Nie jest to romans - to powieść dwutomowa z gatunku dramat obyczajowy.
" Zbyszek
był kolegą z pracy. – Stał tak blisko, że chwytała oddech jego ciała.
Przyglądał jej się z rosnącym zainteresowaniem. Jęknęła wewnątrz
siebie, zassało tęsknotą. Tęsknotą za dawnym życiem. Za miłością? Za mężczyzną?
Myśli splątały się niespokojne. Zbyszek był cudownym
mężczyzną, który powoli, z dnia na dzień opanowywał jej zmysły i wszystkie
myśli. Wszystkie cząstki jej ciała przebiegał dreszcz, gdy „przypadkowo”
dotykał jej rąk. Zupełnie zwariowana umawiała się z nim na randki. Zawsze przy
tym towarzyszył jej jeden wielki WYRZUT – Zbyszek był żonaty!!
Niedobre myśli, paskudne, docierały w szare komórki
mózgu, wkręcając się z całą siłą w rozum. Uplatały go ciasno. I było to
jak jakaś straszliwa, nie do uleczenia choroba, która powoli zatruwała całe jej
wnętrze. Jej ukochany mężczyzna miał wspaniałą, piękną żonę, o której o
ironio mówił z szacunkiem i całkiem dobrze. I to było również jak cierń w samo
dno sumienia. Jakże inaczej byłoby usłyszeć, że jest nieszczęśliwy, że ma
nieudane małżeństwo, że...
Ale nic takiego nie mówił. Stwierdzał od czasu do
czasu, że Iwona cierpi.
– Zbyszku, tak nie można… –
oponowała słabiutko.
– Wiem. Trzeba coś z tym zrobić – mówił. I to było wszystko.
Zatracali się w miłości na pełnych obrotach super
szybkiej karuzeli. Od czasu do czasu ugniatał wyrzut, przypominając, że ktoś
cierpi, szczególnie wtedy, gdy Iwona przychodziła do biura. – Umęczona twarz
patrzyła jej w oczy. Z oczu Iwony biło
nieszczęście, rozpacz a wtedy, w niej, aż się coś kuliło. Kurczyła
się cała. Karzeł w niej poruszał, dźgał szpilą po całym jej wnętrzu. Policzki zapałały się żywym ogniem.
Piekły jak poparzone. Rozrywało się sumienie – na własne życzenie i na drobne
kawałki. – Dlaczego, wiedząc przecież od samego początku, że jest to z gruntu
złe, i nie do przyjęcia, a na dodatek bez żadnej przyszłości, brnęła w tę znajomość bez opamiętania, zachłannie, bez rozumu?
Dlaczego?!
Czy dlatego, że czuła się taka osamotniona?
Czy dlatego, że wszystkich wkoło widziała
szczęśliwszymi we wspaniałym młynie zdarzeń, podczas, gdy jej życie nie
rozjarzało się pulsującym światłem, pozbawione radosnych szeptów, wymawianych
nocą, radosnych poranków w objęciach mężczyzny?
A gdzie podziały się
zasady?!
Zasady były i owszem, ale miłość do Zbyszka była
znacznie silniejsza. To było jakieś opętanie...i trwało prawie rok. I o ten rok
za długo.
I
co z tego, że powtarzała sobie i jemu na okrągło, że tak nie wolno! Że muszą zakończyć
tę znajomość, póki nie jest za późno.
Pełna pragnień przeciwnych
rozsądkowi, pełna pogardy dla siebie, świadomie nie chciała wiedzieć dokąd
zmierza, ani myśleć, co będzie dalej, żyjąc w gorączce oszołamiającej
tajemnicy, do głębi oczarowana i przerażona tym co się z nią stało i co
robi. Ukrywała swój związek przed całym światem, ale
pewnie i tak wszyscy wiedzieli. Oprócz Iwony. Żona dowiaduje się na końcu. No i dowiedziała się. Nieważne jak.
Cios obuchem w głowę. Trzeba z tym skończyć. Już, zaraz, natychmiast.
To, co wymyśliła, może nie było genialne, ale zadziałało. Mężczyzna! Inny mężczyzna na drodze. Podziałało. Podziałało na niego. Widziała jak się kurczy z upokorzenia.Ona nadal wyrywała
to zakazane uczucie i z serca i z duszy, która KRZYCZAŁA ...krzyczała."
– To cud, że po tylu latach dane nam było znowu się
spotkać. To chyba coś znaczy, nie uważasz?- spytał.
Przygarnął ją i pocałował lekko. Odsunęła się
niechętnie. Czuła, że zaczyna się wiązać w jakąś dwuznaczną, niezdrową dla
niej i dla niego sytuację. I było to jak trwoga przed niemożnością już innego
życia niż to, które mieli i on i ona. Sytuacja ta zaczynała działać już
niszcząco, choć jeszcze nic się nie stało. Właśnie dochodzili do jakiegoś
mostku, a z daleka dobiegał jakby pomruk grzmotu.
Czy
musiała go tu spotkać?
Sumienia się nie oszuka. Zatem lepiej jest od niego
uciec. Wtedy uciekała i dziś musi to zrobić.
- Muszę już wracać...
- Naprawdę musisz, czy chcesz?
- Chcę - powiedziała głuchym głosem.
Położyła się, ciężko
wzdychając. Wcześniej popiła tabletki wodą. Pozostała w dłoniach tylko mała karteczka.
Rano obudziła się z brzydkimi myślami, które
poprzedniego wieczoru zamykały jej oczy. Nadal nie mogła otrząsnąć się z tego,
co się stało.To tylko słowa, to tylko senne marzenie...
Krzyk myśli bolesnych rozbiegł się po łóżku okrytym niepewnością,
przestraszony ciepłem Zbyszka. Wstała z bólem głowy.
Na stołówce odszukała go wzrokiem. Już nie siedział
przy ich stoliku. Spoglądał na nią co rusz ze smutkiem i udręką. Nie mogła się
skupić, ani uciec od tego spojrzenia, zawieszonego w niedalekiej przestrzeni
miedzy ich stolikami. Tyle słów zawieszonych było w tej przestrzeni…
Rozmawiajmy ciszą jeśli wolisz…
Ona płynie
w nas. I ja to wiem i ty wiesz…
Sens tego, co chcemy
wypowiedzieć jest przecież w naszych oczach,
Sam to powiedziałeś."