czwartek, 24 sierpnia 2017

Zabójczy kleszcz

Urywek mojej nowej powieści



" Właściwie to, Zbyszek, miał rację, powinna odsunąć się od śledztwa w ścisłym tego słowa znaczeniu. Podobnie mówił ten zadufany w sobie karierowicz – młody prokurator Wrona, ale on chciał się wykazać. Dupek jeden, i wcale nieważne, czy wierzył w winę Wacka, czy nie. Jest człowiek, jest zbrodnia, i musi być winny.
Zalała ją wtedy fala złości, którą oczywiście skrzętnie ukryła. Przyoblekła nawet na usta niewinny uśmiech i powiedziała nadzwyczaj spokojnym tonem:
– Czy te obrazy na temat licznych zgonów w Nowej Dębie, które tak mozolnie malowałam panu, a wydawało mi się, że nadto wyrazistą farbą, nie przekonują pana nic a nic? Co jeszcze muszę zrobić, by pana przekonać, żeby przynajmniej lepiej się pan temu przyjrzał, prokuratorze?
Wrona wzruszył ramionami.
– To nie ma nic do rzeczy. – Znowu zamrugał powoli jak sowa, a nie jak wrona.
Zaniepokoił ją ten zignorowany przez niego wątek, który mu zapodała niemal na talerzu, ale widać talerz był zbyt płytki, bo nie załapał nic a nic.
Nie dała jednak za wygraną. Teraz mu poda na głębokim talerzu, może coś skubnie z niego.
– Morderstwo Szutkowskiej podjęte było z premedytacją. Owszem. Inne też. Proszę pomyśleć, panie prokuratorze – powiedziała z lekkim uśmieszkiem. – Szutkowski mógł zamordować jedynie swoją żonę i na tym by się sprawa skończyła. A jej matka, a moja mama, a Wanda Zaorska? A w końcu, komu zależy na tym, żeby mnie nastraszyć, czy odsunąć od śledztwa? – Przypomniała mu ich wcześniejszą rozmowę.
Wzruszył ramionami. Znowu. To pewnie taka gimnastyka, w jego wydaniu, pomyślała. Uciekł wzrokiem. Znowu. Oczy też gimnastykował?
Nic nie skubnął nawet z głębokiego talerza, widać i tak był za płytki.
– Nie ma na to dowodów. Każda z tych spraw to oddzielny temat. To wcale nie musi być seryjny morderca, jak pani sugeruje, i to na dodatek sugeruje bez żadnych dowodów. Szutkowski miał motyw i tylko kwestia czasu, kiedy się przyzna – powtórzył po raz trzeci.
– Będą dowody – weszła mu ostro w słowo – i dowiodę tego w sądzie, że to seryjny morderca, a mój klient nie ma z tym nic wspólnego – odpowiedziała tonem oschłym, ledwie uprzejmym.
– Powodzenia! – Zobaczyła, jak język prokuratora przebiega po ustach, zwilżając wargi. Wyczuwała jego niepokój. Wisiał w powietrzu jak mgła za oknem.
– Szutkowski miał motyw, środki i okazję – powiedział po raz setny.
Pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku. Osioł! Palant!
– A faktyczny morderca na wolności… – Urwała.
Wrona próbował parsknąć szyderczym śmiechem, ale dźwięk, który z siebie wydobył, zabrzmiał sztucznie i głucho.
Zacisnęła usta. Do cholery jasnej – będą dowody! Dostaniesz je w wiadrze!
– Tak myślę sobie, jak pan się będzie czuł, prokuratorze, gdy okaże się, że to seryjny morderca, a nie Szutkowski? Komisarz Kwiatkowski, tudzież jego ekipa, również bada ten trop. Chyba nie bez przyczyny?
Spojrzał na nią zdumiony. Chwilę stał i mrugał powiekami. Zdecydowanie jak sowa a nie wrona.
– A jest pani pewna?
– Nie jestem…
– Coś mi się zdaje, że komisarz Kwiatkowski jest pod pani wpływem…
Małgorzata wzniosła brwi w górę.
– Wpływem czego?
– Tak samo referuje…
– No to może trzeba się zastanowić, panie prokuratorze, czy to ma sens? Czy coś jednak jest na rzeczy? – powiedziała z przekąsem i już całkiem na poważnie pomyślała, że zapoda mu wszystkie dowody w wiadrze.
– A mnie się wydaje, że pani go lekko prowadzi za rączkę a i jeszcze ten pani pomagier…
Małgorzata uśmiechnęła się zajadle. Boże! Daj mi siły, żebym go nie kopnęła obcasem w… No właśnie, w co?! I za co? Przecież mnie nie napastuje? – Uświadomiła sobie. –  Ale go przynajmniej oświecę, żeby coś dotarło do tego głupiego łba, zanim zacznie chłeptać dowody z co najmniej sześć dziesięciolitrowego wiadra.
        – Mój pomagier to świetny detektyw i jak już zajmuje się jakąś sprawą, to zajmuje się nią całym sercem – powiedziała. – I tak właśnie, jesteśmy obydwoje zgodni, że to wielokrotny morderca, który chodzi sobie na wolności i planuje następne zbrodnie. I jak znam życie, uderzy ponownie… – powtarzała się jak katarynka, bo była pewna, że Wrona nadal jej słucha jednym uchem, ale i tak w końcu coś do niego dotrze. Do pustego łba.
Ledwo na nią spojrzał i szybko odwrócił wzrok.
– Nie ma pani, mecenasie, żadnych twardych dowodów. Z racji swojego zawodu powinna pani być tego świadoma, a pani forsuje nierealne tezy – pouczał ją jak dziewczynkę. – W takich sytuacjach trzeba odpowiednio wartościować sprawy. Nie muszę chyba przypominać o tym? – zauważył niemal kpiąco.
Noooo… tego już było za wiele!
Zmrużyła złowrogo oczy, gdy podniósł w górę palec. Palant jeden! Chyba go jednak kopnie.
– Nie mam twardych dowodów – weszła mu w słowo – ale je zdobędę. Już wkrótce. I udowodnię, że mój klient, jest niewinny ponad wszelką wątpliwość. – Spojrzała mu prosto w twarz.
Wrona wyglądał na poirytowanego. Był poirytowany. Aż poczerwieniał.
– Radzę śledztwo zostawić dla śledczych – powiedział zadziornie po chwili zadumy i zadziornie spojrzał w jej oczy. – A dla Szutkowskiego radzę poszukać innej linii obrony. Może… zabójstwo w afekcie? – podpowiedział. – Jeżeli sąd uzna… – Urwał.
Zabrzmiało bardzo oficjalnie. Licznik zaczął bić. Wrona szykował się do zamknięcia sprawy i póki co, nic nie mogła na to poradzić.
– Zobaczymy – powiedziała spokojnym tonem. Uprzejmie. Nakopie mu na rozprawie. Nie inaczej! – Zatrzymuje pan niewłaściwego człowieka – powtórzyła, bynajmniej niezbita z tropu. – Ja to wiem. I pan również to wie.
Zignorował jej sprzeciw zjadliwym uśmiechem.
A swoją drogą, ciekawe, czy wie?? Powinien przynajmniej. Bardzo wiele lat brakowało mu do wieku wuja, był podobnie wykształcony, może tylko na gorszej uczelni… W każdym bądź razie miała poważne trudności ze zrozumieniem, co mu tak naprawdę siedzi w głowie. Bo siedziało; tępota, bądź premedytacja! To drugie byłoby o wiele gorsze.  
Cholera! Mógł dostać polecenie. No mógł… Był nacisk, dzisiaj taki modny, żeby jak najprędzej zamknąć dochodzenie, i licho wie od kogo. Jest zbrodnia, jest winny, nieważne kto, i koniec kropka. Pozamiatane. Pieprzone czasy! Czuła jak narasta w niej złość.
Wrona jakby wyczuł jej nerwowość. Uśmiechnął się z przekąsem.
– Usiądźmy, spokojnie weźmy głęboki oddech. Może kawy? – zaproponował.
No, zdecydowanie był młodszy od wuja.
Usiadła. On też. Naprzeciw. Założyła nogę na nogę. Ba, zadarła ją! A co! Zauważyła z satysfakcją, że oblizał wargi. Śliniak!
– Ależ proszę bardzo. Kawa i głęboki oddech czasami rozjaśniają umysł – odparowała z szerokim uśmiechem.
Wronisko odwróciło od niej wzrok, potem znowu na nią zerknął. Wyjął z kieszeni chusteczkę, jakby chciał wytrzeć czoło, chwilę potrzymał w dłoni, i z powrotem włożył do kieszeni.
– Gorąco? – spytała grzeczniutko. 
– Słucham? 
– Pytałam, czy gorąco? Może uchylę nieco okno?
Wyglądał na niezdecydowanego. Rzucił krótkim spojrzeniem. Dlaczego zdawało się jej, że znowu na jej odsłonięte wysoko nogi?
– Nie, nie trzeba. A wracając do naszej rozmowy: Szutkowski, jako jedyny miał motyw, żeby zamordować żonę – spojrzał jej w oczy z uporem osła, już opanowany. – A te inne zgony zupełnie się z tym nie wiążą, i naprawdę szczerze radzę odpuścić sobie – powiedział i upił łyk kawy. Nie siorbnął, tylko bardzo elegancko.
Zdumienie i wściekłość zaparły jej dech i wcale nie z tytułu, że zachował się elegancko. Aż się zatrzęsła w środku. Kompletny ignorant! Dupek jeden! Wronisko! Będzie jej tu mówił, czym ma się zajmować, a czym nie, i jaką ma przyjąć linię obrony! Morderstwo w afekcie – też mi coś! No, Kuźwa, chyba go kopnę, choćby w kostkę. Ale szpilką. Spojrzała na swoje piękne czółenka w kolorze bordo, bo i też w takim kolorze miała garsonkę i nieco się opanowała. Ale tylko nieco. Kopnąć zawsze jeszcze może, bo zbyt zachłannie spogląda na jej nogi i może coś głupiego przyjść mu do głowy. A drzwi zamknięte. Szczelnie.
– Jasne! Może jeszcze mój klient dobrowolnie przyzna się do winy? Kawa najwyraźniej rozjaśniła panu umysł. Jeszcze tylko trzeba głęboko pooddychać i wszystko będzie prościutkie.
Wrona przygryzł wargę i zastanawiał się chwilę, co odpowiedzieć.
– No właśnie. Dostałby łagodniejszy wyrok… – przytaknął zjadliwie i gwałtownie wciągnął powietrze.
Roześmiała się.
– No właśnie… Może jeszcze otworzymy okno? Może choć uchylę?
– Po co?
– Zbyt gęste tu powietrze – odpowiedziała.
Spoglądał na nią zmrużonymi oczami i mrugał nimi.
Dopiła kawę. Grymasem podsumowała jego tępotę, co miało służyć za uśmiech.
– Bardzo smaczna, dziękuję. Z expresu? – spytała nadzwyczaj uprzejmym tonem, wciąż się uśmiechając. W środku aż wrzała. Policzyła do dziesięciu a potem wypuściła powietrze z płuc. Niepostrzeżenie. Nie da mu tej satysfakcji.
– Tak… Z expresu. Pani Halinka dobrą kawę parzy.
– Pójdę już… – powiedziała.
Wiedziała, kiedy spasować, choć nadal trudno jej było pojąć zachowanie prokuratora. Nawet nie sprawdził prawdopodobieństwa, nawet się nad tym nie zastanowił, palant. Uśmiechnęła się krzywo, bo zaczynała się obawiać jak reżyser sztuki, który ogląda przedstawienie w wykonaniu niezbyt zdolnego aktora, że wszystko spartaczy. Starała się nie przekroczyć granicy, doskonale rozumiała prawo i to, które już było na krawędzi prawa, ale przecież wiedziała aż nadto dobrze, że system faworyzuje przestępców, a zbrodnia często wymyka się spod kontroli przez takich tu oto ludzi. Dupków, karierowiczów. Klapy jak u konia, albo, co gorsze, premedytacja, a… może też najzwyklej chciał jej utrzeć nosa. Ot, tak, po prostu. Inna opcja.
Zacisnęła usta. To, co robiła, być może i za wiele, i na wyrost, było w interesie jej klientów, szczególnie tych niewinnych, w tym przypadku, Wacka. I tylko czasami zastanawiała się, co u diabła robi w tym nawalającym systemie, gdzie wsadza się do więzień niewinnych ludzi, a przestępcy hasają na wolności, upatrując swoje następne ofiary.
Kto będzie następną ofiarą?
Ona?"