poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Krzyk duszy

Urywek powieści " Przemaluj ten obraz".
Nie jest to romans - to powieść dwutomowa z gatunku dramat obyczajowy.



           " Zbyszek był kolegą z pracy. – Stał tak blisko, że chwytała oddech jego ciała. Przyglądał jej się z rosnącym zainteresowaniem. Jęknęła wewnątrz siebie, zassało tęsknotą. Tęsknotą za dawnym życiem. Za miłością? Za mężczyzną?
Myśli splątały się niespokojne. Zbyszek był cudownym mężczyzną, który powoli, z dnia na dzień opanowywał jej zmysły i wszystkie myśli. Wszystkie cząstki jej ciała przebiegał dreszcz, gdy „przypadkowo” dotykał jej rąk. Zupełnie zwariowana umawiała się z nim na randki. Zawsze przy tym towarzyszył jej jeden wielki WYRZUT – Zbyszek był żonaty!! 
Niedobre myśli, paskudne, docierały w szare komórki mózgu, wkręcając się z całą siłą w rozum. Uplatały go ciasno. I było to jak jakaś straszliwa, nie do uleczenia choroba, która powoli zatruwała całe jej wnętrze. Jej ukochany mężczyzna miał wspaniałą, piękną żonę, o której o ironio mówił z szacunkiem i całkiem dobrze. I to było również jak cierń w samo dno sumienia. Jakże inaczej byłoby usłyszeć, że jest nieszczęśliwy, że ma nieudane małżeństwo, że...
Ale nic takiego nie mówił. Stwierdzał od czasu do czasu, że Iwona cierpi.
            – Zbyszku, tak nie można… – oponowała słabiutko.
            – Wiem. Trzeba coś z tym zrobić –  mówił. I to było wszystko.
Zatracali się w miłości na pełnych obrotach super szybkiej karuzeli. Od czasu do czasu ugniatał wyrzut, przypominając, że ktoś cierpi, szczególnie wtedy, gdy Iwona przychodziła do biura. – Umęczona twarz patrzyła jej w oczy.  Z oczu Iwony biło nieszczęście, rozpacz a wtedy, w niej, aż się coś kuliło. Kurczyła się cała. Karzeł w niej poruszał, dźgał szpilą po całym jej wnętrzu. Policzki zapałały się żywym ogniem. Piekły jak poparzone. Rozrywało się sumienie – na własne życzenie i na drobne kawałki. – Dlaczego, wiedząc przecież od samego początku, że jest to z gruntu złe, i nie do przyjęcia, a na dodatek bez żadnej przyszłości, brnęła w tę znajomość bez opamiętania, zachłannie, bez rozumu?
Dlaczego?!
Czy dlatego, że czuła się taka osamotniona?  
Czy dlatego, że wszystkich wkoło widziała szczęśliwszymi we wspaniałym młynie zdarzeń, podczas, gdy jej życie nie rozjarzało się pulsującym światłem, pozbawione radosnych szeptów, wymawianych nocą, radosnych poranków w objęciach mężczyzny?
                                               A gdzie podziały się zasady?!
Zasady były i owszem, ale miłość do Zbyszka była znacznie silniejsza. To było jakieś opętanie...i trwało prawie rok. I o ten rok za długo.
I co z tego, że powtarzała sobie i jemu na okrągło, że tak nie wolno! Że muszą zakończyć tę znajomość, póki nie jest za późno.
Pełna pragnień przeciwnych rozsądkowi, pełna pogardy dla siebie, świadomie nie chciała wiedzieć dokąd zmierza, ani myśleć, co będzie dalej, żyjąc w gorączce oszołamiającej tajemnicy, do głębi oczarowana i przerażona tym co się z nią stało i co robi.  Ukrywała swój związek przed całym światem, ale pewnie i tak wszyscy wiedzieli. Oprócz Iwony. Żona dowiaduje się na końcu. No i dowiedziała się.  Nieważne jak. 
Cios obuchem w głowę. Trzeba z tym skończyć. Już, zaraz, natychmiast. 
To, co wymyśliła, może nie było genialne, ale zadziałało. Mężczyzna! Inny mężczyzna na drodze. Podziałało. Podziałało na niego. Widziała jak się kurczy z upokorzenia.Ona nadal wyrywała to zakazane uczucie i z serca i z duszy, która KRZYCZAŁA ...krzyczała."

" Zbyszek?? - Przetarła oczy. Ile to lat minęło?? Piętnaście, szesnaście?

– To cud, że po tylu latach dane nam było znowu się spotkać. To chyba coś znaczy, nie uważasz?- spytał.
Przygarnął ją i pocałował lekko. Odsunęła się niechętnie. Czuła, że zaczyna się wiązać w jakąś dwuznaczną, niezdrową dla niej i dla niego sytuację. I było to jak trwoga przed niemożnością już innego życia niż to, które mieli i on i ona. Sytuacja ta zaczynała działać już niszcząco, choć jeszcze nic się nie stało. Właśnie dochodzili do jakiegoś mostku, a z daleka dobiegał jakby pomruk grzmotu.


                                                     Czy musiała go tu spotkać?
Sumienia się nie oszuka. Zatem lepiej jest od niego uciec. Wtedy uciekała i dziś musi to zrobić.
- Muszę już wracać...
- Naprawdę musisz, czy chcesz?
- Chcę - powiedziała głuchym głosem.
 Położyła się, ciężko wzdychając. Wcześniej popiła tabletki wodą. Pozostała w dłoniach tylko mała karteczka.
Rano obudziła się z brzydkimi myślami, które poprzedniego wieczoru zamykały jej oczy. Nadal nie mogła otrząsnąć się z tego, co się stało.To tylko słowa, to tylko senne marzenie...
Krzyk myśli bolesnych rozbiegł się po łóżku okrytym niepewnością, przestraszony ciepłem Zbyszka. Wstała z bólem głowy.
Na stołówce odszukała go wzrokiem. Już nie siedział przy ich stoliku. Spoglądał na nią co rusz ze smutkiem i udręką. Nie mogła się skupić, ani uciec od tego spojrzenia, zawieszonego w niedalekiej przestrzeni miedzy ich stolikami. Tyle słów zawieszonych było w tej przestrzeni…
Rozmawiajmy ciszą  jeśli  woliszOna płynie w nas. I ja to wiem i ty wiesz…
Sens tego, co chcemy wypowiedzieć jest przecież w naszych oczach,
Sam to powiedziałeś." 



 

niedziela, 2 kwietnia 2017

Co za czasy!

Rozszalały absurd pożera własne dzieci.
Nieświadome częstokroć i ufne.
Czy to schizofrenia?
Czy to tylko podły cynizm gra na wielu instrumentach?
Głowa robi się ciasna; moja, twoja, wielu...
Ciężko zrozumieć
Pojąć jeszcze trudniej.
Co za czasy!


I dwa krótkie urywki powieści psych. obyczajowej - mojego debiutu:"Szansa na szczęście"


"Zaskoczona i ogarnięta dziwnym poczuciem winy, zmarszczyła czoło. Teoretycznie bardzo dobrze znała zagadnienie nieudanego związku. Zwykle to dwie strony…No tak, ona też była stroną, tyle, że słabszą, bez ducha walki. Jan z łatwością kładł ją na łopatki, a tylko w jej głowie szalały myśli pełne buntu, sprzeciwu i racji, i ciągle bez rzeczowego dialogu, o który też przestała zabiegać. Strach, posłuszeństwo, wychowanie babcine, były mocniejsze od rozsądku, od ambicji? Pewnie tak. Zupełnie jak w tej jego pieprzonej polityce, której słuchał wybiórczo, wierząc ślepo tylko jednej partii, która pachnie hipokryzją i fałszem. Zatrzęsło nią; też mi coś! – Sprawiedliwość ociekająca kłamstwem, nienawiścią i cynizmem. Koszmarne abecadło polityczne, istna zawierucha wyrywająca z ludzi wszelkie pozytywy i gonienie wydumanego układu, a jeszcze ta nierozumna chęć, by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące, roztrzaskane strzałki pamięci. Pamięci okrutnej – ma wszak smak żalu i bólu po najbliższych.
Rozbudziło się w niej echo dawnego bólu. Bardzo dawnego…i jakże skrajnie innego…i zupełnie nie mogła zrozumieć, skąd w ludziach tyle wrogości nie pasującej do sytuacji.
Zacisnęła szczęki, próbując się wyciszyć i chwyciła pędzel. Malowała w szalonym tempie. Jej palce zdawały się poruszać niezależnie od myśli. Ciemne, posępne barwy światła przelała na płótno z pasją, determinacją. – Niepewność – nazwała obraz, dokładając farby. – Pęknięcia na nim sączą piasek…zasuszone płatki myśli, skurczone. Światło nad nim nie daje wyboru; może choć jakiś cieplejszy dotyk zawieszony w powietrzu nabierze ciepła…a może rozplecione, niespodziewanie myśli…ułożą się w jakiś kształt wyraźniejszy?
Akurat!"



"Kichnął. A potem nastąpiła cała seria. Dwadzieścia, dwadzieścia jeden…– liczył na głos.
Westchnęła, wychodząc do drugiego pokoju. Włączyła telewizor; polityka. Obrzydliwa polityka – znowu nagonka na mówiących nagą prawdę, na szczerych i inaczej myślących. A już szczególnie w stacjach rządowych.
– Nie mogę tego słuchać – powiedziała nerwowo, wchodząc do pokoju, gdzie siedział Jan i gdzie podobnie pachniało nerwami. Miał również włączony telewizor, chociaż pewnie spał. Pokręciła głową. – Oglądasz?
Nie odpowiedział, ale z całą pewnością się obudził.
– Co oni wyprawiają?! Zgraja wilków szczerzących kły. Nic tylko spory i spory! Skaczą sobie do oczu i to ich zbójeckie prawo, tylko, gdzie rzeczowe racje? Zrobiła wymowny gest. – Co najmniej budzi to niepokój, jeśli nie zgrozę.
– Niepokój? Czyj niepokój? – podchwycił i spojrzał z niedowierzaniem, drwiąco. To po kiego diabła włączasz telewizor i niepokoisz się? Lubisz się niepokoić… – Jan zaśmiał się złośliwie. Krótko.
– Bo chcę wiedzieć, co się dzieje.
Pokiwał głową. – A co się dzieje?
– Nie widzisz?
Gestem zniecierpliwienia odsunęła z twarzy pasmo włosów. Pieniła się na to wszystko i na wszystkich: na Jana, że był całe życie ślepy, by cokolwiek do niego dotarło; i na polityków: tych z prawa i tych z lewa, których nienawidził. A w sumie wszystkich by trzeba zapakować na statek kosmiczny i wywieźć na otrzeźwienie, a potem wybrać nowych. Lepszych. Rzecz polegała na tym, że to nie bardzo było możliwe. Do wyborów szła tylko garstka ludzi."