SPOTKANIA
Agata
przyciszyła telewizor, bo aż huczało jej w głowie od powtarzanych na okrągło
głupot. Pewne, że wysłuchując tych w cudzysłowie sensacji nie zrelaksuje się
ani trochę. Jak to dobrze, że choć na moment wyrwie się z tej coraz mocniej
oplatającej pajęczyny absurdów, a na które jest niemal skazana, siedząc od
dłuższego już czasu w domu, a telewizor jest jej jedyną rozrywką.
Niebawem pojedzie na
spotkanie klasowe w swoje rodzinne strony…
–
A dlaczego nie? Rozerwiesz się. Pojedziesz, oczywiście, że pojedziesz – stwierdził
z przekonaniem jej nowy mąż.
–
A Zygmuś?
–
Co Zygmuś? Wszystko będzie okay. Wezmę kilka dni urlopu. Kiedy ten zjazd?
–
Pod koniec lipca.
–
Czyli już niedługo. Pakuj walizkę.
Uśmiechnęła się i wyszła na balkon,
spoglądając w niebo. Lało żółtym światłem i obiecywało radość. Powiew
ciepłego wiatru rozdmuchał jej czarne jak heban włosy, które w słońcu
lśniły pięknym blaskiem. Z głębi pokoju jak co dzień, od lat, dolatywały
zjadliwe słowa polityków ociekające kłamstwem, nienawiścią i cynizmem. –
Dołożyć wszystkim: i z prawa i z lewa, naruszyć świętości, być zauważonym
za wszelką cenę. Koszmarne abecadło polityczne, reguła zakłamania, istna
zawierucha wyrywająca z ludzi wszelkie pozytywy, a jeszcze ta nierozumna chęć,
by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące, roztrzaskane strzałki
pamięci. Pamięci okrutnej– ma wszak smak żalu i bólu po najbliższych.
Umykające
szybko promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za
nadchodzącą ciemną chmurą. Pogoda szła na manowce, jak ci tam... O co tu
chodzi? Wykształceni ludzie, co niektórzy z tytułami i bzdurne
posunięcia wbrew zdrowej logice. A może
nie bzdurne? Może zamierzone?
Wszystko co w życiu robimy, jest
zamierzone…Chyba, że rządzą nami rozplecione, niesforne myśli…Tak, czy tak, nie będzie się nad tym
zastanawiać. Niedługo spotka się z Heńkiem…
Ruchomy
cień myśli przemknął chyłkiem. Szkolna, pierwsza miłość zszargana w strzępy…hula
z wiatrem po łące…gdzieś tam…pod Krakowem.
Spojrzała
na kwiaty w skrzyneczkach – lśniły wszystkimi kolorami tęczy. Popukało
w głowie: to było tak dawno…On już zwinął się w rulon, to przeszłość
zaplątana w promień słońca, który czasami przylgnie wspomnieniem do twarzy…
Po nim był Waldek, ale okazał się niewypałem,
zbyt młodym i nieprzygotowanym do życia mężczyzną, z którym szybko się
rozstała, a pojawił Jan, który wydawał się spełniać jej oczekiwania;
wykształcony, poważny, nie jakiś fircyk w zalotach i wydawało się, że może
być przy nim szczęśliwa. Kiedy zrozumiała, że to następna pomyłka, było już za
późno – oczekiwała dziecka, którego on nigdy nie chciał. Ba! Nie życzył sobie! Ale
dziecko przecież… powinno mieć ojca. Znała aż nadto smak samotności, wychowana
bez rodziców, toteż trwała przy Janie o wiele za długo, aż sam ją łaskawie
zostawił.– Bezradną, zastygłą w nieśmiałym oddechu, z niepełnosprawnym
dzieckiem. Nadleciały obrazy: Teraz!
Przyj…Jest!
Dobrą chwilę niespokojna cisza stukała jej w głowie.
Sprawiło to, że momentalnie otworzyła oczy i otrząsnęła się z szoku.
– Czy żyje?! – krzyknęła. –
Czy moje dziecko żyje?
– Tak. Żyje. Oczy lekarza i
położnej uciekły daleko.
– Chcę je zobaczyć! Chcę
zobaczyć moje dziecko… – powiedziała schrypniętym głosem. I zobaczyła tę twarz. Opadła na
poduszkę. – To niemożliwe…Nie wierzę…Znowu
zawirowało w głowie, w piersiach zabrakło tchu, a całe ciało ogarnął
ogień. Leżała chwilę nieruchomo i patrzyła oniemiała w twarz swojego synka. –
Widome oznaki fizycznego niedorozwoju – deformacja czaszki i gałek ocznych.
Nagle stało się coś dziwnego – dziecko uniosło powieki i spojrzało
na nią poważnymi, skośnymi oczami. Maluch uśmiechnął się, wpatrując się w nią
intensywnie i w tym momencie poczuła absolutną radość. Popłynęły łzy.– Moje
maleństwo…Mój synek…Mój Zygmuś…Dziecko zabrali, a ona natychmiast usnęła,
uśmiechając się. Kiedy się obudziła, stał nad nią Jan i patrzył z wyrzutem w
oczach.
– Mówiłem…
Zamrugała nerwowo. – Niech idzie do diabła!
– Chyba sobie z tym nie
poradzę, Agata – kontynuował
myśl, nie patrząc na nią.
Uświadomiła sobie, jak bardzo zdążyła oddalić się od niego. I cóż ją mogło obchodzić, czy sobie z tym
poradzi, czy nie? Kręcił nerwowo breloczkiem z kluczykami od samochodu. – Chyba sobie nie
poradzę…powtórzył. Co postanowiłaś?
– To znaczy? – spytała nerwowo.
– Proponuję zostawić dziecko w
szpitalu. Tak można. Dowiadywałem się, przekonywał nieporadnie, nie patrząc w jej
oczy.
Zamarła ze zgrozy. Wzbierająca w niej fala nienawiści skutecznie ją
obezwładniła. Drań! Dowiadywał się!
– Co ty powiedziałeś?! – Upewniła się po chwili.
Tak, dobrze usłyszała!
– Najlepszym i jedynym
wyjściem z sytuacji będzie jak zostawisz dziecko w szpitalu – powtórzył. Absurdalność tego pomysłu uderzyła
ją z taką siłą, że opadła z powrotem na poduszkę i zaczęła się trząść jak
osika na wietrze. A to kawał sukinsyna! Rozpaczliwie szukała jakiejś miażdżącej
odpowiedzi, która by go starła w proch i zdarła z jego twarzy ten
wyraz pewności siebie, jakim było przekonanie, że wystarczyło ją ostrzec,
uprzedzić. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. Trzęsła się z wściekłości,
zdając sobie sprawę, że już nigdy nie zniknie z jego oczu grymas perfidnej
satysfakcji: A widzisz? Miałem rację!
– Nie mogłaś oczekiwać, że się
ucieszę. Ostrzegałem cię Agata…
– Masz rację Jan. Nie mogłam
tego oczekiwać. Mogę natomiast oczekiwać czegoś od siebie. Na przykład tego, że
nie będę już się godziła na draństwo z twojej strony. Dam radę wychować dziecko
sama i nie sądzę, żebyś się na coś przydał – powiedziała lodowato.
– Jak uważasz. – Pchnął krzesło i wstał. – Ja ci w każdym razie nie
będę w stanie pomóc.– Westchnął
ciężko, przyglądając się jej z niedowierzaniem. – Nie dasz się przekonać? Pomyśl jeszcze…Chwilę krążył po sali, czekając na
odpowiedź.
– Wyjdź stąd! – wykrzyknęła, kryjąc twarz w dłoniach.
– Przepraszam Agata. Ja naprawdę nie dam rady. Pamiętaj,
że cię uprzedzałem…
Łyknęła gorzką ślinę i pozwoliła
aby palący strumień goryczy spłynął powoli do jej żołądka.
Wyszedł. Już na zawsze.
Po niedługim czasie pojawił się w
jej życiu Zygmunt, najwspanialszy mąż pod słońcem.
– Wiesz, że jestem gotowy
wszystko dla ciebie zrobić, tak jak i dla Zygmusia – powiedział, patrząc w jej oczy.– Daj sobie tylko pomóc, Agata.
– ...Mój świat się skurczył,
Zygmunt, a życie ciężko mnie doświadczyło...i nie wiem, czy zdołam jeszcze
normalnie żyć, czy obudzić w sobie wiarę w miłość, a poza tym muszę być dwadzieścia cztery
godziny na dobę pielęgniarką, rehabilitantką i nie będę mieć czasu dla ciebie.
Liczy się tylko Zygmuś i tak to musi
być. – Oponowała słabo.
– Nie musi być. Wszystko zrobimy we dwoje. Po
co ci ten mur, który tworzysz? Zburz go. Chyba, że nie chcesz?
Złapała jego wyczekujące spojrzenie, pełne
miłości i oddania.
– Chcę, ale nie dam rady, nie
potrafię… – oponowała
jeszcze.
– Dasz radę. Nieszczęścia mogą
nas pobudzać do jeszcze większych wysiłków. Tak to chyba jest – mówił cicho, spokojnym głosem,
zaglądając jej w oczy. – Wyglądasz jak kawałek raju. Jesteś odblaskiem piękna. I nie jesteś
sama...Zawsze ci pomogę, a wczoraj to przeszłość, którą trzeba zamknąć raz na
zawsze. Tylko więcej wiary, a jak wolisz – to pozytywnych myśli. Wyjdź do
ludzi. Otwórz się na moją miłość… – mówił z uwagą śledząc falę uczuć przelewającą
po jej pięknej twarzy.
Właśnie zamykała przeszłość jak ciężką furtę,
otwierając się na nową miłość. Tę właściwą.
– I o to chodzi, skarbie, musisz się
zrelaksować, powtórzył, a my damy radę! – Spojrzał na synka, którego zdążył już
adoptować.
– No to jadę! – zdecydowała.
Na
dworcu w Krakowie złapała wzrok Jurka. Uśmiechnęła się lśniącymi od błyszczyka
ustami, podchodząc do niego tak blisko, że poczuła zapach Armaniego. No,
no…zadbany w każdym calu, pomyślała, z
przyjemnością obrzucając go wzrokiem.
–
Dzięki, że po mnie wyjechałeś, to miłe, tym bardziej, że jeszcze dzisiaj
powinnam pojechać na cmentarz, jutro z pewnością nie będzie na to czasu –
dodała z wahaniem.
–
No problem. Zawiozę cię, a po drodze porozmawiamy. To już tyle lat… – Podniósł
brwi w górę. Cieszę się, że przyjechałaś Agata. Zastanawiałem się – urwał.
– Ciekawe, czy będą wszyscy? – powiedział po chwili, jakiś nieobecny i skręcił
w ulicę, która prowadziła bynajmniej nie na cmentarz. – Na długo przyjechałaś?
Co u ciebie? Napisałaś w końcu tę książkę? Nie?? No bo widzisz…
Mówił
barwnie jak kiedyś – gorąca plecionka faktów i niedomówień, tylko był jakiś
inny. Nie patrzył w jej oczy. Wręcz ich unikał. Ilekroć próbowała pochwycić ten
wzrok, wbijał oczy w szybę samochodu i nawijał, nie dopuszczając jej do
głosu.
–
Z kimś się spotykasz z naszych? Utrzymujesz kontakty? Z Heńkiem, Basią? Zdaje
się, że mieszkają gdzieś w twoim fyrtlu? – spytała w końcu.
–
Nie…zawahał się. Brak czasu, a poza tym, wiesz…większość ludzi gra szczerość,
poddając się terrorowi poprawności. – O, pan prezes poszybował już gdzieś
bardzo daleko z polityką – skomentował ostatnie wydarzenia, które dobiegły
ich uszu z radia.
Spojrzała
zdziwiona.
–
No, ale chyba nie masz na myśli Heńka, czy Basi…? Temat polityki
zbagatelizowała – jest jej dość na co dzień.
–
Tego nie powiedziałem, ale i prawdą jest, że jakoś się nie możemy zestroić. Heniek
był i jest zgrywusem, a ja chyba zbyt poważnie biorę życie. – Zamilkł na
moment. –A Baśka? No cóż, nie jest nam po drodze. To obywatelka świata.
Podróżuje na okrągło, a potem zanudza. Szkoda, że nie poprzestaje na
historiach bardziej oczywistych. Nie bawi mnie to.
–
Zostaw sobie czas na śmiech, Jurek…Nie ze wszystkimi musimy dostrajać się, by razem
patrzeć w dal. A…z Baśką często rozmawiam na Skypie. Poza tym, że przytyła, nie
zmieniła się ani trochę.
–
To ty się nie zmieniłaś, Agata. Zawsze mnie rozumiałaś i szkoda, że nam nie
wyszło.
Przysiadł
na skraju tych słów, a całą ich resztę pochwycił wiatr przez uchylone drzwi
samochodu, w którym zrobiło się duszno.
–
A ty Agata, masz jakieś swoje poglądy, ktoś ci się podoba z polityków? Uciekłaś
od tego tematu…Czyżby zupełnie cię to nie kręciło? – spytał po chwili wahania
Pokręciła
głową z uśmiechem.
–
Owszem, nie sposób uciec od polityki, to kabaret, który złości, miast
rozweselać. Ale…trzeba przyznać, że czasami też rozwesela, zależnie od
nastroju, bo już człowiek, czyli ja, w końcu przyzwyczaił się do tych
absurdów. Coś mi się jednak wydaje, że kilka lat temu, za poprzedniego rządu było
ciekawiej, nie uważasz? Coś się działo: związek trzech tenorów, afera
rozporkowa, nie zdana, a jednocześnie zdana matura…Kurwiki w oczach i tym
podobne wesołości.
–
Nienawidzę ich teraz i wtedy! – Zacisnął usta.
–
A mnie się podobają wszyscy mądrzy ludzie bez względu na ich przynależność
partyjną – odpowiedziała.
–
Ja takich nie znam w prawicowych partiach – odparł z zaciekłością.
–
Ależ mądrzy ludzie Jurek są wszędzie, a że od lat, szczególnie w jednej partii
jest destrukcja dialogu politycznego, kłótnie, szukanie haków i te inne sprawy,
które tak denerwują ludzi, to całkiem inna para kaloszy. Ten problem nazywa się
premedytacja, a nie głupota – powiedziała, spoglądając mu w oczy.
–
A nie uważasz, że to jeszcze gorsze? – Złapał jej myśl.
–
Właśnie! Dokładnie tak uważam, ale dajmy spokój polityce i politykom. Polityka
jest jak życie. Płynie.
–
Byle nie tak, jak to ostatnie Tsunami w Japonii…Zatopi i zniszczy wszystko.
–
Zgadzam się w zupełności.
–
I widzisz, jak się rozumiemy? Szkoda, że nam nie wyszło– powtórzył po raz
drugi.
Właśnie podjechali
pod hotel.
Co nam nie wyszło? Rozumiem?
Rozumiałam? Nie, nic nie rozumiem. Pewne, że jesteś więźniem swoich własnych
myśli, pewne, że wnosisz jakiś niezrozumiały niepokój nad niewypowiedzianymi
słowami, a które są, a które czuję! I jakiś głupi posmak w ustach, gdy usiłuję
się przecisnąć między te słowa, a poza tym zapomniałeś, że mieliśmy jechać
na cmentarz! – pomyślała dziwnie rozdrażniona.
Z
hotelu zamówiła taksówkę i kwiaty, po czym pojechała na groby
rodziców. Tęsknota zapaliła świeczki. – Ścisnęło w środku. – To ten ślad
głęboko zakopany w sercu, jak dotyk upragnionej pieszczoty. W kolorowych
szkłach zniczy odżyła pamięć; szarpnęło obcą myślą, bólem.
– Tak się nie odchodzi! –
Obudziły się
przyschłe wspomnienia, szarpnęły palcami bólu. Mama…tato…Skurcz nagłej tęsknoty
chwycił za gardło. Pamiętała jego czułe słowa, kiedy brał ją za rękę i szli na
spacer do lasu i które wryły się głęboko w serce. – Moja ty królewno…mówił. – Jesteś
piękną, mądrą dziewczynką, zrozumiesz…tatuś musi wyjechać…Na długo. I
wyjechał. Nigdy już go nie zobaczyła. Mama popełniła samobójstwo rok po jego
śmierci. – Tak się nie odchodzi…szepnęła.
Tej
nocy długo nie mogła zasnąć, spoglądając w ciemne okno zagłębionym
w siebie spojrzeniem i rozmyślając o wielu sprawach: o tym, że życie
ją okradło z miłości obojga rodziców, o tym, że ją okradli w pociągu, o Jurku…Jak
on to powiedział? Szkoda, że nam nie
wyszło i o Heńku…
Jak
on mógł jej to zrobić?!
Mógł i zrobił. Najnormalniej w świecie. To koniec, powiedział, ŻENIĘ
SIĘ.
Myśli wprost
dudniły w głowie, chcąc się wydostać przez ściśniętą kleszczami bólu
czaszkę, gdy tego słonecznego dnia wróciła do domu. Boże! Swoje wyobrażenia
zbudowała na ruchomych piaskach. Pogubiła się, a teraz musi nauczyć się żyć bez
Heńka. Musi! Nauczy się. W środku, w głowie, uderzały młoteczki, a może to był
jakiś młot olbrzymi. Uderzał coraz silniej i silniej. Huk. Potworny huk.
Ciszej…ciszej…ciszej! To boli! Przywalił jeszcze mocniej i znalazła się w
szpitalu. – Zapalenie opon mózgowych. Gdy z tego wyszła, poszukała sobie
następną miłość, ale z jakiegoś powodu serce nie przestawało walić. Kropelki
potu. (?) Dobrze znała zapach strachu przed samą sobą. Gotowa mu była wybaczyć…POZOSTAŁA
MIŁOŚĆ UKRYTA W ZWIĄZANYCH ŁAŃCUCHEM
CIAŁACH, MIŁOŚĆ NIEDOSTĘPNA…zaczęła pisać książkę.
Wytrzymam!
I cóż, że byt
rozciąga się przed nią jak pustynia?
Wytrzymam!
Jeszcze tylko zobaczę ten jego ślub… Przeprowadziła go oczyma aż do
drzwi kościoła. Chlasnęło po twarzy ostrym powietrzem – tkwiła w tętniącym młynie
zdarzeń, choć sama nie wpływała na te zdarzenia.
Musiałam go zobaczyć, musiałam...Musiałam się przekonać, że to naprawdę
się zdarzyło – mówiła do siebie, jakby chciała się oderwać od bólu. Ale on był.
Piekł nawet w ramionach Waldka. A na straży tkwił stężały ciąg myśli.
Codziennie.
Ile minęło dni?
Czas nie chciał leczyć, otwierał oczy, szczególnie nocą, a świt je
zamykał, targając myśli. Jak dziś. Jutro zobaczy Heńka po piętnastu latach…(?)
Uchyliła okno – pokój
powoli wypełnił się kolorami nocy i jasną poświatą księżyca. Gwiazdy zwodniczo
tańczyły na niebie, które nachylało się. Zaraz wpadnie wprost na łóżko. Powróciły
wspomnienia, wątpliwości i rozsypane kawałki prawdy, tej dawnej prawdy,
które zamykały oczy. Ścisnęło w środku paskudne uczucie. – Obmyślała
zemstę…Oczaruje go na nowo, rozbudzi pragnienia… i odejdzie.
Zbudziła się wcześnie
rano – dzień skrzył się światłem. Uśmiechnęła się na miły widok słońca, które
wciskało się do pokoju przez szczeliny w zasłonach. Dotknęła siebie w lustrze
i znów się uśmiechnęła, zadowolona. Dzięki filigranowej budowie i świetlistej
skórze zachowała wygląd młodej dziewczyny mimo upływu czasu, tyle, że nie miała
w co się ubrać na tak ważny wieczór, jakim było spotkanie klasowe po tylu
latach. Ale nic to. Ciuchy, rzecz nabyta, a Kraków ma wiele sklepów. Zadzwoniła
do Basi.
– Jestem… Możemy polatać
po sklepach?
– Przyjechałaś na
zakupy, czy na zjazd klasowy?
Agata roześmiała się.
– Okradli mnie w
pociągu. Nie mam co na siebie włożyć…zanuciła.
– Zaraz będę. Coś
zaradzimy – usłyszała miły głos przyjaciółki.
Weszły do Galerii.
– Bierz tę czerwoną
kieckę – poradziła, oglądając ją na wszystkie strony. – Bardzo oryginalna.
Wszystkim chłopakom zawrócisz w głowie. Jurkowi też. Zawsze miał do ciebie
słabość, czy coby to nie było… – dodała z uśmiechem.
–
Może i miał słabość, jak to nazywasz, ale nigdy mi jej nie okazał, nawet
wczoraj, gdy mnie odebrał z pociągu i służył za taksówkę. Chyba tę tylko,
że był roztrzepany i nieprzytomny.
–
On taki jest. Dziwny jakiś…ale organizatorem jest świetnym, musisz przyznać. Pościągał
niemal wszystkich, nawet Marylę ze Stanów.
–
Słyszałam… A… Heniek? Będzie? Coś wiesz na ten temat?
– Myślisz o Nowaku? Będzie. Potwierdził swój
przyjazd. A swoją drogą, Agata, dalej zachodzę w głowę. Tak szalał za tobą,
a ożenił się z Teresą. – Zagryzła wargę.
Kiedy Agata weszła na salę, prawie
wszyscy siedzieli przy owalnym stole, a ona dopiero teraz straciła pewność
siebie. Na jej widok Heniek wyszedł z zza stołu i uśmiechnął się szeroko.
Wydawał się wyższy i szczuplejszy na twarzy, pozostały tylko szerokie bary
w dobrze dopasowanej jasnej marynarce i piękne zęby.
Stał
chwilę nieruchomo z odchyloną głową, założonymi na piersi rękoma i ze zdumieniem
w oczach. Zaskoczyła go jej świeżość. Z czarnymi spadającymi na plecy
włosami i czarnymi oczami podkreślonymi kredką, przypominała wróżkę wyłaniająca
się ze źródła wiecznej młodości.
–
No, no…piękna jak dawniej. Nic się nie zmieniłaś, Agatko… – powiedział.
Nie zdążyła
odpowiedzieć bo do jej rąk dopadł Jurek.
–
Witam i przepraszam za wczoraj. Skleroza, roztrzepanie…– Miał na myśli
cmentarz.
Pocałowali
się i przeszła z uściskami do Andżeliki, która pozostała niezmieniona fizycznie
i jak zawsze kąśliwa.
–
A mówili, że jesteś gruba…– Spojrzała na chłopaków.
–
Gruba?? Każda by chciała tak wyglądać…Siadaj tutaj. – Jurek podsunął Agacie
krzesło.
–
A nie mówiłam? Już strzela oczami i rajcuje żonatych mężczyzn! A tak w ogóle,
ilu już upolowałaś mężów? Dwóch, trzech?
Agata zaśmiała się
swobodnie.
–
Póki co, ustrzeliłam trzeciego. Jest doskonały! I już go nie zmienię.
–
Czyli sprawdza się powiedzenie: do trzech razy sztuka? – spytał Kazik,
zaglądając w jej oczy. – Szkoda, mogłabyś i mnie ustrzelić, niekoniecznie na
męża. Zatańczymy?
Kazik
był niewątpliwie typem gracza, a ją nie interesowały żadne gierki, ale był uroczym
mężczyzną z dużym poczuciem humoru.
–
Wiec jak? Mam jakieś szanse? – zaśmiał się krótko.
–
Czemu się wcześniej nie określiłeś? A powiedz mi, kto to jest….ten wysoki z
loczkiem na czole? – spytała ze śmiechem, rozglądając się po sali.
–
W niebieskiej koszulce? Toć to nasz Mateusz…a ta…tam, w kiecce w kwiatuszki to
nikt inny jak Tereska. Zaśmiał się, zadowolony. – Nie poznałaś jej? Nie
przejmuj się, ja też jej nie poznałem w pierwszej chwili, choć kiedyś nieźle
zawróciła mi w głowie.
–
Tak? Myślałam, że palisz cholewki do Maryli?
–
I do niej… i do ciebie też – zapewnił. – Nie zauważyłaś tego?
–
Nie.
–
No i nie dziwię się, zaplatane miałaś myśli Heńkiem. Czyż nie?
Zajrzał w jej oczy.
–
Usiądziemy i napiję się – powiedziała. – A potem do ataku… – To już dodała w
myślach.
–
Już ci polewam. Będziesz łatwiejsza.
Rozejrzała się po ogromnej sali,
skąd dochodziła głośna muzyka i śmiechy. Ktoś pogasił światła, ale i tak
dostrzegła opartego o ścianę Heńka. Wlepiał w nią oczy. – Czy on się mnie
boi?? – przeleciała myśl. Tańczył już ze wszystkimi dziewczynami, tylko nie
z nią. Podeszła i dotknęła go lekko.
–
Hej, hej! Co tak zastygłeś w miejscu? – spytała.
Drgnął.
–
Nie jesteś zmęczona? Możemy zatańczyć? – spytał niezdarnie.
–
Nie jestem… Mam wrażenie, że się mnie boisz?
–
Ja?
W
jego spojrzeniu wyraźnie zobaczyła samotność odrzuconego psa i chęć
przypodobania. Zamrugała nieprawdopodobnie długimi rzęsami i pozwoliła się
objąć. Intrygował ją nadal po tylu latach, zaciekawiał, niepokoił, podniecał
(?).
O, nie!
Na to uczucie dziś nie ma miejsca!
–
O co chodzi, Heniek? – Spojrzała mu w oczy.
–
Ranne ptaki, zabłąkane zwierzęta, zawsze miałaś do nich słabość – powiedział, cytując
słowa z jakiejś jej znanej książki.
–
To prawda, ale dobrze wiesz, że nie o to chodzi.
–
Powiedz, dlaczego wcześniej zapytałaś, czy się ciebie boję?
–
Bo takie odniosłam wrażenie. – Zaśmiała się. – Ze mną jesteś bezpieczny,
szczególnie w tańcu.
–
Nie sądzę – odpowiedział i dopowiedział to, co cały czas miał na końcu języka,
patrząc na nią, jak beztrosko hasa po sali w coraz to innych ramionach. – Przez
wszystkie te lata marzyłem o tobie…i dziś to wiem. Bałem się, że cię znów nie
będzie…– Urwał zmieszany.
–
Daj spokój Heniek – powiedziała zduszonym głosem. – Rok temu nie mogłam przyjechać.
Rozwód, sam rozumiesz. A teraz też się zastanawiałam…No wiesz, małe dziecko… Ale
bardzo chciałam – urwała.
–
Co chciałaś?
–
Chciałam między innymi zobaczyć się z tobą.
–
T…a…k…?
Usłyszała
w jego rwącym głosie…Boże, co ona usłyszała?! Tak, właśnie to dokładnie chciała
usłyszeć.
Jej
nieupięte włosy powiewały dziko w rytm muzyki, jak jej myśli nieokiełznane. Brudne
i lepkie?...od pragnień? – Płonące strzałki pamięci. Pamięci do niczego nieprzydatnej.
Ma wszak smak żalu. Dość tego – nakazała sobie stanowczo.
–
Wracamy do stolika – powiedziała, pociągając go za rękę.
Heniek przechylił
głowę i uniósł brwi.
– Już? Jeszcze grają…
–
Grać będą do rana. Tak będzie lepiej, wracamy.
–
Lepiej dla kogo?
–
Dla nas.
Odgarnęła spadające
do oczu włosy. Miała nadzieję, że sprawia wrażenie spokojnej. Nie była. Ani
trochę.
–
Czego się napijesz? Burbona? – Zajrzał w jej oczy.
–
Może być. Z lodem.
–
Dobry wybór – stwierdził i na chwilę odszedł, by po chwili wrócić z kielichami
w dłoni.
–
Wyjdziemy na zewnątrz? – spytał.
Kiwnął do siebie
głową i ruszył do wyjścia.
Wyszli
w stalowo szarą poświatę zmierzchu. Niebo ponad nimi wydawało się ponadgryzane
przez wierzchołki otaczających ich drzew. Na horyzoncie zapaliły się pierwsze
gwiazdy. Były tak bliskie, że ich blask z łatwością mógł przebić się w serce. Ale
przebijał się jego głos, który niemal urzekał, podobnie jak odblask księżyca na
jego włosach i skórze.
Co jest?! – zadała sobie
znów pytanie, mrugając oczami. – Do licha!
–
Powiedz Agata coś o sobie, o mężu, o dziecku…– Usłyszała tuż obok, prawie we włosach.
–
No cóż… Mam dobrego, wyrozumiałego męża i rocznego synka, którego uwielbiam. Jest dla mnie całym życiem. Przesłała mu
uśmiech, jeden z tych rozświetlających całą twarz i odsunęła się na
bezpieczną odległość.
Chrząknął.
–
Jesteś szczęśliwa? Nie zawsze taka byłaś…
–
To prawda. Jak to określił Kazik – do trzech razy sztuka. Waldek się rozpił i
nie było z nim życia, a mój drugi mąż nie widział u mnie smutku kochanki,
ani samotności towarzyszki życia. Nie rozumiał mnie – wyjaśniła. – Ale teraz jest
nareszcie to, o czym marzy każda kobieta. A swoją drogą, zaskoczyłeś mnie. Nie
sądziłam, że…śledziłeś koleje mojego życia.
–
Siebie zaskoczyłem najbardziej. Rzeczywiście, był taki okres w moim życiu, że
zapragnąłem cię odnaleźć, Agatka. To było dawno…i zdryfiłem.
Milczała.
I dobrze! I dobrze!
– Nie musisz nic mówić i tak wiem, co myślisz
– powiedział z zanurzonym w niej spojrzeniem.
–
Tak??
–
Ty byłaś i jesteś sobą a nie jakimś sztucznym produktem, w przeciwieństwie do mnie i zawsze
żałowałem, że …
–
Za dużo wypiłeś i nie wiesz, co mówisz. Jesteś zakompleksiony Heniek? – Weszła
mu w słowo.
–
Talleyrand powiadał i wciąż są to nieśmiertelne słowa: Mamy język, aby ukryć
nasze myśli – wyrecytował z zażenowaniem.
Założył
swoim zwyczajem ręce na piersi. Zawsze to robił, kiedy był zdenerwowany. Agata
przypomniała mu o czymś, o czym nie chciał pamiętać, a tym bardziej mówić.
–
A ty jesteś szczęśliwy? – zapytała zupełnie bez sensu.
Pokręcił głową
przecząco.
–
N…ie.
Nie był szczęśliwy.
Nigdy. Był z żoną, bo był. Żyli obok siebie, każde w swoim świecie. Ledwo ją
znosił, nie mógł na nią nawet patrzeć. A ożenił się z nią, bo… No właśnie. Bo
co? Bo była w ciąży? Pewnie tak. – Jedna głupia noc zaważyła na jego całym
życiu. A mogło być inaczej.
–
Nie bardzo mi się układa z żoną – odpowiedział i zamyślił się.
Siebie ma winić za
byle jakie życie, czy też rodzinę? – Jego wiele znaczący dziadek, a potem
ojciec obezwładniali jego aktywność?
Jasne, że tak… –
podłapał myśl.
Pewnie
wtedy, gdy musiał w wieku piętnastu lat przyznać, że nigdy nie potrafi być taki
jak oni, że musi jedynie pozostać średniakiem. Nie na darmo do dziś brzęczy mu
w uszach : A dziadek w twoim
wieku…a ja…– No i co z tego? –
denerwował się wtedy, ale ten bunt, czy jak go nazwać mijał i wracała przykra
świadomość. – Jestem zero, jestem do niczego.
Akceptacja
własnej osobowości, choćby ułomnej, to podstawa osiągnięcia szczęścia, wiedział
o tym. Czasami, w porywach, taka też prawda, chciał wyzwolić się od tego
pesymizmu życiowego, od obciążeń jakie niosło własne niezadowolenie. Mrzonki te
kończyły się nieuchronnie i zawsze tak samo; prostym lękiem, doznaniem cierpkim
i niesmacznym. – Nie umiał nawet współczuć Teresie, choć była chora
i powoli umierała. – Nie potrafię nic w tym kierunku uczynić – dręczyło od
czasu do czasu, w porywach.
A w końcu, życie
takie jest – niedoskonałe, którego zaburzenia drogą przypadku dotykają
większości ludzi, myślał. – Czemu miałyby omijać jego, ją?
A jego cielesność? No
cóż…nie dotykał Teresy od lat, chyba tylko jej ręki – bladej, wysmukłej,
wypielęgnowanej na swój sposób.
Jej wzrok łani i
zdesperowane słowa. – Nie kochasz mnie?
Boże, nie kocham! Liczy
się i liczyła tylko Agata!...i co ja na to mogę? – mówił sobie w myślach,
wlepiając oczy w ścianę.
Mógłby być dla niej
milszy…Nie umiał. Czy karał ją za swoją bezwolność, za swoje nieudane życie,
które sam spaprał na własne życzenie?
I codziennie wpadał
w matnię egzystencjonalnego rozedrgania a jego determinacja, by prowadzić
swoje życie stopniowo wygasała, aż się wypaliła do końca. Doszedł też do
przekonania, że istnieje coś, co można nazwać ludzką naturą, która ma tendencje
do przekraczania tego, co zakodowało w człowieku otoczenie. I tylko
czasami potrafił marzyć, też rzadko. – Tam gdzieś była Agata i myśl ta
rozpalała cieplutki płomyczek.
– A może ją sobie
wymyślił? „Wszak to mężczyźni tworzą
kobietę swoimi myślami.”
Nie, nie wymyślił. –
Ona tu była, manifestując bez żenady i barwnie swoje dojrzałe piękno. Spojrzał
na jej dłoń – podłużne, półdługie paznokcie skrzyły się lakierem w ciepłej
tonacji. Drobinki brokatu wtopione w płytkę paznokcia połyskiwały w
przyciemnionym świetle, przyciągając wzrok. Chciałby unieść te ręce i przycisnąć
je do ust, a potem…poczuć te pazurki na swoich plecach…Jak kiedyś. Boże,
jak bardzo chciał…
Wspomnienia
powróciły do niego tak niespodziewanie, że nie zdążył się przeciw nim uzbroić.
Leżeli z Agatą na
łące w pełnym słońcu, gdzieś poza miastem. Czuł jak pęcznieje w spodniach
i przewrócił się na brzuch. Ukrył twarz w pachnącej trawie, która odurzała, nie
mniej od Agaty, a on musiał jej coś wyznać.
Jak?
Jak ma to zrobić?
I wtedy
poczuł jej paznokcie na plecach. Krew uderzyła mu do głowy, zrobiło się gorąco,
stracił prawie oddech.
– Przyjemnie? – zapytała nieświadoma jego myśli
spłoszonych, zawieszonych w powietrzu, na granicy żaru i lodu.
– Muszę ci coś powiedzieć…Niedługo
się ożenię …– wydukał
wężowate słowa, przesycony nagłą ciszą.
Widział jak Agata zesztywniała. Po dobrej chwili odpowiedziała mu
wiotkim uśmiechem, a jej piękne oczy krzyczały: nie możesz mi tego zrobić!
Fala gorączki na moment rozpaliła jej czoło, a usta zadrżały wyginając się w
podkówkę. Chciałby odwołać te słowa, ale tego nie dało się odwołać. Już
wybrzmiało. I cóż z tego, że goryczą?
– Gratuluję – powiedziała. –To zbyt dużo uwierzyć i
zostać…
I odeszła.
Słyszał tylko szum trawy i szept wiatru w liściach drzew.
Taki żałosny, aż bolało.
–
Przepraszam…przepraszam…przepraszam cię Agata…
Słowa rozrywające krtań, ale nie usłyszała ich, bo to nie on szeptał,
to wiatr, który się zerwał. Światło rozlało się po łące, owiało spocone dłonie…Skulił
się.
Nigdy już nie
poczuł jej rąk na swoim ciele. I nigdy nie zapomniał tych dreszczy, które go
ogarnęły, jak ten nagły wicher na tej przeklętej łące za miastem.
Jeszcze długo czuł
Obecność i nie wiedział tak do końca czyją. Swoją? Jej? Zastygłych słów w nim
samym?
Nie kocham jej, nie
kocham…To tylko pożądanie, powtarzał sobie przez lata. Gdyby było inaczej,
gdyby było inaczej…nie wybrał by mimo wszystko Teresy…
Uporczywy w swym
pędzie upływ lat uodpornił go jednak na te myśli. A teraz Agata znów była blisko,
niepokojąco piękna i niepokojąco drażniąca wszystkie jego zmysły.
– Masz piękne
paznokcie – powiedział zduszonym głosem.
Zaskoczył go ton własnego
głosu i to, jak silnie jej zapragnął.
–
I tylko tyle? – Przekrzywiła głowę i miał wrażenie, że przejrzała go na wylot. Zawsze
były piękne – stwierdziła – tyle, że nie chciałeś ich czuć na swoich pleckach –
dodała żartobliwie, jakby to była tylko gra słów. A przecież nie była.
Przełknął ślinę.
Chciał! Chciał! Jak jeszcze! A ona to pamiętała! A niech to!
–
Jeszcze pamiętasz o tym? – wydusił.
–
Owszem. Zdrady nie zapomina się. Nigdy – dodała po chwili.
–
To nie tak…– umilkł.
I
cóż jej miał powiedzieć? Wtedy, dawno, myślał, że starczy mu sił, by sprostać
własnym decyzjom i ponieść ich konsekwencje. Ale nie dał rady. Są sprawy, które
wymykają się logice. Zagryzł wargi. – Kolejny wstrząs, kolejny wycinek
z rzeczywistości, który pokazał, że był i jest miernotą.
–
Bredzę. Paplam byle co, i masz rację – co było a nie jest, nie pisze się w
rejestr – wyrecytowała za niego i roześmiała się perliście.
Najwidoczniej
służyło jej nowe małżeństwo. Nic, a nic nie skłamała. Była promienna i pewna
siebie, a on jak dawniej stał nieporuszony jak drzewo w bezwietrzny dzień, przytłoczony tym, że ogarnia go znów ten sam
strach co przed laty i te same zakute myśli. – Wszystko spieprzył w życiu,
no może poza tym, że skończył prawo i to tylko dzięki ojcu, bo go wręcz zmusił,
sam będąc prawnikiem. – To i tylko to –
powtarzał. – Podtrzymaj tradycje rodzinne. Podtrzymał. Ale czy to
przyniosło szczęście? Czy w ogóle umiał być szczęśliwy? Kiedykolwiek? Nic się
przecież w jego życiu nie działo.
– Cisza i
przemijanie. NIC! –
To „nic” nie sugerowało
nawet jakichś szczególnych właściwości, do których by się można odnieść. – To zaprzeczenie
istnienia czegokolwiek wzniosłego. Schizofrenia życia. – Zadowolenie wzmaga
zapał, buduje, wiedział o tym teoretycznie. Niezadowolenie hamuje aż do
bierności. No cóż, był bierny. Przerzucił wspomnienia, nie zatrzymując się przy
nich długo.
–
Muszę się napić, bo chodzą mi po głowie jakieś nie takie myśli.
–
Jakie? – Agata zajrzała mu w oczy.
–
Wiesz przecież. Czytasz we mnie jak w otwartej książce. Machnął ręką. –
Przenikające istnienie, rozsypane kawałki…życia. Urwał.
Było w nim coś
tragicznego i przejmującego. Agata chciałaby go pocieszyć, przytulić, i wręcz
zrobiło jej się przykro. Nie powinna go szczuć…
–
Chciałbym się z tobą jeszcze kiedyś spotkać, Agata.
Jego
głos nabrał barwy.
Bez względu na to,
jak często siebie okłamywał, zawsze będzie ją kochał…Właśnie to sobie uświadomił
i zamarł z przerażenia. – Znowu temu nie sprosta…
–
Dobrze wiesz, że nie jest to możliwe. – Usłyszał wyrok. – Ty masz swoje życie, ja swoje. Szczęśliwe. A
poza tym dzieli nas odległość nie do pokonania – dodała, sprowadzając go na
ziemię i zaśmiała się krótko, ale nawet ona sama stwierdziła, jak sztucznie i nerwowo
to zabrzmiało.
–
Pokonam każdą odległość – wyrzucił z siebie na jednym oddechu, z
niedowierzaniem, że to powiedział. – Proszę…
Prawie
poddała się temu. Chłonęła z przyjemnością jego pragnienie, pożądanie?
tryskające z jego ust, otoczona jego mocnymi ramionami, jednocześnie
spoglądając mu w oczy. Była tak blisko, że widziała, gdzie rano zaciął się
przy goleniu.
–
Nie jest to możliwe – powiedziała po chwili, odsuwając się na bezpieczną
odległość. Już właściwie była nasycona satysfakcją. Heniek ją kochał! Heniek
nie był szczęśliwy! Tyle…że coś w niej drgało niepokojem.
Jałowa
satysfakcja!
Nie dostrzegł jej
determinacji, zapatrzony w swoje myśli. Jego twarz wydłużyła się, a oczy zmatowiały
od rezygnacji. Pokiwał głową.
–
Jasne. Zajmuję sobą zbyt dużo powietrza i zbyt dużo miejsca – powiedział gorzko
i roześmiał się. Wcale mu nie było do śmiechu. – Agata już była daleko, za
chwilę zniknie i już jej nigdy nie zobaczy.
–
Odwiozę cię do hotelu. Pozwolisz? A może zostanę? – dopowiedział szeptem,
czując fizycznie, jak przerażenie odbiera mu głos.
–
Tak. Zadzwoń po taryfę – powiedziała i pomyślała, że za dużo wrażeń jak na
jeden wieczór, a poza tym, musiała się pilnować, mieć na baczności. – Coraz
bardziej traciła grunt pod nogami. – Do jakiego hotelu?! Też chyba za dużo
wypiła. Co za brednie! O czym on mówi! Że zostanie?!
–
Odwieś mnie, jestem zmęczona i chcę pobyć ze sobą – stwierdziła stanowczo. –
Jutro wyjeżdżam – dodała ochrypłym tonem.
Kiwnął
głową, lekko zmrużył oczy, jakby chciał ją prześwietlić. – Na pewno nie chcesz,
żebym został? – upewnił się. – Zdawało mi się…
–
Na pewno. I źle ci się zdawało.
Ruchem
rozdrażnionej reki odsunęła z oczu kosmyk włosów. Wyraźnie czuła rytm własnego
pulsu.
–
Chciałbym spędzić tę noc z tobą, Agata – wypowiedział po raz wtóry i zamilkł,
czekając na jej reakcję. Serce waliło jak młot pneumatyczny – odważył się,
odważył…
Pokręciła
głową i przystroiła twarz w uśmiech.
–
Prawda jest taka, że nie wiesz, co mówisz…Muszę cię poprawić.
–
Prawdy się nie poprawia – umilkł. – Czy ty nigdy nic do mnie nie czułaś, Agata?
Bądź szczera choć teraz… – dodał po chwili.
Pokręciła głową.
–
Zawsze byłam szczera. Szkoda, że tego nie widziałeś…Nasza miłość była i jest
krucha jak skorupka jajka…ale jednak była, przyznaję. To dobrze, że dzieli nas
tak duża odległość...
–
Jesteś tego pewna?
–
Tak. Muszę już iść.
Właśnie
dojechali na miejsce. Pozwoliła się objąć. To zdumiewające, jak dobrze się
czuła w jego ramionach. Lekko dotknęła ustami jego ust i odsunęła się
szybko, ciągłe z tym swoim zagadkowym uśmiechem, którego nie pojmował.
Westchnął
i pokręcił głową, kryjąc rozczarowanie.
–
Do widzenia Heniek. Może za rok…
Nie, nie zakładała,
że za rok się spotkają. Nigdy już się z nim nie spotka, chyba, że przypadkiem.
– Drzewa ciernistych krzewów…i stale będzie tęsknić…I on będzie tęsknił. WIEDZIAŁA.
Odwrócony
plecami, uniósł rękę i pomachał nią.
–
Do widzenia… – usłyszała.
Wsiadł
do taryfy. Poczuła ulgę, kiedy zniknął za zakrętem drogi. Na zawsze.
Z
nadmiaru emocji drżały jej nogi.
Otworzyła po cichu
drzwi i weszła w mrok hotelowego pokoju. Opadła na fotel. Przez chwilę czuła
przejmującą ekstazę życia, choć przecież nic szczególnego się nie wydarzyło.
Nic?? Cisza…Otuliła ją. Cisza ma niewyczerpane siły. Może być bezlitosna, jak
towarzyszący jej stres, czy bolesny niepokój…Może też być jak pieszczota dłoni,
jak tęsknota za tym dotykiem. Ta, była jak tęsknota. Kryształowe sztylety
namiętności rozcięły promieniem barwne tęcze. Przypełzły fantastyczne kolorowe
cienie i ogarnęły tańczącym światłem całe jej ciało, mózg, który się
zakleszczył przedziwnie, przesączając jej własne słowa z niedawno ukończonej powieści:…Pozostała
miłość ukryta w związanych łańcuchem ciałach, miłość niedostępna. A przecież istnieje świat szalony?...Tchnienie
przyjęte i tchnienie odwzajemnione…
Nie
dla nas jednak...dopowiedziała do
siebie głośno i włączyła radio –
otoczyła ją fuga Bacha. Przylepione do
uszu tony przymknęły oczy i właśnie rodził się spokój. – To tylko kolega
szkolny, tylko kolega, powtórzyła sobie i zerknęła na zegarek, odzyskując całkowite
poczucie rzeczywistości. – Trzeba się kilka godzin zdrzemnąć. Jutro wraca do
swojego cudownego życia z Zygmuntem, który daje tęczę za każdą burzę,
uśmiech za każdą łzę…A to? A Heniek? Spotkania po latach mają to do siebie. Są
miłe. Ożywa na chwilę pamięć rozsiana po łące.
Wsiadła
do pociągu.
–
O której będę w Poznaniu? – spytała
konduktora.
–
Rano. O szóstej rano.
Jęknęła. O Boże…
Naprzeciw siedział
starszy mężczyzna. Uśmiechał się.
–
Czy mogę coś zaproponować? – spytał.
–
Tak?
–
Może… położy pani nogi na mojej ławce, a ja zrobię to samo. Czy można?
–
Ależ oczywiście. – Ucieszyła się i zdjęła buty. Po chwili usnęła mocnym snem.
Przed szóstą, mężczyzna
lekko dotknął jej stóp.
–
Dojeżdżamy do Poznania…Pociąg ma lekkie spóźnienie, ale nie wiem ile…My to mamy
szczęście! Mogło być i ze dwie godziny. Ostatnio…
Agata uśmiechnęła
się.
–
Faktycznie, ostatnio te spóźnienia…Makabra. Odgarnęła włosy z twarzy.
Podał jej kurtkę i zdjął z górnej półki torbę. – Wyjdziemy chyba na
korytarz? – spytał.
Kiwnęła głową na znak aprobaty.
–
Mieszka pani w Krakowie?
–
Nie, w Poznaniu.
–
O…znam to miasto. Kiedyś dawno temu, w latach siedemdziesiątych pracowałem w Poznaniu,
czy jak kto woli służyłem. Już nie ma mojej jednostki…i jak wiem polikwidowali niemal
wszystkie…To były nie najgorsze czasy, przynajmniej dla wojskowych. Można za
nimi potęsknić. I chyba tęsknię. Uśmiechnął się. Teraz żyjemy
w świecie chaosu, w przygnębiającym i pogłębiającym się
absurdzie. Interesuje się pani polityką? Spojrzał z zaciekawieniem.
–
Owszem. Polityka jest przecież wszędzie: w pracy, w pociągu i na ulicy.–
Roześmiała się. – A swoją drogą zrobiło się całkiem fajnie i wesoło. Polska
polityka przypomina wypisz wymaluj brazylijskie seriale.
Roześmiał się
głośno.
–
Brazylijskie seriale…a to dobre…
Pociąg
wjechał na peron. Z daleka zobaczyła Zygmunta. Pomachała mu ręką i podeszła
szybko.
– I co? Jak było?
–
To już poza mną. Wspomnienia i spotkania są piękne, ale…rzeczywistość tu obecna
znacznie piękniejsza. Przeczesała myśli. – A gdzie Zygmuś? – zmieniła temat.
_________________________________________________________________________