" Właściwie
to, Zbyszek, miał rację, powinna odsunąć się od śledztwa w ścisłym tego słowa
znaczeniu. Podobnie mówił ten zadufany w sobie karierowicz – młody prokurator
Wrona, ale on chciał się wykazać. Dupek jeden, i wcale nieważne, czy wierzył w
winę Wacka, czy nie. Jest człowiek, jest zbrodnia, i musi być winny.
Zalała
ją wtedy fala złości, którą oczywiście skrzętnie ukryła. Przyoblekła nawet na
usta niewinny uśmiech i powiedziała nadzwyczaj spokojnym tonem:
– Czy te obrazy na temat licznych zgonów w Nowej
Dębie, które tak mozolnie malowałam panu, a wydawało mi się, że nadto wyrazistą
farbą, nie przekonują pana nic a nic? Co jeszcze muszę zrobić, by pana
przekonać, żeby przynajmniej lepiej się pan temu przyjrzał, prokuratorze?
Wrona
wzruszył ramionami.
– To nie ma nic do rzeczy. – Znowu zamrugał powoli
jak sowa, a nie jak wrona.
Zaniepokoił
ją ten zignorowany przez niego wątek, który mu zapodała niemal na talerzu, ale widać
talerz był zbyt płytki, bo nie załapał nic a nic.
Nie
dała jednak za wygraną. Teraz mu poda na głębokim talerzu, może coś skubnie z
niego.
– Morderstwo Szutkowskiej podjęte było z
premedytacją. Owszem. Inne też. Proszę pomyśleć, panie prokuratorze –
powiedziała z lekkim uśmieszkiem. – Szutkowski mógł zamordować jedynie swoją
żonę i na tym by się sprawa skończyła. A jej matka, a moja mama, a Wanda
Zaorska? A w końcu, komu zależy na tym, żeby mnie nastraszyć, czy odsunąć od
śledztwa? – Przypomniała mu ich wcześniejszą rozmowę.
Wzruszył
ramionami. Znowu. To pewnie taka gimnastyka, w jego wydaniu, pomyślała. Uciekł
wzrokiem. Znowu. Oczy też gimnastykował?
Nic nie skubnął nawet z głębokiego talerza,
widać i tak był za płytki.
– Nie ma na to dowodów. Każda z tych spraw to
oddzielny temat. To wcale nie musi być seryjny morderca, jak pani sugeruje, i
to na dodatek sugeruje bez żadnych dowodów. Szutkowski miał motyw i tylko
kwestia czasu, kiedy się przyzna – powtórzył po raz trzeci.
– Będą dowody – weszła mu ostro w słowo – i dowiodę
tego w sądzie, że to seryjny morderca, a mój klient nie ma z tym nic wspólnego
– odpowiedziała tonem oschłym, ledwie uprzejmym.
– Powodzenia! – Zobaczyła, jak język prokuratora
przebiega po ustach, zwilżając wargi. Wyczuwała jego niepokój. Wisiał w
powietrzu jak mgła za oknem.
– Szutkowski miał motyw, środki i okazję –
powiedział po raz setny.
Pokiwała
głową, nie spuszczając z niego wzroku. Osioł! Palant!
– A faktyczny morderca na wolności… – Urwała.
Wrona
próbował parsknąć szyderczym śmiechem, ale dźwięk, który z siebie wydobył, zabrzmiał
sztucznie i głucho.
Zacisnęła
usta. Do cholery jasnej – będą dowody! Dostaniesz je w wiadrze!
– Tak myślę sobie, jak pan się będzie czuł, prokuratorze,
gdy okaże się, że to seryjny morderca, a nie Szutkowski? Komisarz Kwiatkowski,
tudzież jego ekipa, również bada ten trop. Chyba nie bez przyczyny?
Spojrzał
na nią zdumiony. Chwilę stał i mrugał powiekami. Zdecydowanie jak sowa a nie
wrona.
– A jest pani pewna?
– Nie jestem…
– Coś mi się zdaje, że komisarz Kwiatkowski jest pod
pani wpływem…
Małgorzata
wzniosła brwi w górę.
– Wpływem czego?
– Tak samo referuje…
– No to może trzeba się zastanowić, panie
prokuratorze, czy to ma sens? Czy coś jednak jest na rzeczy? – powiedziała z
przekąsem i już całkiem na poważnie pomyślała, że zapoda mu wszystkie dowody w
wiadrze.
– A mnie się wydaje, że pani go lekko prowadzi za
rączkę a i jeszcze ten pani pomagier…
Małgorzata uśmiechnęła się zajadle.
Boże! Daj mi siły, żebym go nie kopnęła obcasem w… No właśnie, w co?! I za co?
Przecież mnie nie napastuje? – Uświadomiła sobie. – Ale go przynajmniej
oświecę, żeby coś dotarło do tego głupiego łba, zanim zacznie chłeptać dowody z
co najmniej sześć dziesięciolitrowego wiadra.
– Mój pomagier to świetny detektyw i jak
już zajmuje się jakąś sprawą, to zajmuje się nią całym sercem – powiedziała. –
I tak właśnie, jesteśmy obydwoje zgodni, że to wielokrotny morderca, który
chodzi sobie na wolności i planuje następne zbrodnie. I jak znam życie, uderzy
ponownie… – powtarzała się jak katarynka, bo była pewna, że Wrona nadal jej słucha
jednym uchem, ale i tak w końcu coś do niego dotrze. Do pustego łba.
Ledwo
na nią spojrzał i szybko odwrócił wzrok.
– Nie ma pani, mecenasie, żadnych twardych dowodów.
Z racji swojego zawodu powinna pani być tego świadoma, a pani forsuje nierealne
tezy – pouczał ją jak dziewczynkę. – W takich sytuacjach trzeba odpowiednio
wartościować sprawy. Nie muszę chyba przypominać o tym? – zauważył niemal kpiąco.
Noooo… tego już było za wiele!
Zmrużyła
złowrogo oczy, gdy podniósł w górę palec. Palant jeden! Chyba go jednak kopnie.
– Nie mam twardych dowodów – weszła mu w słowo – ale
je zdobędę. Już wkrótce. I udowodnię, że mój klient, jest niewinny ponad
wszelką wątpliwość. – Spojrzała mu prosto w twarz.
Wrona wyglądał na poirytowanego.
Był poirytowany. Aż poczerwieniał.
– Radzę śledztwo zostawić dla śledczych – powiedział
zadziornie po chwili zadumy i zadziornie spojrzał w jej oczy. – A dla
Szutkowskiego radzę poszukać innej linii obrony. Może… zabójstwo w afekcie? – podpowiedział.
– Jeżeli sąd uzna… – Urwał.
Zabrzmiało bardzo oficjalnie. Licznik zaczął bić.
Wrona szykował się do zamknięcia sprawy i póki co, nic nie mogła na to
poradzić.
– Zobaczymy – powiedziała spokojnym tonem.
Uprzejmie. Nakopie mu na rozprawie. Nie inaczej! – Zatrzymuje pan niewłaściwego
człowieka – powtórzyła, bynajmniej niezbita z tropu. – Ja to wiem. I pan
również to wie.
Zignorował
jej sprzeciw zjadliwym uśmiechem.
A
swoją drogą, ciekawe, czy wie?? Powinien przynajmniej. Bardzo wiele lat
brakowało mu do wieku wuja, był podobnie wykształcony, może tylko na gorszej
uczelni… W każdym bądź razie miała poważne trudności ze zrozumieniem, co mu tak
naprawdę siedzi w głowie. Bo siedziało; tępota, bądź premedytacja! To drugie byłoby o
wiele gorsze.
Cholera!
Mógł dostać polecenie. No mógł… Był nacisk, dzisiaj taki modny, żeby jak najprędzej zamknąć dochodzenie, i licho wie od
kogo. Jest zbrodnia, jest winny,
nieważne kto, i koniec kropka. Pozamiatane. Pieprzone czasy! Czuła jak narasta w
niej złość.
Wrona
jakby wyczuł jej nerwowość. Uśmiechnął się z przekąsem.
– Usiądźmy, spokojnie weźmy głęboki
oddech. Może kawy? – zaproponował.
No,
zdecydowanie był młodszy od wuja.
Usiadła.
On też. Naprzeciw. Założyła nogę na nogę. Ba, zadarła ją! A co! Zauważyła z
satysfakcją, że oblizał wargi. Śliniak!
– Ależ proszę bardzo. Kawa i głęboki oddech czasami
rozjaśniają umysł – odparowała z szerokim uśmiechem.
Wronisko
odwróciło od niej wzrok, potem znowu na nią zerknął. Wyjął z kieszeni chusteczkę,
jakby chciał wytrzeć czoło, chwilę potrzymał w dłoni, i z powrotem włożył do
kieszeni.
– Gorąco? – spytała grzeczniutko. – Słucham?
– Pytałam, czy gorąco? Może uchylę nieco okno?
Wyglądał
na niezdecydowanego. Rzucił krótkim spojrzeniem. Dlaczego zdawało się jej, że
znowu na jej odsłonięte wysoko nogi?
– Nie, nie trzeba. A wracając do naszej rozmowy: Szutkowski,
jako jedyny miał motyw, żeby zamordować żonę – spojrzał jej w oczy z uporem
osła, już opanowany. – A te inne zgony zupełnie się z tym nie wiążą, i naprawdę
szczerze radzę odpuścić sobie – powiedział i upił łyk kawy. Nie siorbnął, tylko
bardzo elegancko.
Zdumienie i wściekłość zaparły jej dech i wcale nie
z tytułu, że zachował się elegancko. Aż się zatrzęsła w środku. Kompletny
ignorant! Dupek jeden! Wronisko! Będzie jej tu mówił, czym ma się zajmować, a
czym nie, i jaką ma przyjąć linię obrony! Morderstwo w afekcie – też mi coś!
No, Kuźwa, chyba go kopnę, choćby w kostkę. Ale szpilką. Spojrzała na swoje
piękne czółenka w kolorze bordo, bo i też w takim kolorze miała garsonkę i
nieco się opanowała. Ale tylko nieco. Kopnąć zawsze jeszcze może, bo zbyt
zachłannie spogląda na jej nogi i może coś głupiego przyjść mu do głowy. A
drzwi zamknięte. Szczelnie.
– Jasne! Może jeszcze mój klient dobrowolnie przyzna
się do winy? Kawa najwyraźniej rozjaśniła panu umysł. Jeszcze tylko trzeba
głęboko pooddychać i wszystko będzie prościutkie.
Wrona
przygryzł wargę i zastanawiał się chwilę, co odpowiedzieć.
– No właśnie. Dostałby łagodniejszy wyrok… –
przytaknął zjadliwie i gwałtownie wciągnął powietrze.
Roześmiała się.
– No właśnie… Może
jeszcze otworzymy okno? Może choć uchylę?
– Po co?
– Zbyt gęste tu
powietrze – odpowiedziała.
Spoglądał na nią zmrużonymi
oczami i mrugał nimi.
Dopiła kawę. Grymasem
podsumowała jego tępotę, co miało służyć za uśmiech.
– Bardzo smaczna, dziękuję. Z expresu? – spytała
nadzwyczaj uprzejmym tonem, wciąż się uśmiechając. W środku aż wrzała.
Policzyła do dziesięciu a potem wypuściła powietrze z płuc. Niepostrzeżenie.
Nie da mu tej satysfakcji.
– Tak… Z expresu. Pani Halinka dobrą kawę parzy.
– Pójdę już… – powiedziała.
Wiedziała, kiedy spasować, choć
nadal trudno jej było pojąć zachowanie prokuratora. Nawet nie sprawdził
prawdopodobieństwa, nawet się nad tym nie zastanowił, palant. Uśmiechnęła się
krzywo, bo zaczynała się obawiać jak reżyser sztuki, który ogląda
przedstawienie w wykonaniu niezbyt zdolnego aktora, że wszystko spartaczy. Starała
się nie przekroczyć granicy, doskonale rozumiała prawo i to, które już było na
krawędzi prawa, ale przecież wiedziała aż nadto dobrze, że system faworyzuje
przestępców, a zbrodnia często wymyka się spod kontroli przez takich tu oto
ludzi. Dupków, karierowiczów. Klapy jak u konia, albo, co gorsze, premedytacja,
a… może też najzwyklej chciał jej utrzeć nosa. Ot, tak, po prostu. Inna opcja.
Zacisnęła
usta. To, co robiła, być może i za wiele, i na wyrost, było w interesie jej
klientów, szczególnie tych niewinnych, w tym przypadku, Wacka. I tylko czasami zastanawiała
się, co u diabła robi w tym nawalającym systemie, gdzie wsadza się do więzień
niewinnych ludzi, a przestępcy hasają na wolności, upatrując swoje następne
ofiary.
Kto
będzie następną ofiarą?
Ona?"