Fragmenty powieści: CO JA TU ROBIĘ?
" Sielanka, jak przewidywał dziadek,
trwała krótko. Zbyt krótko. Burzliwe życie, zabawy, mnóstwo rozrywek, których
do tej pory nie znała, a które dawały zawrotne upojenie, przyprawiając o bardzo
szybkie bicie serca, sprawiały, że życie jej dotąd spokojne, przerodziło się w
kołowrót i rzucało ją w świat powstrzymujący jej poważniejsze myśli. Ale i też
już nie stała tak mocno na własnych nogach, podciętych zmęczoną, nie do końca
własną wyobraźnią. Noce szerzej otwierały oczy, zmęczenie nie pozwalało spać,
przychodziło wiele myśli.
Czy nie należy zwolnić tego tempa?
Nie da się wszak przejść przez to
życie na jednym tchu. Galopującym. Charaktery jakże różne – jej i Zbyszka
nie mogą w nieskończoność podążać tą samą ścieżką, która dla każdego z nich
jest przecież inna.
Stałe już imprezy organizowane
u nich, na Lazurowej, hałaśliwa muzyka, która zawsze towarzyszyła tym
spotkaniom, uniemożliwiając jakąkolwiek rozmowę na określony temat, tak ją
męczyły, że z utęsknieniem czekała, kiedy wszyscy sobie w końcu pójdą, a
kiedy rozchodzili się nad ranem, pozostawiając sterty niedopałków i bałagan,
była tak wykończona, że nie chciało jej się zupełnie nic.
Jej oczy rozszerzone zdziwieniem
nie spoglądały niemal nigdy z zachwytem na poczynania bełkoczącego
głupoty, męża.
Pomyliłam się – myślała z goryczą,
czekając wieczorami na powrót Zbyszka, który już nierzadko pojawiał się w stanie
wskazującym.
Co ja tu robię, przy nim?"
"Dziadek splótł jej palce ze
swoimi. Spojrzał głęboko w oczy. Potrząsnął.
-
Żale? Złość? Na kogo, dziecko? Czy choć wiesz, na kogo się złościsz? Na Boga?
Jeśli już masz się na Niego obrażać, to znajdź sobie lepszy powód, jak zakon
córki. A skąd wiesz, czy ona tam właśnie nie jest szczęśliwa? Czy się nie
odnalazła w swej misji? – mówił cierpliwie, będąc bardzo wierzącym człowiekiem,
który nie stracił wiary tylko dlatego, że życie go dotknęło.
Bo
przecież dotknęło, ba! uwaliło. Syn, dwie żony, wszyscy odeszli do nieba,
trzecia żona uciekła z gachem do
Anglii, wyprzedając pół majątku. Konie! Jego kochanie, które były całym światem.
Nie załamał się.
Wybaczył jej – z tym się łatwiej żyje – powiedział
krótko i zwięźle. Zacisnął szczęki.
-
Naprawdę jej wybaczyłeś? – spytała niedowierzająco Maria.
Kiwnął
głową. – Z tym się o wiele łatwiej żyje, moje dziecko – powtórzył.
Mama zamrugała oczami. Uwolniła
swoje palce. Otarła łzy.
-
Ja tak nie potrafię, wiem tylko tyle, że moja córka jest bardzo uparta i nigdy
się nie przyzna do pomyłki, ale przecież to kościół tak jej namieszał w głowie.
Rzuciła w swoją matkę kamieniem, bo sama jest jak kamień zatwardziała. – Zacisnęła
usta. – I za co to wszystko?! – dodała rozdartym głosem. – Co zrobiłam
źle?
-
Kamienie, moje dziecko bywają szlachetne – powiedział i zamilkł. Bezruch w pokoju
stawał się wręcz namacalny. – Jeżeli nic nie można zrobić, to trzeba się pogodzić
z losem – dodał. Dobrze wiedział, co mówi.
Pokiwał smutno głową. Przez
chwilę spoglądał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
-
Nigdy się z tym nie pogodzę! – stwierdziła, przygryzając wargi w zdenerwowaniu.
– Od wielu lat nie czuję nic innego prócz bezsilnego gniewu i bezkresnego
żalu. Zżera mnie – doprecyzowała.
-Spójrz na powód swojej złości, Maryniu.
-
Powód jest znany.
-
Spójrz na to z innej strony; krytycznie, ale w stosunku do siebie – umilkł.
Agnieszka
zerknęła z ukosa na matkę. – Wszyscy tęsknimy za Krysią. Ja też, mamusiu.
Bardzo. – Głos wibrował od emocji i od żalu.
Boże, jak ona za nią tęskniła… za
swoją Krysią i...za Heńkiem. Za Heńkiem też!
NIESPRAWIEDLIWOŚĆ LOSU!
-
I to się nazywa wiara? I ty mówisz „dobra”? Zapomnieć o matce, ojcu, o siostrze?
I to się nazywa wiara? – powtórzyła z goryczą jej matka, spoglądając w oczy
dziadka, a potem w jej oczy.
Jej ręce drżały jak osikowe
liście poruszane ciepłym wiatrem. Na drzewie siedział ptak. Przekrzywił głowę.
Zakwilił z nadzieją na jakąś odmianę.
-
Ten zapał ducha misyjnego w Krysi przyniesie owoc, Marysiu, spróbuj to
zrozumieć, moje dziecko. Nie każdy posiada ten dar od Boga, bo to
najprawdziwszy dar; ta jej żywotność duchowa, ta wrażliwość, to bogactwo
wewnętrzne. Mało jest ludzi tak bogatych swoim życiem – dodał z przekonaniem. –
To już z pewnością nie kaprys – spojrzał na Tadeusza.
-
I cóż mi po tym, matce? – powiedziała z goryczą. Przez jej twarz przebiegł
wyraz irytacji. – Czy wiesz, jak to boli? To jej oddalenie? I cóż mi po tym? Wyfrunęła
beztrosko, poszybowała. I cóż z tego, że nie kaprys? Że moja córka wie, czego chce?!
Spojrzała w niebo. Zacisnęła
dłonie na kolanach ukrytych pod stołem.
-
Miłość to także lot ptaka szybującego w powietrzu, Krysia rozumie MIŁOŚĆ przez
duże M, wiele godzin z nią spędziłem na dyskusjach. Coś wiem na ten temat… – zamyślił
się na chwilę.
W oczach Marii pojawiły się łzy.
Wzruszyła ramionami.
-
Może to banał ale czas naprawdę leczy rany – skwitował dziadek. Pogłaskał ją po
włosach i spojrzał na Agę. – Ciebie też to dotyczy, dziecko. Jesteś silna, dasz
radę. Wiesz o czym mówię? – spytał. – Bóg jest w każdym z nas, jest
częścią doli człowieczej – dodał i zerknął na nią z ukosa, potem na ptaka.
Przymrużył oczy.
-
Wiem, dziadziu… ale ja nie jestem taka jak Krysia i przyznaję rację mamie.
Pokiwał głową."
Książki w dużej promocji ( 25, -) za egzemplarz u mnie. Wiadomość na priv
Książki w dużej promocji ( 25, -) za egzemplarz u mnie. Wiadomość na priv
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz