"Szansa na szczęście" - to książka psych. obyczajowa; pełna emocji, wzruszeń i tajemnic, które stanowią odbicie zagmatwanych ludzkich losów i paradoksów, jakie stwarza samo życie.
Urywek powieści:
„Rozbudziło się w niej echo dawnego bólu. Bardzo dawnego… i jakże skrajnie innego.
I zupełnie nie mogła zrozumieć,
skąd w ludziach tyle wrogości niepasującej do sytuacji. Zacisnęła szczęki
próbując się wyciszyć i chwyciła pędzel. Malowała w szalonym tempie. Jej
palce zdawały się poruszać niezależnie od myśli. Ciemne, posępne barwy światła
przelała na płótno z pasją, determinacją.– Niepewność
– nazwała obraz, dokładając farby.– Pęknięcia na nim sączą piasek… zasuszone
płatki myśli, skurczone. Światło nad nim nie daje wyboru; może choć jakiś cieplejszy
dotyk zawieszony w powietrzu nabierze ciepła… a może rozplecione,
niespodziewanie myśli… ułożą się w jakiś kształt wyraźniejszy? Akurat! Histeryczny
śmiech podszedł do gardła. Przełknęła go, jak przez te wszystkie zgoła cztery lata
małżeństwa z Janem, przełykała swoją dumę i swoją porażkę.
Myśli pognały wstecz. – Powiało
wiosną, kiedy go poznała. Myląca powierzchnia zdarzeń, słów i stało się.
Rozum poszedł na urlop. Rozleniwiony, rejestrował same zalety! Jan, będzie jej
przystanią. Po pół roku znajomości pobrali się. I teraz ma! Ich małżeństwo nie
było bezpieczną przystanią. W ogóle nie było przystanią. Było łodzią na
rozszalałym morzu, a on zatapiał tę łódź. I cóż, że nieświadomie? Ale zatapiał.
Ją, też. Nawet nie umiała pływać. Nawet nie umiała chcieć. Bronić się. Po
prostu była. Pod ręką. Cicha. Ustępliwa. Bez większych wymagań. Prymitywny lęk
i świadomość gorzka jak pigułka uspakajająca nerwy. Zbyt dużo tych pigułek…
Podeszła do okna i machinalnie je otworzyła. Wyjrzała. Za oknem chłodny, ponury
smutek. Wbiła wzrok w nieistniejący punkt, bezskutecznie przywracając
umysłowi spokój. Wiatr zmarszczył twarz, szarpnął włosami. Wydobył
niezrozumiały niepokój. Był to tylko niepokój? Nie, to było coś znacznie
gorszego. Miała swoje upiory. Odzywały się. Gdzieś w najgłębszych
pokładach jej pamięci tkwiło jakieś dręczące wspomnienie, którego nie mogła
dopasować do żadnej sytuacji. Uspokój się, uspokój… Zamknęła okno i poprawiła
firankę. Jak to uczynić, gdy za oknem hałasuje wiatr, mąci myśli, przepędza te
bardziej optymistyczne, a tchórzostwo pozostaje górą. Wymościło sobie
miejsce i tłucze umysł, że to wszystko takie banalne, że marnuje sobie
życie na własne życzenie i że nic nie potrafi z tym zrobić.
Psychiczne odrętwienie. Depresja? Myśli powinny mieć kierunek, cel. A jej
myśli? Odbijają się od jakiejś niewidocznej bariery strachu, pulsują.
Niebo rozdarła pierwsza
błyskawica, a następnie rozległ się potężny grzmot. Upłynęło parę sekund, zanim
zdała sobie sprawę, skąd ten ogarniający ją niepokój, a kiedy zrozumiała,
znajome uczucie wielkiej straty napłynęło falą do jej serca – mama…
Był taki sam dzień, gdy„
odeszła”. To było tak dawno… Uruchomiła wehikuł czasu, włączyła w nim wsteczny
bieg. MAMA... Szczupła, ciemne loki, duże niebieskie oczy. Patrzą na nią
zamglone, zapłakane, na małą dziewczynkę ze śmiesznymi warkoczykami.
– Czemu płaczesz mamusiu?
– Nie płaczę – powiedziała i
wyszła. Zrobiło się mroczno i zimno. Przylepiła nos do szyby – mamusiu… Za
oknem padał deszcz. Wielkie krople rozmazywały się po szybie. Ściekały jak jej
łzy. Łzy małej dziewczynki. Bezradne. – Mamusiu…
Nadchodził wczesny, o wiele za
wczesny zmrok. Zrobiło się czarno, ani jednej gwiazdki, ani krzty nadziei.–
Mamusiu…– zawołała rwącym głosem. Ale ona nie usłyszała jej krzyku
rozpaczliwego, jej szlochu. Odeszła w tę ciemność nieświadoma jej strachu.
Nieświadoma niczego. I zrobiło się strasznie cicho. Coś wisiało w
powietrzu. Jej szybki wystraszony oddech, mokry od płaczu? Nie, to ta cisza,
która wydawała się nie odchodzić, wtopiona w jej strach bezwolny – zwiastun
nieszczęścia?
– Mamusiu… mamo… – Oddech zamarł
w oczekiwaniu.
– Mamusiu…u…u…
Słowo odbiło się echem jak fala
uderzeniowa po przekroczeniu bariery dźwięku.
– Dziecinko, chodź…
Ciepłe ramiona babci. Zmęczone,
wiotkie jakieś. Nie ten głos i daleki, stłumiony grzmot. Wszystko było
niesamowite; dziwne światło zachodu, dziwne dźwięki rozmów, wyciszone,
niepewne, i to spojrzenie babci, ten grymas na jej twarzy, oczy pełne żalu.– Chodź
maleńka…
– A mama?
Pomruk za oknem, zalane szyby i
zgarbione ciało babci. Skurczone w bólu?
Agata westchnęła cichutko.
Dlaczego wciąż to bolało, uwierało myślą? Zresztą bolało prawie wszystko. Myśli
galopowały jej przez głowę – żyła z dnia na dzień, czekając, aż coś z zewnątrz
lub w niej eksploduje, nada sens życiu, a jej marzenia stopniowo uciekały.
Wyczerpały się pomysły, strategie, inspiracja. Zostało jedno – głęboko
zakopane: Motylki w brzuchu, dziecko… Jednak to marzenie nie miało prawa się
spełnić. Nigdy. Jan odgrodzony murem niezrozumienia, stał na straży,
zaszczepiony przeciwko zdrowym argumentom.”
Powieść dostępna u autorki z dużym rabatem i w księgarniach Piły oraz Nowej Dęby.