężczyźni przypatrywali się sobie w milczeniu, aż w końcu Robert przerwał milczenie.
            - Ależ to nie mnie...to mojej cudownej żonie...trzeba podziękować. Mężczyźni nie zwracają na takie przyziemne sprawy żadnej uwagi, prawda skarbie? My jesteśmy grubo ciosani... – pocałował ją w rękę. – Jego głos pobrzmiewał satysfakcją.
Spojrzał na nią z zachwytem, o który by go nie podejrzewała. Nigdy nie widziała u niego takiego spojrzenia. Miał go najwidoczniej zarezerwowany dla innych kobiet... Wydał jej się całkiem jakiś inny.
Uśmiechnęła się spięta.– Kazik bacznie obserwował ich zachowania. Musiała przyznać, że wygląda świetnie! Czas niewiele go zmienił.
Był bardzo przystojnym mężczyzną. Włosy nadal miał czarne jak garnitur, w który był ubrany. Wyglądał jak smukła czarna pantera w każdej chwili gotowa do skoku, w której wnętrzu kłębi się zakumulowana energia. Przyglądał jej się, prawie nie spuszczając z niej wzroku, przenosząc go jedynie na Roberta.
Wstawiła kwiaty Kazika do wazonu i postawiła na stole.
            - Bardzo lubię kwiaty...Uwielbiam...Są piękne –  powiedziała. Kwiaty rzeczywiście kochała, ale w tych okolicznościach?
            - Widzę, że lubisz...Masz ich bardzo dużo w domu...Jeszcze tyle nigdzie nie widziałem. – Rozglądnął się. – Mieszkanie wprost tonie w kwiatach i jakie są piękne...A co robisz z nimi jak wyjeżdżasz? Przecież często wyjeżdżasz? – W głosie było drapieżne pytanie.
            - No tak, często. Zostawiam wtedy klucz u przyjaciół. Mam ich sporo. Zawsze ktoś chętnie podejmie się tego zadania, choć to na pewno spory kłopot.
Uśmiechnęła się.
            - No tak, no tak...Najlepiej, jak jest rodzina na miejscu... – Popatrzył na nią – A ty, jeśli się nie mylę, masz córki w Warszawie? Czy tak?
            - Tak. Są już dorosłe i mają swoje życie...Szczęśliwe zresztą. Boże Kazik, jak ten czas zleciał. Dopiero my byliśmy dziećmi, a teraz mam wnuki. Tam również często jadę...
Patrzył w nią jak w obraz święty, z uwielbieniem i bez jednego mrugnięcia powieką. Słuchał, kiwając głową, jakby do swoich myśli. Coś sobie kalkulował w głowie i składał w całość.
Podała świeżo upieczone ciasto z bitą śmietaną i uśmiechnęła się do Kazika.
            - Na pewno lubisz ciasto, podobnie jak mój mąż. Mężczyźni uwielbiają ciasto – dodała.
Skinął głową w zamyśleniu.
Upłynęło wiele czasu, zanim na jego stężałej z niepewności twarzy pojawił się uśmiech. Nałożył sobie ciasta na talerzyk i znów rozglądnął się po pokoju.
            - Ładnie tu u ciebie i tak bardzo przytulnie...Sama projektowałaś to wnętrze?
            Skinęła głową z uśmiechem. – To jest moje trzecie mieszkanie, które projektowałam, a każde po kolei wychodziło lepiej. Następne będzie jeszcze lepsze – zażartowała.
            Spojrzał zdziwiony. – Trzecie?? Teraz wszystko rozumiem...To dlatego tak trudno mi było odnaleźć ciebie...
            - Masz ochotę na herbatkę, czy kawę? A może trochę alkoholu? – spytała, żeby zmienić temat.
            - Nie piję alkoholu – oznajmił krótko. – Poproszę kawę.
            - Nie pamiętam...lubisz muzykę poważną, Kazik?
            - Lubię, podobnie jak ty Anno...Pamiętam, czego słuchałaś i co cię interesowało.
            - To miłe…"

"Musi powiedzieć Karolowi całą prawdę, nie ma rady. Wszystko mu powiedzieć, z detalami. Zebrała się w sobie.
            - Może to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale jest mężczyzna jeszcze z mojego dzieciństwa, który od jakiegoś czasu obsesyjnie mnie prześladuje. To strach przed nim przyspieszył mój przyjazd do Londynu, do  ciebie. Właściwie uciekłam w popłochu, tak to trzeba nazwać. Kazik, bo tak ma na imię ten mężczyzna, jest obłąkany. To szaleniec, psychopata...Może być niebezpieczny – wyrzuciła z siebie jednym tchem. – Tak strasznie się boję i zupełnie nie wiem, czego się uchwycić. Ten strach dławi w gardle...
Jej głos, w którym czuł tajoną rozpacz, zdawał się rozsadzać pokój.
            - Opowiedz mi teraz dokładnie o tym obłąkanym mężczyźnie, o co tu chodzi?!
Karol był przerażony nie mniej od niej.
            Kilka sekund milczała zastanawiając się od czego zacząć. – On mi nigdy nie da spokoju, Karol. To trwa już tyle lat... Powraca jak zły koszmar i zawsze wtedy, gdy jestem sama. Oplata pajęczą siecią. Jest w nocy w moich snach i jest na jawie, zawsze wtedy, gdy wpadam w dołek. – Nuta paniki w jej głosie przeraziła go, choć tak bardzo starała się ją ukryć.– Boję się życia, stresów, wszelkich napięć i nienawiści ludzkiej, której jest tak dużo wkoło; każda zła myśl przywołuje zły sen, a zły sen przemienia się w rzeczywistość i tak w kółko. A przecież to samo życie...Jak można żyć z dala od kłopotów? Są przecież nieuniknione – skarżyła się.
            Stał chwilę nieruchomo, wpatrując się w nią z pobladłą twarzą i płonącymi oczami. Ta niesamowita historia była jak kręcone schody wiodące do drzwi, których nie umiał otworzyć. W wyrazie jego twarzy było kompletne osłupienie. Tego nigdy by się nie domyślił.
            - Można, Anno! Ze mną ci się to uda, zobaczysz. Zrobię wszystko, aby twoje życie przebiegało bez stresów, kochanie. – Przyciągnął ją do siebie. W jego ramionach było ciepło i miękko. Było też bezpiecznie. – Kocham cię, malutka. Jesteś całym moim światem i nie pozwolę cię skrzywdzić.
            - Jednakże muszę w końcu wrócić do Polski i mój problem znowu się pojawi. Wiem o tym! – Głos załamał się.
            - Zostaniesz tu ze mną tak długo jak będzie potrzeba. Zostaniesz na zawsze! A do Polski wrócimy ale razem i tylko po to, by pozałatwiać wszystkie twoje sprawy. Sama tam nie pojedziesz! – powiedział zdecydowanie, przygarniając ją mocno do siebie. – I tylko nie mogę pojąć, dlaczego dopiero teraz wyjechałaś z kraju? Dlaczego niemożliwa była nawet rozmowa telefoniczna, czy rozmowa na Skypie? Możesz mi to wytłumaczyć?
Chwilę milczała.
            - Tak musiało być – przygryzła wargę. – Miałam przez jakiś czas nadzieję, że Robert mi pomoże pozbyć się intruza. Nie mogłam mu o nas powiedzieć…Ale mi nie pomógł. Wyjechał obrażony, czy urażony w swojej męskiej ambicji. Zostawił mnie z problemem, który nazywa się Kazik. Tak mi przykro, że cię wciągam w swoje sprawy Karol...Tak mi przykro…
Pocałował ją w czoło i przytulił głowę do swego policzka.
            - Nie ma ci być przykro! Ja muszę to wiedzieć! Wszystko! Wszystko, co dotyczy tego człowieka. Czy to inteligentny człowiek? – spytał.
Pokiwała głową.
            - Bardzo… I bardzo trudno wywieść go w pole. Rozumuje wręcz perfekcyjnie.
Dawne lęki pochwyciły znów za gardło. Przełknęła głośno ślinę.
            - Powtarzam ci Aniu, że nic ci przy mnie nie grozi. Wierzysz mi? – Pochylił się nad nią i pocałował jej brwi, próbując wygładzić zmarszczki niepokoju. – Zapamiętaj sobie, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym i bardzo ważnym! I nie pozwolę narażać cię ani na niebezpieczeństwo, ani na stres. I już nie dyskutujmy na ten temat. Twój mąż jest niewiele wart, skoro cię zostawił w tak trudnej sytuacji i Bóg mi świadkiem, że nie pozwolę mu zbliżyć się do ciebie już nigdy! Zupełny brak zwykłej przyzwoitości!
Potrząsnął głową z niedowierzaniem nad ludzkim brakiem przyzwoitości, a jego włosy rozsypały się po twarzy. Zgarnął je jednym ruchem w tył głowy.
            - Aniu, jesteś już bezpieczna. Czy mi wierzysz? – powtórzył.
            - Tak. Wierzę. Kończymy temat Kazika i mojego bezpieczeństwa! – Zaśmiała się słysząc jego ton.
Nie do wiary, jak dalece otworzyła przed nim duszę. I nie do wiary jak z tym poczuła się dobrze.  Musnął wargami jej usta, a po chwili wziął je w zmysłowe posiadanie. Ogarnęła ją ciepła, wilgotna, słodka fala pożądania, a jej strach prysnął jak bańka mydlana, ustępując miejsca fali czułości."




"Wójcik pozdejmował kwiaty, żeby nie przeszkadzały „złodziejowi”. Z szuflady szafki na przedpokoju wyjął skorowidz z adresami i numerami telefonów. Pod literką „A” zapisane było na samym dole –Anna – Londyn i numer telefonu.
            Dopisał adres, starając się podrobić charakter pisma. Położył też na wierzchu widokówkę z Londynu z kilkoma odręcznie skreślonymi słowami życzeń od Anny i z dopiskiem „ ps. Dbajcie o moje kwiaty. Niedługo wracam...” Zrobił to bez przekonania. Tak na wszelki wypadek. Wątpił, czy Kluge da się na to złapać.
            Zabrał się za podlewanie kwiatów w mieszkaniu. Były już nieco przesuszone. Rzeczywiście są piękne, pomyślał. Nie można o nie, nie dbać. Tkwią w nich ukryte tajemniczo oczy i dusza, jak złudny cień człowieka, który już może czai się tam gdzieś za oknem. Wyjął pistolet, odbezpieczył go. To tak na wszelki wypadek, gdyby już nie było innej rady. Poprawił na sobie kamizelkę z cienkiej blachy. Była zrobiona na zamówienie, niemniej niewygodna. Ale pewnie skuteczna gdyby co…Zawsze to jakieś zabezpieczenie przed nożem, czy może skalpelem chirurgicznym. Wzdrygnął się.
            Usiadł w głębokim fotelu i rozłożył szeroko nogi. Czekała go ciężka bezsenna noc. Westchnął i rozglądnął się po pokoju. Zwrócił uwagę na biblioteczkę. Było w niej całe mnóstwo książek leżących jedna na drugiej. Z całą pewnością są to książki Anny, pomyślał. Aneta z Januszem nie zdążyli ich poukładać.
            Wstał ciężko, aby je przejrzeć. Kamizelka trochę uwierała. Przerzucał książki, czytając ich tytuły; przewaga była starych – klasyka, ale nie tylko. Było też dużo książek z psychologii, ćwiczenia podświadomości i inne z tej branży – te stare i te najnowsze.       
 Przerzucał je z zainteresowaniem. Wśród nich leżał maszynopis powieści rozmieszczony na luźnych kartkach formatu A-4. Przeczytał tytuł i pomyślał, że jest to najpewniej ta powieść Anny, o której mówiły mu jej wnuki. W myślach uśmiechnął się do małej dziewczynki: Moja babcia jest pisarką...Teraz nie ma czasu tu przyjeżdżać, musi skończyć swoją nową książkę...
            Rozsiadł się w fotelu i zagłębił w lekturę. Anna zręcznie posługiwała się słowem, potrafiła dobitnie obrazować swoje tezy, tu i ówdzie błyskała poczuciem humoru. Czytał tę książkę i ku swojemu zaskoczeniu stwierdzał, że to fascynująca lektura. – Dzieciństwo, młodość i dojrzałe życie kobiety z wizjami, pełnej tajemnic. Gorące pragnienie życia dla innych. Przelatywał z dużym zainteresowaniem kartki maszynopisu. – Utajone myśli bohaterki, niespokojne.? Głosy przeszłości i przyszłości? A każde z nich nabierało barw życia, niekoniecznie kolorowych, jej prywatny świat lęków, rozpaczy i pełen tajemnic.
Bohaterka powieści do złudzenia kogoś mu przypominała; ją samą.
Czy Anna pisała tu o sobie? Czy to jej własne przeżycia? Czy jest jasnowidzem?
Tak, niewątpliwie tak.
Czytał i miał wrażenie, że ją zna już dobrze, że siedzi przed nią i słucha jej słów.
Nim się spostrzegł, zrobiła się noc. Wszedł do kuchni. Otworzył lodówkę i sięgnął po colę. W barku znalazł whisky. Wymieszał pół na pół w wysokiej szklance jaka mu się rzuciła w oczy i wrócił do lektury. Nagle wyostrzyły mu się zmysły; Anna pisała o Kaziku...Tylko nazwisko było inne. Tak, nie miał wątpliwości, że Kazik z jej książki to nie kto inny, jak Kluge, i że od wczesnej młodości mężczyzna ten miał na jej punkcie wyraźną obsesję.
            Spojrzał na zegarek; dwudziesta trzecia dwadzieścia. Najwyższa pora zgasić światło. Jutro znów wróci do lektury. Włączył telewizor. Słabe światło odbijające się od niego, przysłonił zasłoną. Był bardzo zmęczony. Ostatnio niewiele spał i dzisiaj też nie zamierzał.
Odłożył maszynopis Anny na stolik, tuż obok, przykrywając nim niezamierzenie swój pistolet. Sparzył sobie mocną kawę z trzech łyżeczek. Nasypał cztery łyżeczki cukru. Nie może dziś usnąć. Coś mu mówiło, że Kluge będzie próbował wejść do mieszkania właśnie tej nocy, kiedy gospodarze…pójdą do łóżek.
            Podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Chwilę wpatrywał się w ciemną noc – ani żywego ducha. Nerwowo zabębnił palcami w parapet. Ciekawe, ile mu przyjdzie czekać na tego psychola, bo że przyjdzie, nie miał wątpliwości. Jeśli nie dziś, to jutro na pewno.
Rozsiadł się ponownie w fotelu, oparł głowę przymykając oczy, by chwilę pomyśleć... i najzwyklej w świecie usnął, nim zdążył upić choć jeden łyk kawy.

            Ocknął się znienacka i przez dobry moment nie bardzo wiedział o co chodzi, co się stało. Czarne plamki latałaby w oczach. Przeraził się. Właśnie wracał z daleka i był mokry od potu. A jeszcze oczy jakby mu odmawiały posłuszeństwa. Poczuł niejasną obawę, że coś jest nie całkiem w porządku, że coś dziwnego i raczej niepokojącego zaczyna dziać się tuż...blisko niego. W kuchni. – Zamazany obraz mężczyzny ze skalpelem w ręku i uczucie, że mózg spłynął mu na jedną stronę czaszki. Przez skraj świadomości prześlizgnęła zdziwiona myśl; był związany i jeszcze bolała go głowa od silnego uderzenia jakimś ciężkim przedmiotem. Przerażenie zwiększyło się, zaczął drętwieć kark. Powoli wracała przytomność i mimo, iż w głowie jeszcze mu się kręciło, umysł zaczynał pracować coraz sprawniej, jak komputer uruchomiony po chwilowej awarii.
Nie mógł nie zauważyć, że ktoś jest w mieszkaniu i ktoś go przechytrzył. Nawet wiedział kto...
Zapadał znowu w odrętwienie, ale jego umysł z pełną świadomością rejestrował i analizował. Zaczynał czuć się naprawdę podle; dał się zaskoczyć jak kilkuletnie dziecko.
Spojrzał – nie, wlepił mętny wzrok z chorobliwą intensywnością – na koniuszki palców prawej swojej ręki, która usiłowała sięgnąć pod maszynopis Anny. Tam był pistolet. Niestety, nie da rady.
Napięte z wysiłku żyły wystąpiły na rękach i szyi. Oczy prawie wyszły z wysiłku na wierzch. Sznur na jego ciele wbił się boleśnie w przedramię. Nie, nie da rady. Od wielu lat tak się nie czuł; bezsilny gniew, bezsilny żali nadal nie mógł otrząsnąć się z tego niemiłego odrętwienia. Stróżka krwi spływała po czole. Był bezradny.
            Znieruchomiał, kiedy mężczyzna zbliżył się do niego. Zamrugał powiekami. – Nad nim stał Kluge i patrzył. Wyglądał zupełnie inaczej jak na fotografii.– Ogolona głowa, dwutygodniowy zarost i błyszczące szaleństwem czy gorączką oczy. Kluge był nie do poznania, ale on dobrze wiedział, kto nad nim stoi i przewierca go wzrokiem, niemal bez przerwy kurcząc i rozkurczając palce. Chwilami najwyraźniej nieświadomie masował sobie też  mięśnie przedramienia.
            - Jesteś mężem Anety? – spytał  Kluge i wycelował prosto w niego wyprostowany palec przyglądając się z niedowierzaniem w oczach twarzy Wójcika .
            - Tak...A bo, co? Dlaczego mnie związałeś? Kim jesteś, bo chyba nie złodziejem? – zapytał z udanym zdziwieniem Wójcik.
            - Wyglądasz na więcej lat niż masz - odpowiedział nerwowo. - Aneta to młoda dziewczyna. A związałem cię, żebyś mi nie przeszkadzał –  dodał niedbale, ale z gorączką w oczach.  
Wójcik  milczał.
            - Czy wiesz, gdzie jest teraz Anna, jej ciotka? – spytał Kluge chrapliwym tonem i podszedł bardzo blisko ze skalpelem w ręku.
Wójcik wstrzymał oddech i nastąpiło długie milczenie przerywane jedynie urywanym oddechem Kluge.
            - Chyba mnie nie zabijesz? – spytał Wójcik i mimowolnie wzdrygnął się. No tak, trzeba zmierzyć się z porażającą rzeczywistością; skalpel chirurga - lekarza jakim był Kluge w rękach nie lekarza, a psychopaty. Oczy poleciały na czarną plamę od rozlanej kawy na jasnym dywanie.
            - Nie chcę cię zabić, nie bój się...– powiedział Kluge. – Jesteś krewnym Anny, nie wybaczyłaby mi tego. Chcę tylko wiedzieć gdzie ona jest?
Jego oczy zaiskrzyły się blaskiem szaleńca. 
Była w nich niepewność i strach?
Stróżka potu spływała w dół po jego policzku i skapywała z podbródka na kołnierzyk koszuli. 
Tak, Kluge bał się, albo był bardzo zmęczony... Trzeba to wykorzystać, pomyślał Wójcik.
            - Wiem gdzie jest i powiem ci, ale nie rób mi nic złego...nie zabijaj mnie. Aneta jest w ciąży, będę niedługo ojcem. Jest teraz w szpitalu, leży na podtrzymaniu – wykrzyknął, udając przemożny strach.
Kluge stał nad nim i wlepiał w niego przekrwiony wzrok.
            - Znasz Anny adres? Wiesz gdzie teraz jest?! Wiesz dlaczego wyjechała? – wyrzucił z siebie jednym tchem.
            - Tak. Wiem dlaczego wyjechała a adres jest chyba...w notesie na przedpokoju. Wyjechała, bo ją prześladował mąż. Bił ją, czy coś w tym rodzaju. Znęcał się nad nią psychicznie, zmuszał do pewnych spraw. Wyjechała do Londynu, do rodziny, tam, gdzie czułaby się bezpieczna i gdzie by jej nigdy nie znalazł ten drań...
            Mężczyzna ze skalpelem westchnął. Potworne napięcie i strach, które w ostatnich dniach nieustannie mu towarzyszyły, zaczęły z wolna ustępować. Prawda wyglądała inaczej, niż się tego obawiał; Anna uciekała nie przed nim, tylko przed mężem. Niedługo się z nią zobaczy, przekona ją.
            - Miała mnie przecież... – Zasłonił twarz ręką. Szlochał. – Ja bym jej nie dał zrobić krzywdy...Wszyscy ją krzywdzili. Wiem, że wszyscy. Nie miała zaufania do mnie. Nie uwierzyła mi, ale ja ją odszukam i przekonam. Jest już bezpieczna. Już będzie ze mną...Nikt jej już nie skrzywdzi. – Wyrzucał z siebie urywane zdania. Były zdławionym okrzykiem miłości. Łzy ściekały mu po twarzy, bezradne jakieś.
            Gdy tylko oddech mu się wyrównał, przetarł dłońmi oczy, zupełnie jak mały chłopiec, usiłujący odzyskać godny wygląd po ataku płaczu.
            - Rozwiąż mnie...Pomogę ci ją przekonać. Zaraz zadzwonimy do niej. - Wójcik próbował go przechytrzyć. Widoczna słabość Klugego dodawała mu sił i pewności siebie.
Kluge utkwił w nim spojrzenie swoich obłąkanych oczu z nagłą nieufnością. Drżał od skrajnego napięcia. Nękały go powracające ataki bezsilności wobec swoich czynów, jakich się dopuścił.
Obłęd w oczach zaledwie go zaatakował – spojrzał na zaciśniętą pięść...- Jezu Chryste, co się ze mną dzieje? Jego świat ulegał znowu rozdwojeniu. Coś się w nim przełączało. Patrzył prosto przed siebie pustym, szklistym wzrokiem.
                                                          Boże, czy to ja zrobiłem?!
Przełknął łzy żalu nad sobą i pojawił się paraliżujący strach. Wolno podniósł rękę. Na jej końcu była zaciśnięta pięść ze skalpelem w środku. Powoli wracała pamięć, mgliste, lecz przerażające wspomnienia. Serce tłukło się jak oszalałe.
W jego głowie wciąż jeszcze rozbrzmiewały krzyki tej starej kobiety...Najpierw krzyczała, gdy wspomniał o Annie...i wtedy poczuł to szaleństwo. Jak śmiała tak źle o niej mówić?!
 Kiedy zapytał, gdzie jest, wpadła w szał i chyba go wzięła za kochanka synowej. To z tobą się łajdaczy ta zdzira... – Jej krzyk, jej obraźliwe słowa doprowadziły go do pasji, stracił świadomość. Uciszył ją jednym ruchem skalpela.
Czy tak? Czy dlatego ją zabił?
Właściwie, po co zabrał ze sobą skalpel? 
Czy wiedział, że to zrobi? Czy wiedział, że ją zabije? 
Tak, po to go zabrał...
Pojechał tam z tą myślą. Była niedobra, paskudna, zła! Krzywdziła Annę, wykorzystywała jej dobroć. Zasłużyła na tę śmierć...Jej syn też zasłużył...
Poruszył się niespokojnie.
Nigdy jednak nie zapomni wyrazu jej twarzy. Obraz ten utrwalił mu się zbyt mocno w jakichś mózgowych komórkach, by nie palić żywym ogniem i nakładał się na inne obrazy, te o Annie, które były zupełnie inne; myśl o niej działała niczym środek znieczulający. Była dla niego co prawda wiecznym niepokojem, zagadką i namiastką szczęśliwych czasów, ale marzył o niej nocami, stale, przez tyle już lat…
Sam nie potrafił pojąć, dlaczego tyle lat ją goni, ściga tę w sumie mrzonkę o wielkiej miłości, bo Anna była mrzonką. Jej duma i niechęć, z której zdawał sobie czasami sprawę, dziś na przykład, bardzo go podniecały i nakazywały mu szukać tej kobiety.
Znajdzie ją choćby na końcu świata. Będzie jego! Obiecała mu to przecież...
Obiecała?
Nie, nie był już tego taki pewny. Czy ma jakieś szanse? Zabił przecież. Czy ona to zrozumie, skoro on sam tego nie potrafi zrozumieć?
Dlaczego zabił? Dlaczego wciąż zabija? Czy to on, czy to ten drugi niedobry, zły, zabija?
Dobry i wrażliwy człowiek oddalił się już dawno. Poszedł w szarość mroku, w noc i zginął w nim. Przychodził morderca. Był tu razem z nim.Teraz jest. Jest??
                    Tępe zagubienie. W umyśle zamęt i wybuch rozpaczy? Żalu?
Nie, to tępy ból rozrywający myśli. JEST MORDERCĄ...
Dlaczego zabił tego niewinnego, starego człowieka, sąsiada Anny?...
Tamci to, co innego...
A on?...
Zacisnął oczy.
Nie było w nich łez, tylko tępy, zwykły strach. Widział go...Z podciętego gardła wydobył się krzyk...KRZYK ŚMIERCI. Ogłuszający.
Dlaczego to zrobił?!
Opadł nagle z sił i rozpłakał się znowu. Chwilę głośno szlochał, co wskazywało na skrajne wyczerpanie i fizyczne i nerwowe. W końcu ocknął się. Oczy wróciły do normalności.
Jego wzrok bezwiednie spoczął na zdjęciu Anny. Chwycił je w rękę i wpatrywał się w niego tak, jakby chciał zaspokoić głód tylu lat tęsknoty. Anna uśmiechała się do Adama. Jej piękne czarne włosy opadały na twarz, jak wtedy...Chciałby je odgarnąć...
Czuł prawie ich zapach.
Czemu tak tęsknił za skomplikowanym z nią związkiem? Tyle lat już tęsknił...A już był tak blisko...Gdyby tylko pozwoliła mu zostać wtedy ze sobą...Już by z nią był. Powiedziała, że będzie czekać o trzeciej, że ma przyjść, że musi się tylko wyspać...I odeszła.
Oszukała go znowu? Dlaczego? Dlaczego odeszła?
Tyle lat ją ścigał jak myśl ulotną? Wspinał się pod górę, ryzykując upadkiem w najgłębszą przepaść.
Już w nią wpadł.
W przepaść obłędu...
Jego uczucie zmieniło się w szaleństwo.
Zabijał.
Pławiąc się w żalu nad samym sobą, patrzył na jej zdjęcie; Anno...gdzie jesteś?
Silna obręcz zacisnęła się mocno na jego skurczonym boleśnie sercu. Czy mi wybaczysz? Czy wybaczysz mordercy?
Wójcik nie spuszczał z niego oczu. Jego twarz zdradzała lęk. Wiedział, co może z nim się dziać i wiedział, że nie było to na pewno najgorsze stadium psychopaty.
            - Rozwiąż mnie – powiedział ostrożnie. – Poszukamy tego adresu do Anny, gdzieś tu jest. Zastanowię się, jak ci pomóc ją przekonać. Nie zabijaj mnie, bo to tylko pogorszy twoją sytuację. Ona ci tego nigdy nie wybaczy. Jestem mężem jej ukochanej bratanicy. Wiesz jak ją kocha, wiesz o tym, prawda? – mówił, patrząc mu w oczy. – Wiem kim jesteś i co zrobiłeś, ale to przecież dla niej zrobiłeś...
            Kluge zamyślił się. Nikt dotąd nie udzielił mu takiej rady sięgającej sedna sprawy. Narastający w nim strach przed sobą, niechęć, złość i rozgoryczenie splatały się w jeden mocny supeł. Przez chwilę walczył ze sobą i ze swoimi myślami, zaciskając kurczowo palce na poręczy fotela, tak, że zbielały lekko kostki.
            - Nie. Nie rozwiążę cię. Jeszcze nie teraz. Nic ci nie zrobię, nie bój się. Wpierw zadzwonię do Anny, przekonam się czy mówisz prawdę, czy ona tam jest. Gdzie jest ten telefon do niej? – wyrzucił z siebie nerwowo, rozglądając się obłąkanym wzrokiem.
            - Mówię prawdę. Jest w notesie na przedpokoju, ale teraz nie dzwoń...Jest przecież noc. Ona śpi.
Kluge potarł ręką czoło. Jego oczy nadal były wilgotne, ale twarz nabrała już bardziej normalnego wyrazu. Wzruszył ramionami.
            - No tak. Jest dwunasta w nocy... – zawahał się – ale jednak zadzwonię.
Wójcik przyjął tę wypowiedź Klugego z uśmiechem. Próbował zażartować.
            - Jeżeli kocha, to ci wybaczy tę nocną porę. Mnie by szlag trafił chyba...Przynieś mi chłopie coś do picia, bo mnie tak huknąłeś w głowę, że jeszcze mam mroczki w oczach. Dlaczego wszedłeś przez balkon? Czy nie prościej było zapukać do drzwi?
Kluge zesztywniał nagle. Z napiętą twarzą podejrzliwie spojrzał na Wójcika. Wydawało mu się, że go przejrzał na wylot.
            - A dlaczego się zgrywasz? Nie bądź taki mądry. Przecież dobrze wiesz, że mnie poszukują. Ja musiałem go zabić On ją krzywdził Ta suka też, ta jego matka...A ten...sąsiad chciał mnie wydać policji. – Potarł czoło. Ścisnął kurczowo pięści. – Nie lubię zabijać. Zabijam jak muszę. Czy mi wierzysz? Jak będę musiał zabiję i ciebie... – urwał przerażony własnymi słowami.
Usadowił się w fotelu naprzeciwko Wójcika pogrążony znowu w swoich myślach. Nie, to tylko jego ciało rozsiadło się tu, naprzeciw następnej jego ofiary, a myśli były gdzieś tam...daleko.
                     O Boże, nie! Już nie może nikogo zabić! Musi przegonić mordercę.
Wójcik spod oka obserwował jego umęczoną w wyrazie twarz. Kluge najwyraźniej walczył ze sobą, ze swoim obłędem, patrząc, nie, raczej chłonąc oczyma zdjęcie Anny.
Jego myśl powróciła znów z daleka. – Zabiłem, bo tak trzeba było...
Trzeba było??
Przekroczył tę niewidzialną linię i znalazł się nagle w moralnej strefie mroku, z której już nie było powrotu. Naruszył podstawową zasadę człowieczeństwa i za nic w świecie nie zmyje zła, którego się dopuścił. Przenikliwe, ledwie słyszalne brzmienie; stopniowo narastające ZABIŁEM...JESTEM WIELOKROTNYM MORDERCĄ...zabiję znowu...(?)
Przenikliwy, narastający skowyt duszy. Trucizna rozlała się po całym ciele i wybuchła cierpieniem, wyrzutami. To dla niej zrobił...Musiał tak zrobić. Tak bardzo ją kochał i cierpiał. Całe swoje życie cierpiał. Mama zawsze mu mówiła, że miłość wiąże się nierozerwalnie z cierpieniem, ale pomimo to wiedział swoje; warto cierpieć, żeby móc kochać. Boże, jak on ją kochał...To już tyle lat...Od pierwszego momentu, kiedy ujrzał ją roztańczoną, z rozwianymi kruczo czarnymi włosami sięgającymi pasa. Oplatały jej twarz w tańcu, jak tu, na tym zdjęciu...Była jak zjawisko, nie mógł oderwać oczu i nie mógł spać tamtej nocy, marząc, że zdobędzie tą dziewczynę. Zmusił rodziców, by przenieśli go do jej klasy. Zapisał się na kurs tańca, gonił za nią jak szalony. Nigdy nie mógł pokonać tej szalonej miłości, tej namiętności, w którą się wkrótce przerodziła, czy dać wyperswadować sobie bezsens kochania kogoś i tęsknoty za czymś, czego nigdy nie mógł mieć. Anna należała do zupełnie innego świata. Jedynie się o niego ocierał. Nie było mu dane w niego wkroczyć. Spalał się. Miotał. Gonił. Szukał, a ona stale mu się wymykała w coraz inne ramiona. Tak naprawdę nigdy nie chciała z nim być…
(?)
Nie chciał tego przyjąć do wiadomości. W końcu będzie moja! – powtarzał sobie z uporem szaleńca. Tak się stanie. Uparcie w to wierzył, choć w cichości ducha zawsze wiedział, że ona go nie chce. Każdy inny człowiek przyjąłby ten wyrok z pokorą. – Ona go nie chciała! – On jednak, nie mógł się z tym pogodzić, trwał przy swoich mrzonkach i cierpiał, powtarzając sobie, że miłość jest cierpieniem.
Całe życie ją śledził. Dopóki była z Waldemarem doskonale wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Kochała go i nie mógł zrozumieć, dlaczego? Godził się z tym jednak z pokorą i beznadzieją. Kiedy rozeszła się, nabrał gwałtownie nadziei. Odszukał ją. Patrząc mu w oczy, powiedziała, że wraca do Waldka, że jeszcze raz spróbuje, że tylko on się liczy. Uwierzył jej z ciężkim sercem i stracił na kilka lat z oczu. Później wyszła za mąż za tego głupca, oszusta, drania...Zacisnął w gniewie pięści.
Oszukał Annę i musiał go ukarać...
MUSIAŁ GO UKARAĆ!
Popatrzył na zdjęcie Anny, jakby uczył się jej twarzy. Na nowo.
Teraz jest już inaczej. Anna jest nieszczęśliwa, zdradził ją mąż, jest samotna, potrzebuje go...Odnajdzie ją...Jutro ją odnajdzie.
            Spojrzał na skrępowanego mężczyznę nieobecnym wzrokiem. – Czy on mnie się boi?...przeleciała myśl. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Odwrócił wzrok i mruknął coś pod nosem. Spojrzenie poleciało znów na zdjęcie Anny.
            Wójcik z wolna pokiwał głową, jakby odgadł jego myśli, spoglądając w duszę tego nieszczęśnika i nie bardzo wiedział, jak się ma zachować, co powiedzieć, co mogłoby teraz do niego trafić. Cały czas musiał być spięty.
Twarz człowieka naprzeciwko niego, z nieruchomymi oczyma wlepionymi w przestrzeń, zmieniała się w miarę jego myśli. O czym myślał? Czy chciał go zabić?
            - Rozwiąż mnie, stary, to bez sensu... – powtórzył po raz setny Wójcik.
Ujrzał gniew, obłęd, strach. – Trzy w jednym przemieszane z bólem i smutkiem. I zrozumiał, że musi być bardzo, bardzo ostrożny w tym, co mówi... Struchlał, patrząc na zmieniającą się twarz Kluge. 
Z twarzy człowieka cierpiącego, jego twarz przeobrażała się w twarz obłąkanego mordercy. Zaskoczyło go prawie, że nie wie co zrobić, co powiedzieć, jak z nim rozmawiać. Był unieruchomiony i skazany na jego obłęd. W duchu modlił się. Wiele razy bezmyślnie liczył uderzenia własnego serca. Jak mu pomóc i sobie? Jak trafić do tego nieszczęśnika ogarniętego obsesją na temat Anny? – Był niewątpliwie bardzo nieszczęśliwy z tej miłości do niej. Te jego oczy wpatrujące się w jej zdjęcie mówiły za niego. 
On też na nie zerkał, nie tylko ze strachu. Może szukał w niej pomocy?
            - Na przedpokoju, w szufladzie, jest notes z adresem ciotki. Przynieś go... – powiedział ostrożnie.
Wcale nie czuł się lepiej od tego obłąkanego człowieka. Nieszczęśliwego. To coś, co zawładnęło na chwilę jego umysłem, wciąż tam było i porażało proces logicznego myślenia.
Kluge jednym susem dopadł szafki. Przyniósł notes, jak i widokówkę Londynu, która rzuciła mu się w oczy.
            - To od niej – przeczytał. – Pisze, że niedługo wraca...Wierzę ci, powiedziałeś prawdę. Tylko, dlaczego tam pojechała? – Coś mu nie pasowało. – Przecież mówiła, że będzie ze mną, że rozejdzie się z mężem...Zostawiła kartkę, że jedzie do teściowej. Dlaczego?! Dlaczego mnie okłamała?
Potarł ręką czoło i spojrzał na nią. Zauważył, że dłoń błyszczy od potu. Wpatrywał się w nią z najprawdziwszym przejęciem. Wciąż oblizywał językiem wargi, które były suche i spękane. Miał na pewno gorączkę. Pewnie też chciało mu się pić.
            - Daj mi coś do picia, stary, zaraz ci wszystko wytłumaczę...Kobiety takie są. Wszystkie takie są. One się przeraźliwie boją nieznanego, nie chcą wchodzić w nowe układy, boją się ich po prostu. A Anna tyle przeżyła...Najpierw pierwszy mąż i jego alkoholizm, a teraz to molestowanie przez Roberta i te jego ohydne zdrady... - powiedział.
            Kluge spojrzał z niedowierzaniem. – Jezu.. – wyszeptał bez tchu. – Powiadasz, że się boją nowych układów? Czy ja dla niej...? – urwał w zamyśleniu. Wciągnął gwałtownie powietrze.
            - Jasne, stary! Ty, to nowy układ, może jeszcze na tyle cię nie poznała, żeby ci uwierzyć? Przecież musiała się tyle nacierpieć w swoim życiu. Na pewno podchodziła po tych wszystkich swoich przeżyciach, nieufnie do mężczyzn. Na pewno chciała w oddaleniu i w ciszy przemyśleć sobie to wszystko, to taka ostrożna kobieta – mówił. – No stary, daj mi tej wody do diabła, bo mi zaschło w gardle! – Wójcik roześmiał się beztrosko.
            Zobaczył, jak Kluge przełyka ślinę, wstaje z krzesła powoli i wchodzi do kuchni. Usłyszał jak otwiera lodówkę i szafki w poszukiwaniu szklanek i jakiegoś napoju. Jeszcze raz rozważył możliwość sięgnięcia po pistolet. Nie, nic z tego nie będzie. Kluge nie może się zorientować, że się szarpie. Nie może dojrzeć choć skrawka pistoletu, bo szybko się domyśli, kim on jest i po prostu go zarżnie jak zwierzaka. Wstrząsnął się na tę myśl.
            Po kilku minutach Kluge przyniósł dwie szklanki i colę. Spojrzał na Wójcika wahając się najwyraźniej, czy go rozwiązać.
            - Nie mogę cię rozwiązać – powiedział – rozluźnię ci tylko sznur, abyś miał wolniejszą jedną rękę. Wybacz, ale tak to musi być... – powiedział. – Nie wiem, co by ci strzeliło do głowy i nie wiem, co mnie... – Był do bólu szczery.
Związał go zupełnie inaczej, a raczej przywiązał do ciężkiego stołu, przynosząc dodatkową linkę, którą odciął z suszarki w łazience. Tamtą linkę poluźnił nieco, tak aby miał nieco lepszy ruch ręką. Niewielki zresztą.
Dobre i to, pomyślał Wójcik. Mając luźniejszą tę rękę, może zdołam sięgnąć do tego cholernego pistoletu. Trzeba poczekać na odpowiedni moment.
Z niepokojem obserwował Klugego, który manipulował przy stole. Oby tylko ten maszynopis książki nie przesunął się, odsłaniając to, czego nie powinien odsłonić.
Tylko spokojnie, tylko bez paniki, uciszał swoje myśli, zagadując Klugego.
            - A co potem? – zapytał opanowanym głosem. – Czy potem też mnie nie uwolnisz? Czy już na tym krześle będę siedział stale, do końca życia? – Zaśmiał się.
            - Co będzie potem, nie wiem. Potem się zastanowię, ale na pewno cię nie zabiję jak nie będę musiał, a teraz opowiadaj mi o Annie i jej rodzinie w Londynie. A może jednak zadzwonię? – zastanawiał się przez chwilę. – Mówisz, stary, że to niedobry pomysł dzwonić o tej porze?
            - No...tak mi się wydaje, że niedobry... – Wójcik pociągnął łyk coli. – Moja żona zawsze się wścieka, gdy ją budzę. Nawet, gdy budzę ją żeby się pokochać...ha, ha, ha...
Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
            - Teraz to chyba zaczadziłeś. Kobiety lubią się kochać i w nocy też. – Kluge spojrzał na Wójcika. – Jesteś drugim mężem Anety, prawda? - spytał. - Jesteś na pewno dużo starszy, bo Aneta musi być młodą kobietą sądząc po jej matce...Nie ma jeszcze pięćdziesiątki - dodał, spoglądając  uważnie w twarz Wójcika, który wciąż czuł w gardle kłąb waty.
            - Znasz moją teściową? – podchwycił temat Wójcik.
            - Pewnie, że znam. Znam całą rodzinę Anny. Ojca też. – Zamyślił się. – Fajny chłop, ale mnie nie lubił nigdy...
Wójcik przypomniał sobie powieść Anny. – Jak dobrze, że tak dużo i dokładnie przeczytał. Szkoda, że nie skończył tej książki. Pisała o swoim bracie, o tym, jak wyszedł z choroby,  o Anecie, o jej przeżyciach z pierwszym mężem. Dzięki tej powieści bardzo dużo wiedział. O Kluge też. Mogli podyskutować teraz bez obawy, że ten psychol, myślący psychol, zdemaskuje go. 
W żaden sposób nie mógł wiedzieć, że znajduje się dopiero u progu najgorszych chwil.
            - Tak bywa, stary. Nie wszyscy nas lubią, najważniejsze, aby nas kochały kobiety. Mnie Aneta bardzo kocha i na pewno bardzo się zmartwi, jak rano nie pojadę do niej...- powiedział ze smutkiem.
            - Tego jeszcze nie powiedziałem...Muszę się zastanowić co z tobą zrobić. Teraz chcę mieć pewność, że Anna rzeczywiście jest pod tym adresem w Londynie. Zbyt dużo poświęciłem na to czasu, by teraz ryzykować. A jak mnie zdradzisz?...Wszyscy mnie zdradzają.. – Spojrzał nieufnie. Jego głos zabrzmiał matowo.
            - Takie jest życie… Twarde – powiedział Wójcik.
            - Twarde, powiadasz? I niesprawiedliwe….
Chwilę milczał coś sobie kombinując. Chciał coś jeszcze dodać, coś bardzo autorytatywnego i definitywnego. Ale nagle wszystko straciło znaczenie.
            - Masz tu słuchawkę telefonu. Ty zadzwoń! Dowiedz się, kiedy wraca i czy w ogóle ma taki zamiar – powiedział. – Czy Anna wie w ogóle, że jej mąż nie żyje? – spytał przerażonym nagle głosem.
Ledwie skończył mówić, przyszło mu do głowy nowe pytanie, tym razem do siebie. Zatrważające pytanie. Chciał je wepchnąć do wnętrza własnej czaszki, ale napotkał tam mur. Zapadła cisza.
Wójcik prawie słyszał, jak ciężko pracuje serce nieszczęśnika. Błądził nieprzytomnym wzrokiem po całym pomieszczeniu, a on znowu poczuł ten kłąb w gardle. Uświadomił sobie, że minęła już pewnie minuta, a jeszcze nie odpowiedział na jego pytanie.
            Kluge siedział w fotelu na wprost niego, oblizując spierzchnięte wargi, wykrzywione w grymasie bólu? Emanowała z niego jakaś nerwowa energia. I to straszliwe przerażenie zniekształcające ładną twarz, ogromne oczy szeroko otwarte. Były znów pełne niedowierzania, że mógł to zrobić, niewyobrażalnego przerażenia na temat własny. Pewnie dopiero teraz to do niego dotarło ze wzmożoną siłą. – Zabił!
Ściśnięte łokcie i otwarte – jakby w obronie przed nieznanym zagrożeniem – dłonie mężczyzny. – Jego dłonie. Obłąkanego mężczyzny.
Czy był obłąkany?
Te twarze...ścigały go jak mściwe furie.
A jeśli jego wewnętrzna determinacja wynikała z zaburzeń?
Czy to obłęd nakazywał mu zabijać, mimo narastających wątpliwości?
Już nie ucieknie od tych pytań. To już było niemożliwe. Wracały. Stale wracały, drążąc mózg. To dla niej przecież...
Uspokoił oddech i oblizał spierzchnięte wargi. Wspomnienie Anny przytłumiło nagle ból, który tam, gdzieś w środku toczył się już...podpełzał. Przeniósł wzrok na zdjęcie Anny. Ciągle była nadzieja. Gdyby tylko w porę wszedł w jej życie?
Teraz jest ta pora. Czuł to. Już nie wróci do tej beznadziejnej, straszliwej pustki, w jakiej tkwi od dawna. Od zawsze.
Spojrzał przytomnie na Wójcika. Serce prawie się uspokoiło, dłonie nie drżały. Myśli były wręcz nieprzyjemnie jasne.
            - Czy Anna wie, że to ja zabiłem?...
Wójcik wytrzymał jego spojrzenie.
            - Czy Anna wie? – powtórzył za nim. – Wie. Oczywiście, że wie... – odpowiedział. – Ale na pogrzeb męża nie chciała przyjechać. I bardzo słusznie! Bo niby, dlaczego? Był bardzo niedobry! Sukinsyn! Dobrze mu tak!
Wójcik uśmiechnął się krzywo, spoglądając w przepastne niebieskie oczy.
            - Więc nie może mi mieć za złe?... – przerwał mu.– Jak myślisz, czy ona wie, że te pozostałe morderstwa, to również, ja??... – zapytał zduszonym głosem,
            - Myślę, że wie. Twoje zdjęcie, chociaż wyglądasz na nim zupełnie inaczej...było wszędzie, w każdej gazecie i w każdym komunikacie. Wszyscy wiedzą. Nie poznałbym cię, stary za skarby świata. Ale i też cię nie potępiam. Temu sukinsynowi należało się to! Ale tej kobiety nie musiałeś tak pokiereszować.
            - Musiałem! To przez nią Anna cierpiała. To z nią ją zdradzał. Zabiję każdego, kto zechce ją skrzywdzić. – Znowu był obłąkany. – Te słowa zabrzmiały porażająco i Wójcik wzdrygnął się znowu. Oczy Kluge były teraz ciemne, przyćmione i puste, w głowie dudniły znowu głosy...
            - Rozumiem cię... – powiedział ostrożnie Wójcik. – A swoją drogą zupełnie inaczej wyglądasz jak na tych zdjęciach. Mnie jednak nie musisz się obawiać...
Kluge zamrugał powiekami, a potem potrząsnął głową.
            - Wszyscy tak mówią... – powiedział nieufnie. – Jesteś zbyt dużym cwaniakiem – dodał. – I właśnie, dlatego cię teraz nie uwolnię. Nie mogę ryzykować, że mnie zdradzisz. A teraz dzwoń! – podał mu telefon. – Chcę mieć pewność, że ona tam jest! Czy znasz angielski?
            - Znam. Co mam powiedzieć? Toć chłopie środek nocy... – Jeszcze się bronił.
Kluge zastanawiał się chwilę.
            - Powiedz, że Aneta bardzo źle się czuje, że jest w ciężkim stanie i nie wiesz, co robić...Tak... to jest dobry pomysł...
Był zadowolony z siebie. Anna bardzo kochała bratanicę i na pewno zechce z nią teraz być...Przyjedzie. Tak, na pewno przyjedzie.
            - A nie lepiej będzie, jak ty tam pojedziesz? Tu jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie, gdzie się ukryjesz przed policją? – Pytanie zostało postawione tonem ostrożnie obojętnym.
Kluge spojrzał nerwowo i podejrzliwie. Wykrzywił się.
            - To nie twoja sprawa! Tego nie musisz wiedzieć i nie bądź taki sprytny...Może i pojadę, ale niekoniecznie do Londynu! Wszędzie można mieszkać, a granice jak wiesz są dzisiaj otwarte, nawet dla takich jak ja...Dla morderców. – Zamyślił się. Czoło przecięła mu poprzeczna zmarszczka. – A teraz dzwoń! – Stał mocno na ziemi i dobrze wiedział, co mówi. W jego głosie zgrzytnął jakiś metaliczny ton, a w oczach zalśnił błysk podobny do obłędu. Kombinował jednak dobrze.
Tak, Wójcik dobrze wiedział, że obłęd nie zawsze oznacza przemoc i grozę. Czasami po prostu daje człowiekowi lisią chytrość.
            - Jesteś pewien, że to dobry pomysł dzwonić po nocy? Nie lepiej walnąć się teraz spać? Zadzwonię z rana. – Grał na zwłokę. – Łóżko jest najlepsze na rozterki i niezdecydowanie; przywraca świeżość myśli. Czy nie tak? Jesteś lekarzem, znasz się na tym. Obydwaj konamy z braku snu...Masz chyba poza tym gorączkę...
            - No... – zawahał się. – W porządku. Śpimy w fotelach, ja w swoim, ty w swoim...
Skapitulował bez cienia podejrzenia. Głowa pękała mu z bólu. Tak, mam gorączkę. Bardzo wysoką. I te myśli...
Jakże chciał przestać nienawidzić siebie...Te przerażone oczy jego ofiar dręczyły go przez wszystkie noce, kiedy zaczynał być sobą, a nie tamtym. To nie on zabijał...W stwierdzeniu tym nie było jednak nijakiej pociechy. Znowu wracał w ciemność.
Dopadła go koszmarna wizja narzędzia, które trzymał w ręce; ostrza splamionego ludzką krwią, nie na stole operacyjnym. Kochał swój zawód. Ratował ludzi, ich życie, teraz zabijał, odbierał je...
Straszne jest spojrzeć w najczarniejsze zakamarki własnej duszy – jest mordercą...Obrazy pełne krwi i chaotyczne myśli przelatywały przez umęczony mózg.
Przeląkł się znowu, że to początek obłędu. Spojrzał w granat dalekiego nieba, z rudawą łuną miejskich świateł. Zagotowało się w nim i nagle poczuł potworne zmęczenie. Spać, spać...Zamknął oczy. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na koniec z wyrazem zniecierpliwienia, na Wójcika.
            - Tylko nic nie kombinuj...bo wiesz... – wymamrotał.
Z westchnieniem utonął w przepastnym skórzanym fotelu. Zaczął się zastanawiać... Były to już jednak jakieś odległe i bardzo niejasne rozmyślania. Czuł się straszliwie zmęczony, teraz rozbolały go jeszcze oczy. Majaki...Płonące, nieprzytomne oczy tam daleko, poza nim...Zasypiał. Majaki ustępowały. Miał już za sobą ten straszny rozdzierający skowyt bólu.
            Światło księżyca wpadało do środka pokoju. Było prawie jasno. Wójcik spojrzał na śpiącego mężczyznę w fotelu. Cisza drgała myślą. Nie kończąca się chwila ciszy. To właśnie ta cisza sprawiła, że postanowił działać. Sięgnął ręką z niemałym wysiłkiem pod maszynopis powieści Anny. Wygiął się cały i spocił z emocji i wysiłku. Jest...Namacał ręką pistolet i chwycił go dokładnie w to miejsce, gdzie powinien. Kartki spadły na podłogę, rozsypały się. Zabrzmiało jak lawina spadająca z góry.
            Kluge zerwał się na równe nogi i w jednej sekundzie rzucił się do przodu. Do jego zmęczonego umysłu w pełni dotarł sens tego, co się wydarzyło. Chwycił skalpel. Mężczyzna w fotelu celował w niego z pistoletu. Sekundy trwały całą wieczność.
            - Nie jesteś mężem Anety! Oszukałeś mnie... Jesteś z policji?! – Umysł porażony, zdolny jednak do myślenia.
Kluge próbował przełknąć ślinę, ale stwierdził, że nie jest to takie łatwe. Wójcik stwierdził to samo.

                                                                      ***
 Szeroko otwarte oczy snu; otwarty balkon. Kształty promieniujące złem, grozą wydarzeń zupełnie bliskich. Myśli przelatują szybko; szaleństwo, cierpienie...a wysoko nad nimi przywiązany do fotela mężczyzna, człowiek sięgający po broń. I jeszcze parę chwil do końca...i obok zagrożenie, realne zagrożenie, obłęd, strach w oczach, wahanie, cierpienie...skalpel w dłoni niczym sprawiedliwość, niczym obłęd...
Anna otworzyła oczy. Usiadła na łóżku mokra od potu. Chwilę odtwarzała ten przerażający i przyprawiający o dreszcze i zawrót głowy, obraz.
Strach.
Czaił się?
Był cały czas w niewidocznej mgle własnego oddechu?
Wisiał w powietrzu?
Teraz czuła jak opada na łóżko, sączy się przez pościel. Odrzuciła kołdrę i wstała po cichu, by nie zbudzić Karola. Nie była kobietą, która wali głową w mur.
Teraz miała silną wiarę, że to, co dzieje się w jej snach jest naprawdę ważne, tak jak to, co się dzieje każdego dnia. Ten strach trzeba pognać.
Jeżeli tylko uda jej się wyprzedzić wydarzenia...
Była to chwila, w której zrozumiała dokładnie, co musi zrobić. Szybko. Żeby tylko nie było za późno...Żeby tylko ten policjant jej uwierzył...
Wyszła po cichu do hollu. Zręcznym ruchem wykręciła numer telefonu do nadinspektora Modzelewskiego.
            - To ważne...Proszę natychmiast wkroczyć dyskretnie, najlepiej przez balkon do domu mojej bratanicy...Jest chyba...otwarty.– Przypomniała mu szybko adres. – Proszę nie pytać, jest bardzo mało czasu. Proszę się pospieszyć...To sen – powiedziała, ale sen prawdziwy! Proszę mi zaufać i zacząć szybko działać.
            - Gdzie pani jest? Skąd pani dzwoni?...
Modzelewski nie był ani zaskoczony, ani zdziwiony. Był konkretny.
            - W Londynie. Proszę się pospieszyć, bo będzie za późno. Tam jest Wójcik i Kluge... – Odłożyła słuchawkę.
Usiadła w fotelu, zamykając oczy. Na krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach. Teraz musi to zrobić, jedną jedyną rzecz...
Musi się udać.
Wprowadziła się w trans...
Minęło odrętwienie, wstrząs, poczucie niemocy. Jest silna. Zaraz przekaże wiadomość. Pokieruje ręką, myślą...Uda się! Musi się udać.
                                                                          ***
 Szok sprawił, że Wójcik nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje. Wygadało to tak, jakby nie potrafił znaleźć znajdującego się pod nim fotela. W istocie zaś jego umysł, jego zmysły, jego rozchwiany instynkt samozachowawczy wmawiały mu, że spada, spada, spada, w otchłań strachu. W ręku trzymał kurczowo pistolet, z którego nie mógł wystrzelić...Ręka była taka słaba, jakby uszła z niej cała krew, zbielała i upiornie martwa.
Mierzył do człowieka, naciskał prawie spust...
            Telepatyczne przesłanie: – Nie rób tego...Nie rób...Nie zabijaj Kazika...
Wlepiał prawie w niego wzrok i zastanawiał się, co się z nim dzieje.
I ten nagły spokój jego ducha, nieadekwatny do przerażającej sytuacji, stępiający instynkt samozachowawczy.
Kluge stał nad nim z uniesionym skalpelem i obłędem w oczach. Mrowienie w całym ciele, w ramionach...Nie utrzyma tego pistoletu.
Mrowienie przeniosło się z ramion do nóg, ale co gorsza jego myśli stawały się dziwnie niespójne, nie mógł się skoncentrować, wszystko wydawało się rozmyte. Demencja zżerająca rozum. – NIE STRZE E E E LAJ!
            Działo się z nim coś przerażającego, coś dalece przerastającego zwykłe zachowanie w takich sytuacjach. Krew w żyłach gotowała mu się jak w przegrzanym kotle. Po krótkim okresie wahania i niepewności stał się nagle zdecydowany, by nie strzelać. Jakby jakaś zewnętrzna moc dodawała mu rozumu, a może raczej go odbierała. Zmusił się do uśmiechu, choć wiedział, jak blado musiało to wypaść.
                                Złowieszcza intryga obłędu stała tuż obok...
Kluge na chwilę zamknął oczy i zmusił się do zachowania rozsądku. Może zmusiła go MYŚL...Przez długą chwilę nie śmiał nawet drgnąć. Patrzył znieruchomiały w oczy przeciwnika. Serce łomotało mu ze strachu.
Przyplątały się na moment szperające i na oślep pełznące MYŚLI w jego kierunku, sięgające jakby z daleka. Były wielkie i kazały stać w miejscu. Z trudem, wielkim wysiłkiem woli próbował zmusić je do odwrotu. Głęboko zaczerpnął powietrza.
W głowie zaświtał nieoczekiwany przebłysk wewnętrznego spokoju. W ułamku sekundy odkrył, że bardzo chce żyć, ale nie tylko on. Ten mężczyzna, kimkolwiek jest, też chce żyć. – Jeżeli znowu zabije...zabije miłość tyle lat pielęgnowaną, jedyną w życiu. Ona nigdy mu tego nie wybaczy.
I nagle odkrył prawdziwą naturę zagrożenia wiszącego nad nim. – To on sam!
Stanął z nim twarzą w twarz.
Nieważne było, że nogi miał tak sztywne, jak martwe, ani ucisk tak silny w klatce piersiowej, że utrudniający koncentrację. Zło było w nim.
Zło bolało, a Anna patrzyła...
Ogromne, czarne jej oczy wytrącały skalpel.
            - Nie rób tego Kazik...Nie rób...Nie wolno ci... – Dawała mu wsparcie i przestrzegała...jak matka.
Matka zawsze go przestrzegała, przed Anną też... – To nie dla ciebie kobieta, Kazik...Ona cię nigdy nie pokocha. Za nią można tylko tęsknić i kochać z westchnieniem, z daleka. Musisz to wiedzieć, synu...bo doprowadzisz się do obłędu jakiegoś...Narobisz kłopotu, a ona cię znienawidzi...ZNIENAWIDZI...
            Wytężył wzrok – wyśledził przerażony, a może tylko niepewny wzrok człowieka na fotelu, swojego wroga...Chciał go zastrzelić. Miał wycelowaną w siebie broń...
Zawahał się. Ręka ze skalpelem drgnęła i opadła.
            Nie czuł przygnębienia, gdy odkrył, że się poddaje. Musiał się poddać, skapitulować. Inaczej Anna go znienawidzi...A on tego nie chce. Nie zniósłby tego.
            Ze zdziwieniem zobaczył, że mężczyzna w fotelu również opuścił broń. Już nie celował w niego.
            Z daleka dochodził głos...Słyszeli go obydwaj, każdy dla siebie.
            - Patrz, odkładam broń...ten cholerny pistolet. Nie chcę cię zabić... – Odrzucił go.
Nastąpiła długa cisza przesycona strachem.
Kluge wykonał jeden ostrożny, drżący krok do przodu i zawahał się, potem drugi i trzeci.
Poprzez strużkę potu widział nikły, migotliwy obraz Anny. Była tu...z nim...
            - Nie ZA...A...A...ABIJAJ, Kazik! – nakazywała.
Równie powoli, ostrożnie, patrząc w oczy Wójcikowi podszedł do niego blisko. Stanął tuż obok. Oddychał chrapliwie, ciężko, z trudem łapał powietrze.
            Namacał drżącymi rękoma linkę, która go unieruchamiała i jednym ruchem skalpela odciął ją od stołu a następnie rozwiązał go. Miał przeświadczenie, że gdyby nie zrobił tego natychmiast, w ogóle by nie zrobił. Skapitulował bez cienia żalu.
Prawie od razu odprężył się i tak bardzo, że nawet nie dostrzegł kilku postaci wolniutko posuwających się w jego kierunku z wymierzoną w siebie bronią.
Ze zdziwieniem spojrzał na kilku mężczyzn w kominiarkach, którzy zakładali mu kajdanki.
            Uśmiechnął się do Wójcika i prawie odetchnął z ulgą. – Już po wszystkim... – powiedział z tępą rezygnacją.
Nie było w tym stwierdzeniu żalu, może tylko ten, że nie będzie już z Anną, że właśnie stracił tę ostatnią w życiu szansę.
            - Obiecaj, że powiesz Annie... – Przerażone znów oczy, błagały. – To tamten...To ON...zabijał, to nie ja. I powiedz, że ciebie nie chciałem zabić...OBIECAJ!
Zabrzmiało to jak krzyk wystraszonego, bezradnego, zagubionego dziecka.
            - Obiecuję. Anna na pewno się ucieszy – powiedział Wójcik z przekonaniem.
Kluge wydał mu się przyjazny w jakiś koszmarny sposób...Nie rozumiał tego. Zesztywniałymi palcami przeczesał włosy. Stanął prawie twarzą w twarz ze śmiercią. Niewiele brakowało. Pomyślał o niedokończonych sprawach i o Annie. Odchylił się do tyłu i utkwił wzrok w mosiężnym zegarze przed sobą. Jest faktycznie bardzo późno, ale zadzwonię do niej...Na pewno się ucieszy – powtórzył.
Uśmiechnął się na tę myśl, ale był to bardzo blady uśmiech, bez odrobiny entuzjazmu i satysfakcji. A nawet bez odrobiny przekonania. To, co się właśnie stało, to była jej zasługa, to ona sprawiła, że Kluge wypuścił skalpel, a on nie strzelił...Był tego pewny.
Ona również powiadomiła Modzelewskiego. Ciekawe, jak to się stało, że jej uwierzył...
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Wykręcił numer telefonu i natychmiast usłyszał jej ciepły, przejmujący głos. Czekała na ten telefon. Czuł jak się uśmiecha do niego. Jej uśmiech prawie wart był świadomości, że ryzykował głową.
            - Już po wszystkim...Dziękuję pani – powiedział."

 
 W najbliższym czasie, jeszcze w pierwszym półroczu 2013 roku planuję wydać tę powieść. Póki co reklamuję swoją ostatnio wydaną pt. " Co ja tu robię?"


 Zamów moją najnowszą książkę " Co ja tu robię?" w internecie lub telefonicznie - odbierz w księgarni w swoim mieście!
Polskie Księgarnie
tel. 32 281-18-18
e-mail: info@polskieksiegarnie.pl