Jest to powieść z dodatkiem suspensu, w której świat realny bohaterki miesza się ze światem magicznym. To powieść sięgająca najgłębszych warstw ludzkiej egzystencji.
Poniżej zamieszczam kilka fragmentów książki:
"Anna podeszła do okna. Wiatr łomotał konarami drzew a
jej dudniło w głowie. To bez sensu, pomyślała. Wszystko bez sensu.
Musi na chwilę zderzyć się z wiatrem. Wyjść.
Gdziekolwiek. Byle dalej od myśli. Wyjść...
Odwróciła się, ubrała machinalnie elegancki
płaszcz, pierwszy z brzegu, który wisiał w szafie i o wiele za lekki, jak
na taki ziąb i bez słowa skierowała się w stronę drzwi.
Odprowadził ją wzrok Roberta.
Otworzyła drzwi z
rozmachem. Całą siłą woli opanowała odruch trzaśnięcia i zeszła po schodach na
dół, prosto w ziąb. Musi ochłonąć i zastanowić się, co dalej. Nie sposób tak się
awanturować, to do niczego wszak nie prowadzi. W głowie kipiało. Rozmowę można
przerwać i zrobiła to, ale od myśli nie tak łatwo się uwolnić. Czasami trzeba zmierzyć się z porażającą rzeczywistością. Tylko jak?
Owiało ją chłodne powietrze i na moment zatrzymała się.
– Co teraz? Gdzie ma iść?
Zbierało się na burzę. Pomruk dalekiego gromu
narastał stopniowo. Niebo chmurzyło się coraz bardziej, a ulicę zamiatał zimny,
południowo – wschodni wiatr. Zrobiła jeszcze kilka kroków. Spojrzała przed
siebie i stanęła jak wryta, zmrożona na dobre kilka sekund.
W bliskiej odległości naprzeciw jej okien stał
Kazik. Rozglądnęła się niespokojnie szukając drogi ucieczki. Jednak zobaczył ją
i szybko podbiegł.
Wystraszona cofnęła się o krok w tył. Bała się
poruszyć i odezwać. Na moment zaschło w gardle i zadrżały nogi. Czuła się jak zwierzyna już wytropiona i bliska
upolowania. Niebieskie
oczy Kazika przenikały jej twarz, żarząc się przejrzystym niebieskim ogniem
szaleńca. Jego twarz nieco pociemniała i opuchnięta, uśmiechała się z
wysiłkiem. Był siny. Musiał dużo czasu spędzać na powietrzu, na zimnie, czatując
na nią.
Poczuła, jak w uszach tętni jej krew. – Zimny przeciąg ulicy przeszywał
niczym ostrze noża. Wzdrygnęła się. Nigdy nie czuła się tak bezsilna i
sparaliżowana strachem. Pod maską spokoju buzowało napięcie. Bała się go jak
cholera.
Szybko, w popłochu zaczęła rozważać różne
ewentualności. Instynkt podpowiadał jej, żeby czym prędzej wynosić się gdzie
pieprz rośnie. Tylko gdzie ma się skryć?
Zimny wiatr jak fala wlał się na jej twarz, mruknął
ostrzeżeniem, a na dodatek ciężar ostatniej rozmowy z Robertem przywalał. – Ani
tu na ulicy, ani w domu nie czekało jej nic dobrego.
- W
końcu cię odszukałem, Anno...Wiedziałem, że cię znajdę wcześniej, czy
później...To już tyle lat.. – mówił szybko Kazik. – Znikłaś mi tak nagle. Tyle się
ciebie naszukałem. – Chwycił jej ręce i podniósł do ust. – Chcę porozmawiać z
tobą, może gdzieś usiądziemy? Usiądźmy, proszę... – Napierał na nią. Uśmiechem
rozgrzewał jesienny ziąb. W mokrym powietrzu uniosła się mgła paniki. Jej
paniki. Kazik się cieszył.
Stała nieruchomo jak skała, niezdolna wydobyć z
siebie jednego słowa. Ciało jej zdawało się kurczyć i tracić elastyczność. Jak
na wydarzenia jednego dnia, było tego stanowczo za dużo.
Kazik złapał ją za ramiona i lekko nią potrząsnął,
trzymając w pewnej odległości od siebie.
- Nic
się nie zmieniłaś, Anno...Jesteś tak piękna...
Jego oczy i słowa paliły ogniem. Wiatr zmienił
kierunek, uderzając w nią teraz z ogromną siłą. Uniósł jej słowa. Ognia z
twarzy nie zmiótł. Znieruchomiała, patrzyła na mocne palce spoczywające na jej
przedramieniu.
Odczekała chwilę, aby pozbyć się uczucia
ogarniającej ją paniki.
- Gdybyś
przestał mną potrząsać, mogłabym ci odpowiedzieć – powiedziała, próbując
zamaskować strach.
- Przepraszam.
Tak się cieszę z tego spotkania – powiedział. Jego oczy przewiercały ją na
wylot. – Wreszcie jesteś...
Zrobiła kilka kroków przed siebie i przystanęła,
zastanawiając się, jak ma postąpić. Kazik nie zamiarował odpuścić temu
spotkaniu. Najlepiej będzie jak jednak przytarga go do domu, pomyślała. Zawsze
to lepsze, niż być z nim sam na sam. On już jej i tak nie odpuści, a musi się przekonać, iż nie mieszka sama,
że jest mężatką. Pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy?
- Chodź
do mnie, Kazik – powiedziała, siląc się
na spokój. – Zapraszam do domu, przedstawię ci mojego męża. Powspominamy stare
dzieje – mówiła powoli, rozważając w myślach każde z wypowiadanych bzdurnych słów. Uświadomiła sobie w
jak trudnym jest położeniu.
- Naprawdę
masz męża i z nim mieszkasz?? – Spojrzał z niedowierzaniem.
Powoli jego ekspresja zmieniała się w smutek.
W
rozpacz?
- No
tak. Właśnie przyjechał. Ostatnio dużo przebywa u chorej matki we Wrocławiu –
tłumaczyła. Nie była pewna, czy dał się przekonać. – Ale nic to, chłop z domu,
koniom lżej… - Żartobliwym tonem starała się pokryć narastający strach
-
I ty tam też jeździsz? Dzwoniłem do ciebie wielokrotnie... – przerwał
gwałtownie, widząc, że się zdradza. – To znaczy, już dawno wyszukałem...twój
adres w książce telefonicznej... – Plątał się spłoszony nagle własnymi
słowami. – Twoja rodzina, pytana o adres, jakoś zawsze nie chciała go
pamiętać, i tak dobrze, że dowiedziałem się jak się teraz nazywasz...– Skrzywił
się. – Ale sądziłem, że znowu ci nie wyszło...Nie masz szczęścia do mężów. Wydawało
mi się, że znowu mieszkasz sama.
- A
dlaczego tak sądziłeś?
Zignorował
jej pytanie, mówiąc do własnych myśli: - Oszukałaś mnie wtedy... – Uśmiechnął
się gorzko. Głęboka zmarszczka przeszyła mu czoło na całej linii. – Mówiłaś, że
wracasz do Waldka, pamiętasz?! Dlaczego skłamałaś? Nigdy nie miałaś zamiaru do
niego wracać, prawda?! – wykrzyczał prosto w jej twarz.
Stała chwilę wyprostowana jak struna,ważąc słowa.
– Nie skłamałam, Kazik...Po prostu mi nie wyszło. Życie nie
zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli. Sam zresztą wiesz to najlepiej. Czy nie
tak?
Zastanowił
się chwilę nad tym co powiedziała i skinął głową. – Może i tak…
Spojrzała z niepokojem. Cała sprawa
przybrała nieoczekiwanie poważny obrót. Wiedziała, że Kazik od dawna się nią
interesuje, pytając przy każdej okazji jej rodzinę o jej adres, czy
telefon, ale nie sądziła, że kiedykolwiek ją odnajdzie. Wcześniej rodzice, a później
brat i bratowa spychali jego słowa, śmiejąc się tylko.
Kazik przecież całe życie, od wczesnej młodości był
w niej zakochany i nigdy nie dał sobie spokoju w ustawicznych próbach jej
podboju. Cała ta historia przypominała zawiłą konstrukcję chorego umysłu, co teraz
całkowicie wytrąciło ją z równowagi. Tłumaczyła się z czegoś, z czego nie
powinna.
Chwilę stała nieruchomo jak zwierzę, które zamarło
na widok drapieżnika, kombinując jak koń pod górkę.
- Wiesz...a
może przyjdź do nas później, może wieczorem?...Przygotuję się do tego spotkania
po latach – coś upiekę smacznego. Lubisz ciasto, prawda? Teraz nie bardzo mam
czas. Wyszłam tylko na zakupy, a poza tym jest tak zimno...
Wstrząsnęło nią. Było rzeczywiście zimno. A jeszcze
bardziej – straszno.
Teraz
chciała zyskać na czasie i uprzedzić Roberta. W tej sytuacji nie powinien jej
odmówić odegrania komedii przed Kazikiem. Nie może jej odmówić. Aż takim
draniem to nie jest? Chyba.
- Dobrze.
– Zgodził się po chwili wahania Kazik, ale i ucieszył. – O której mam przyjść? –
spytał prędko, jakby bojąc się, że Anna się rozmyśli.
- Wieczorem.
Czy godzina dziewiętnasta pasuje ci? – Nie patrzyła mu w oczy. Czuła się wprost
zaszczuta.
- Każda
mi pasuje. Przyjdę oczywiście. Chętnie poznam twojego męża. – Spojrzał znowu z niedowierzaniem.
– Wydawało mi się, że mieszkasz sama...To dziwne...Ja bym cię nigdy nie
zostawił, nawet dla matki...
- Mówiłam
ci, że teściowa jest chora...
- To
dlaczego nie weźmiecie jej do siebie, tak przecież to powinno być...Jak można
zostawić żonę?
- Problem
polega na tym Kazik, że ona mnie nienawidzi i za nic w świecie nie chce mieszkać
u mnie.
- Anno?
Co ty mówisz? Człowiek naprawdę chory, który potrzebuje opieki, chowa swoje
niechęci. Zresztą, jak ciebie można nienawidzić? Coś tu jest nie tak... –
pokręcił głową. – Nie wierzę... – Pod jakim numerem mieszkasz?
Złapał jej błądzące nerwowo dłonie i przycisnął do
piersi. Chyba jej nie uwierzył, że mieszka z mężem. Prędzej uwierzył w to, że
wyszła znowu za mąż i znowu jej nie wyszło, podobnie jak z Waldemarem. Na pewno
to dokładnie sprawdzał, gnębiąc ją głuchymi telefonami przez blisko cztery
miesiące. – Zawsze je odbierała przecież tylko ona, nigdy nie mąż. – Wszystko
pasowało do jego składanki myśli.
Było bardzo zimno. Porywisty wiatr rozwiał jej
włosy i smagnął nimi po twarzy. Zadrżała, kiedy powiew wiatru chlusnął
nieprzyjemnie w jej twarz deszczem, który właśnie zaczął padać.
- Strasznie
zimno, Kazik, i pada...Uciekam. Zrobię jeszcze tylko zakupy – powiedziała
nie patrząc mu w oczy. – Czekam wieczorem - dodała obłudne.
Po kręgosłupie znowu przeszedł dreszcz strachu.
Nie, nie wywinie się z tego spotkania. Czuła, jak oczy Kazika wbijają jej się w
plecy niczym ostrza. Zatrzęsło nią nie tylko z powodu zimna. Odwróciła się
gwałtownie.
Kazik stał nieruchomo z wlepionym w nią wzrokiem. Zdziwiony,
niedowierzający, zastygły. Wyglądał na szczerze zasmuconego i zaskoczonego.
Takim
samym wzrokiem przywitał ją Robert. Schowała trzęsące się ze zdenerwowania
dłonie za siebie, ale zauważył jej pobladłą twarz i wyraz napięcia na
niej.
- Czy
coś się stało ? – spytał.
Nie umiała znaleźć słów, które by odpowiadały jej
przerażeniu.
- Tak.
Chciałabym żebyś mnie wysłuchał i pomógł mi...To, chyba możesz dla mnie zrobić?
Próbowała przywołać spokój. Robert chwilę spoglądał na nią bez
słowa, gdy w skrócie nakreślała mu obraz Kazika i niebezpieczeństwo, które się
z tym wiązało.
- Jednak
jestem ci do czegoś potrzebny? – powiedział prawie z cynizmem.
Była zbyt przerażona, by na to zareagować. Czuła
jednak odrazę, słysząc jego egoistyczne rozumowanie. Chyba jej nie uwierzył tak
do końca, ale nie odmówił pomocy.
- Więc,
o co chodzi? Co mam zrobić?
W miarę jak mówiła, wyraz jego twarzy przechodził
od irytacji przez chłód i ciekawość do zdziwienia. Potem na chwilę powróciła
rezygnacja...albo akceptacja. Nie zastanawiała się nad tym. Byle jej teraz
pomógł.
- Bardzo
cię proszę Robert, zrób mi tą przysługę i postaraj się być miły dla mnie...
- Czyli
mamy zgrywać udane małżeństwo, kochające się ponad miarę?
Odwrócił głowę i spojrzał na nią prawie z
politowaniem, widząc jej zmienioną twarz.
Nie podobał jej się ton z jakim to wypowiedział, ani
szyderczy wyraz jego twarzy, ale nie zareagowała. Przez chwilę wahała się.
- Przepraszam
cię, Robert, ale myślę, że to jedyne wyjście. On mi nigdy nie da spokoju, gdy
okaże się, że to nieprawda... – Jęknęła cicho. – Nie wiem, do czego jest
zdolny...Po prostu bardzo się boję. To psychopata, Robert. Uwierz mi.
Spojrzała w oczy męża wręcz wyczekująco. Był jej
potrzebny jak nigdy w życiu. Jeszcze nigdy tak się nie bała i to było straszne,
tak jak jej sny. Ten był na jawie. Tuż, tuż. Już ocierał się o nią językiem
grozy. Potrafiła wyczuć nieszczęście, lecz zdolność ta wcale jej nie pomagała w
życiu, odwrotnie, prowadziła ją nieomal do obłędu.
-
Więc?? Pomożesz mi?
- Dobrze.
– Zgodził się, widząc jej przerażenie. – Może to jednak nie koniec jeszcze naszego
małżeństwa? Może poczekasz z tym rozwodem?
Uśmiechnął się ze złośliwością. Była zbyt przejęta,
by zareagować na tą uwagę. Nie odezwała się. Co tu można powiedzieć w takiej
sytuacji? Był jej teraz bardzo potrzebny i to nie przez dwa dni. Kazik
musi nabrać pewności, że jest w udanym związku i wtedy będzie szansa, że jej
odpuści. Z ociąganiem odwróciła się w stronę kuchni.
- Upiekę
ciasto – powiedziała bez przekonania.
Dławiła się ogarniającą ją paniką. –Adaś daleko,
nie pomoże jej, daleko był też Karol, nie mógł jej też pomóc. Jaka szkoda, że
wróciła do Polski…
– Dręczące uczucie lęku. – Robert? – Nie była go
pewna…ale skazana na niego. – Zapaliły się fajerwerki niedobrych myśli.
Znowu coś robiła wbrew sobie, wbrew swojej naturze.
Musiała kłamać, oszukiwać, choćby i Roberta. – Gotów był nabrać nadziei na ich
dalsze wspólne życie. Nienawidziła się za to i wyczuwała nadchodzące kłopoty.
Stanęła
w oknie w zamyśleniu i z niepokojem obserwowała szybko ciemniejące niebo.
Burza! Zagrzmiało z oddali. Rozległ się grzmot. Potem następny – bliższy i
znacznie silniejszy. Wzdrygnęła się. Wyjęła telefon komórkowy. Musi zadzwonić
do Karola, najlepiej będzie jak mu wyśle sms , musi go uprzedzić, żeby nie
dzwonił; Robert gotowy się rozmyślić, gdy do niego dotrze, że w jej życiu jest
inny mężczyzna.
Fala światła blednącej błyskawicy wdarła się do
środka przez okno, zalała cały pokój i natychmiast cofnęła się bezgłośnie.
Deszcz chłostał okna. Wbiła spojrzenie w ulewę za oknem, zastanawiając się, czy
w taką brzydką pogodę Kazik przyjdzie punktualnie, czy też zechce przeczekać
deszcz, bo, że przyjdzie, była pewna.
Ulewa siekła nieprzerwanie z dzikim impetem
przewalającej się powodzi. W jej odgłosach była jakaś nieposkromiona,
bezgraniczna furia przywodząca na myśl katastroficzne wręcz obrazy.
Rozległo się pukanie. Drgnęła całym ciałem. Serce
biło tak mocno, że czuła je w gardle.
– O Boże...W myśli układała się z
Bogiem.
- Idź
otwórz... – powiedziała cicho do Roberta.
Z ociąganiem i niewyraźną miną podszedł do drzwi,
otwierając je szeroko.
-
Proszę wejść…
Kazik przez dobry moment wpatrywał się w niego
niczym jastrząb. Przemoknięty jastrząb. Strzepał z siebie deszcz, ale nadal był
mokry.
- Daj
Robert jakiś sweter i...może kapcie...Kazimierz jest cały przemoknięty. –
Przełknęła ostrożnie ślinę. Na razie wszystko jest w porządku... – Może chcesz
wysuszyć włosy, Kazik? – zapytała schrypniętym głosem.
- Przepraszam
– powiedział niepewnie – nie chciałem się spóźnić....
W ręce trzymał przemoknięty również bukiet kwiatów.
Niezdarnie jej go podał.
-
Proszę, Aniu...Cóż...dziękuję za sweter. Jest pan...hm...niezwykle...Naprawdę
brak mi słów. – Miał z lekka strapioną minę.
Dwaj mężczyźni przypatrywali się sobie w milczeniu,
aż w końcu Robert przerwał milczenie.
- Ależ
to nie mnie...to mojej cudownej żonie...trzeba podziękować. Mężczyźni nie zwracają
na takie przyziemne sprawy żadnej uwagi, prawda skarbie? My jesteśmy grubo
ciosani... – pocałował ją w rękę. – Jego głos pobrzmiewał satysfakcją.
Spojrzał na nią z zachwytem, o który by go nie
podejrzewała. Nigdy nie widziała u niego takiego spojrzenia. Miał go
najwidoczniej zarezerwowany dla innych kobiet... Wydał jej się całkiem jakiś
inny.
Uśmiechnęła się spięta.– Kazik bacznie obserwował
ich zachowania. Musiała przyznać, że wygląda świetnie! Czas niewiele go
zmienił.
Był bardzo przystojnym mężczyzną. Włosy nadal miał
czarne jak garnitur, w który był ubrany. Wyglądał jak smukła czarna pantera w
każdej chwili gotowa do skoku, w której wnętrzu kłębi się zakumulowana energia.
Przyglądał jej się, prawie nie spuszczając z niej wzroku, przenosząc go jedynie
na Roberta.
Wstawiła kwiaty Kazika do wazonu i postawiła na
stole.
- Bardzo
lubię kwiaty...Uwielbiam...Są piękne – powiedziała. Kwiaty rzeczywiście kochała, ale
w tych okolicznościach?
- Widzę,
że lubisz...Masz ich bardzo dużo w domu...Jeszcze tyle nigdzie nie widziałem. –
Rozglądnął się. – Mieszkanie wprost tonie w kwiatach i jakie są piękne...A co
robisz z nimi jak wyjeżdżasz? Przecież często wyjeżdżasz? – W głosie było drapieżne
pytanie.
- No
tak, często. Zostawiam wtedy klucz u przyjaciół. Mam ich sporo. Zawsze ktoś
chętnie podejmie się tego zadania, choć to na pewno spory kłopot.
Uśmiechnęła się.
- No tak, no
tak...Najlepiej, jak jest rodzina na miejscu... – Popatrzył na nią – A ty,
jeśli się nie mylę, masz córki w Warszawie? Czy tak?
- Tak.
Są już dorosłe i mają swoje życie...Szczęśliwe zresztą. Boże Kazik, jak ten
czas zleciał. Dopiero my byliśmy dziećmi, a teraz mam wnuki. Tam również często
jadę...
Patrzył w nią jak w obraz święty, z uwielbieniem i
bez jednego mrugnięcia powieką. Słuchał, kiwając głową, jakby do swoich myśli.
Coś sobie kalkulował w głowie i składał w całość.
Podała świeżo upieczone ciasto z bitą śmietaną i
uśmiechnęła się do Kazika.
- Na
pewno lubisz ciasto, podobnie jak mój mąż. Mężczyźni uwielbiają ciasto –
dodała.
Skinął głową w zamyśleniu.
Upłynęło wiele czasu, zanim na jego stężałej z
niepewności twarzy pojawił się uśmiech. Nałożył sobie ciasta na talerzyk i znów
rozglądnął się po pokoju.
- Ładnie
tu u ciebie i tak bardzo przytulnie...Sama projektowałaś to wnętrze?
Skinęła
głową z uśmiechem. – To jest moje trzecie mieszkanie, które projektowałam, a każde
po kolei wychodziło lepiej. Następne będzie jeszcze lepsze – zażartowała.
Spojrzał
zdziwiony. – Trzecie?? Teraz wszystko rozumiem...To dlatego tak trudno mi było
odnaleźć ciebie...
- Masz
ochotę na herbatkę, czy kawę? A może trochę alkoholu? – spytała, żeby zmienić
temat.
- Nie
piję alkoholu – oznajmił krótko. – Poproszę kawę.
- Nie
pamiętam...lubisz muzykę poważną, Kazik?
- Lubię,
podobnie jak ty Anno...Pamiętam, czego słuchałaś i co cię interesowało.
-
To miłe…"
"Musi powiedzieć Karolowi całą prawdę, nie ma rady. Wszystko mu powiedzieć, z detalami. Zebrała się w
sobie.
- Może
to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale jest mężczyzna jeszcze z mojego dzieciństwa,
który od jakiegoś czasu obsesyjnie mnie prześladuje. To strach przed nim przyspieszył
mój przyjazd do Londynu, do ciebie. Właściwie uciekłam w popłochu, tak to trzeba nazwać. Kazik, bo tak ma na imię ten
mężczyzna, jest obłąkany. To szaleniec, psychopata...Może być niebezpieczny – wyrzuciła
z siebie jednym tchem. – Tak strasznie się boję i zupełnie nie wiem, czego się
uchwycić. Ten strach dławi w gardle...
Jej głos, w którym czuł tajoną rozpacz, zdawał się
rozsadzać pokój.
- Opowiedz
mi teraz dokładnie o tym obłąkanym mężczyźnie, o co tu chodzi?!
Karol był przerażony nie mniej od niej.
Kilka
sekund milczała zastanawiając się od czego zacząć. – On mi nigdy nie da
spokoju, Karol. To trwa już tyle lat... Powraca jak zły koszmar i zawsze
wtedy, gdy jestem sama. Oplata pajęczą siecią. Jest w nocy w moich snach i jest
na jawie, zawsze wtedy, gdy wpadam w dołek. – Nuta paniki w jej głosie
przeraziła go, choć tak bardzo starała się ją ukryć.– Boję się życia, stresów,
wszelkich napięć i nienawiści ludzkiej, której jest tak dużo wkoło; każda
zła myśl przywołuje zły sen, a zły sen przemienia się w rzeczywistość i tak w
kółko. A przecież to samo życie...Jak można żyć z dala od kłopotów? Są
przecież nieuniknione – skarżyła się.
Stał
chwilę nieruchomo, wpatrując się w nią z pobladłą twarzą i płonącymi oczami. Ta
niesamowita historia była jak kręcone schody wiodące do drzwi, których nie
umiał otworzyć. W wyrazie jego twarzy było kompletne osłupienie. Tego nigdy by
się nie domyślił.
- Można,
Anno! Ze mną ci się to uda, zobaczysz. Zrobię wszystko, aby twoje życie
przebiegało bez stresów, kochanie. – Przyciągnął ją do siebie. W jego ramionach
było ciepło i miękko. Było też bezpiecznie. – Kocham cię, malutka. Jesteś całym
moim światem i nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Jednakże
muszę w końcu wrócić do Polski i mój problem znowu się pojawi. Wiem o tym!
– Głos załamał się.
- Zostaniesz
tu ze mną tak długo jak będzie potrzeba. Zostaniesz na zawsze! A do Polski
wrócimy ale razem i tylko po to, by pozałatwiać wszystkie twoje sprawy. Sama
tam nie pojedziesz! – powiedział zdecydowanie, przygarniając ją mocno do
siebie. – I tylko nie mogę pojąć, dlaczego dopiero teraz wyjechałaś z kraju?
Dlaczego niemożliwa była nawet rozmowa telefoniczna, czy rozmowa na Skypie?
Możesz mi to wytłumaczyć?
Chwilę milczała.
-
Tak musiało być – przygryzła wargę. – Miałam przez jakiś czas nadzieję, że
Robert mi pomoże pozbyć się intruza. Nie mogłam mu o nas powiedzieć…Ale mi nie
pomógł. Wyjechał obrażony, czy urażony w swojej męskiej ambicji. Zostawił mnie
z problemem, który nazywa się Kazik. Tak mi przykro, że cię wciągam w
swoje sprawy Karol...Tak mi przykro…
Pocałował ją w czoło i przytulił głowę do swego
policzka.
-
Nie ma ci być przykro! Ja muszę to wiedzieć! Wszystko! Wszystko, co dotyczy
tego człowieka. Czy to inteligentny człowiek? – spytał.
Pokiwała głową.
- Bardzo…
I bardzo trudno wywieść go w pole. Rozumuje wręcz perfekcyjnie.
Dawne lęki pochwyciły znów za gardło. Przełknęła
głośno ślinę.
-
Powtarzam ci Aniu, że nic ci przy mnie nie grozi. Wierzysz mi? – Pochylił się
nad nią i pocałował jej brwi, próbując wygładzić zmarszczki niepokoju. – Zapamiętaj
sobie, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym i bardzo ważnym! I nie pozwolę
narażać cię ani na niebezpieczeństwo, ani na stres. I już nie dyskutujmy na ten
temat. Twój mąż jest niewiele wart, skoro cię zostawił w tak trudnej sytuacji i
Bóg mi świadkiem, że nie pozwolę mu zbliżyć się do ciebie już nigdy! Zupełny
brak zwykłej przyzwoitości!
Potrząsnął głową z niedowierzaniem nad ludzkim
brakiem przyzwoitości, a jego włosy rozsypały się po twarzy. Zgarnął je jednym
ruchem w tył głowy.
- Aniu,
jesteś już bezpieczna. Czy mi wierzysz? – powtórzył.
- Tak.
Wierzę. Kończymy temat Kazika i mojego bezpieczeństwa! – Zaśmiała się słysząc
jego ton.
Nie do wiary, jak dalece otworzyła przed nim duszę.
I nie do wiary jak z tym poczuła się dobrze. Musnął wargami jej usta, a po chwili wziął je
w zmysłowe posiadanie. Ogarnęła ją ciepła, wilgotna, słodka fala pożądania, a jej
strach prysnął jak bańka mydlana, ustępując miejsca fali czułości."
"Wójcik pozdejmował kwiaty, żeby nie przeszkadzały
„złodziejowi”. Z szuflady szafki na przedpokoju wyjął skorowidz z adresami
i numerami telefonów. Pod literką „A” zapisane było na samym dole –Anna –
Londyn i numer telefonu.
Dopisał
adres, starając się podrobić charakter pisma. Położył też na wierzchu widokówkę
z Londynu z kilkoma odręcznie skreślonymi słowami życzeń od Anny i z
dopiskiem „ ps. Dbajcie o moje kwiaty. Niedługo wracam...” Zrobił to bez
przekonania. Tak na wszelki wypadek. Wątpił, czy Kluge da się na to złapać.
Zabrał
się za podlewanie kwiatów w mieszkaniu. Były już nieco przesuszone.
Rzeczywiście są piękne, pomyślał. Nie można o nie, nie dbać. Tkwią w nich
ukryte tajemniczo oczy i dusza, jak złudny cień człowieka, który już może czai
się tam gdzieś za oknem. Wyjął pistolet, odbezpieczył go. To tak na wszelki
wypadek, gdyby już nie było innej rady. Poprawił na sobie kamizelkę z cienkiej
blachy. Była zrobiona na zamówienie, niemniej niewygodna. Ale pewnie skuteczna
gdyby co…Zawsze to jakieś zabezpieczenie przed nożem, czy może skalpelem
chirurgicznym. Wzdrygnął się.
Usiadł
w głębokim fotelu i rozłożył szeroko nogi. Czekała go ciężka bezsenna noc.
Westchnął i rozglądnął się po pokoju. Zwrócił uwagę na biblioteczkę. Było w
niej całe mnóstwo książek leżących jedna na drugiej. Z całą pewnością są to
książki Anny, pomyślał. Aneta z Januszem nie zdążyli ich poukładać.
Wstał
ciężko, aby je przejrzeć. Kamizelka trochę uwierała. Przerzucał książki,
czytając ich tytuły; przewaga była starych – klasyka, ale nie tylko. Było też
dużo książek z psychologii, ćwiczenia podświadomości i inne z tej branży –
te stare i te najnowsze.
Przerzucał
je z zainteresowaniem. Wśród nich leżał maszynopis powieści rozmieszczony
na luźnych kartkach formatu A-4. Przeczytał tytuł i pomyślał, że jest to
najpewniej ta powieść Anny, o której mówiły mu jej wnuki. W myślach uśmiechnął się do małej dziewczynki: Moja
babcia jest pisarką...Teraz nie ma czasu tu przyjeżdżać, musi skończyć swoją
nową książkę...
Rozsiadł się w fotelu i
zagłębił w lekturę. Anna zręcznie posługiwała się słowem, potrafiła dobitnie obrazować
swoje tezy, tu i ówdzie błyskała poczuciem humoru. Czytał tę książkę i ku
swojemu zaskoczeniu stwierdzał, że to fascynująca lektura. – Dzieciństwo,
młodość i dojrzałe życie kobiety z wizjami, pełnej tajemnic. Gorące
pragnienie życia dla innych. Przelatywał z dużym zainteresowaniem kartki
maszynopisu. – Utajone myśli bohaterki, niespokojne.? Głosy przeszłości i przyszłości?
A każde z nich nabierało barw życia, niekoniecznie kolorowych, jej prywatny
świat lęków, rozpaczy i pełen tajemnic.
Bohaterka powieści do złudzenia kogoś mu
przypominała; ją samą.
Czy Anna pisała tu o sobie? Czy to jej własne
przeżycia? Czy jest jasnowidzem?
Tak, niewątpliwie tak.
Czytał i miał wrażenie, że ją zna już dobrze, że
siedzi przed nią i słucha jej słów.
Nim się spostrzegł, zrobiła się noc. Wszedł do
kuchni. Otworzył lodówkę i sięgnął po colę. W barku znalazł whisky. Wymieszał
pół na pół w wysokiej szklance jaka mu się rzuciła w oczy i wrócił do
lektury. Nagle wyostrzyły mu się zmysły; Anna pisała o Kaziku...Tylko nazwisko
było inne. Tak, nie miał wątpliwości, że Kazik z jej książki to nie kto inny,
jak Kluge, i że od wczesnej młodości mężczyzna ten miał na jej punkcie wyraźną
obsesję.
Spojrzał
na zegarek; dwudziesta trzecia dwadzieścia. Najwyższa pora zgasić światło.
Jutro znów wróci do lektury. Włączył telewizor. Słabe światło odbijające się od
niego, przysłonił zasłoną. Był bardzo zmęczony. Ostatnio niewiele spał i
dzisiaj też nie zamierzał.
Odłożył maszynopis Anny na stolik, tuż obok, przykrywając
nim niezamierzenie swój pistolet. Sparzył sobie mocną kawę z trzech łyżeczek.
Nasypał cztery łyżeczki cukru. Nie może dziś usnąć. Coś mu mówiło, że Kluge
będzie próbował wejść do mieszkania właśnie tej nocy, kiedy gospodarze…pójdą do
łóżek.
Podszedł
do okna i spojrzał na zewnątrz. Chwilę wpatrywał się w ciemną noc – ani żywego
ducha. Nerwowo zabębnił palcami w parapet. Ciekawe, ile mu przyjdzie czekać na
tego psychola, bo że przyjdzie, nie miał wątpliwości. Jeśli nie dziś, to jutro
na pewno.
Rozsiadł się ponownie w fotelu, oparł głowę
przymykając oczy, by chwilę pomyśleć... i najzwyklej w świecie usnął, nim
zdążył upić choć jeden łyk kawy.
Ocknął
się znienacka i przez dobry moment nie bardzo wiedział o co chodzi, co się
stało. Czarne plamki latałaby w oczach. Przeraził się. Właśnie wracał z daleka
i był mokry od potu. A jeszcze oczy jakby mu odmawiały posłuszeństwa. Poczuł
niejasną obawę, że coś jest nie całkiem w porządku, że coś dziwnego i raczej
niepokojącego zaczyna dziać się tuż...blisko niego. W kuchni. – Zamazany obraz
mężczyzny ze skalpelem w ręku i uczucie, że mózg spłynął mu na jedną stronę
czaszki. Przez skraj świadomości prześlizgnęła zdziwiona myśl; był związany i
jeszcze bolała go głowa od silnego uderzenia jakimś ciężkim przedmiotem.
Przerażenie zwiększyło się, zaczął drętwieć kark. Powoli wracała przytomność i mimo, iż w głowie
jeszcze mu się kręciło, umysł zaczynał pracować coraz sprawniej, jak komputer
uruchomiony po chwilowej awarii.
Nie mógł nie zauważyć, że ktoś jest w mieszkaniu i
ktoś go przechytrzył. Nawet wiedział kto...
Zapadał znowu w odrętwienie, ale jego umysł z pełną
świadomością rejestrował i analizował. Zaczynał czuć się naprawdę podle;
dał się zaskoczyć jak kilkuletnie dziecko.
Spojrzał – nie, wlepił mętny wzrok z chorobliwą
intensywnością – na koniuszki palców prawej swojej ręki, która usiłowała
sięgnąć pod maszynopis Anny. Tam był pistolet. Niestety, nie da rady.
Napięte z wysiłku żyły wystąpiły na rękach i szyi.
Oczy prawie wyszły z wysiłku na wierzch. Sznur na jego ciele wbił się boleśnie
w przedramię. Nie, nie da rady. Od wielu lat tak się nie czuł; bezsilny gniew,
bezsilny żali nadal nie mógł otrząsnąć się z tego niemiłego odrętwienia.
Stróżka krwi spływała po czole. Był bezradny.
Znieruchomiał,
kiedy mężczyzna zbliżył się do niego. Zamrugał powiekami. – Nad nim stał Kluge
i patrzył. Wyglądał zupełnie inaczej jak na fotografii.– Ogolona głowa,
dwutygodniowy zarost i błyszczące szaleństwem czy gorączką oczy. Kluge był nie do
poznania, ale on dobrze wiedział, kto nad nim stoi i przewierca go wzrokiem, niemal bez przerwy kurcząc i rozkurczając palce. Chwilami najwyraźniej
nieświadomie masował sobie też mięśnie przedramienia.
- Jesteś
mężem Anety? – spytał Kluge i wycelował prosto w niego wyprostowany palec przyglądając się z niedowierzaniem w oczach twarzy Wójcika .
- Tak...A
bo, co? Dlaczego mnie związałeś? Kim jesteś, bo chyba nie złodziejem? – zapytał
z udanym zdziwieniem Wójcik.
- Wyglądasz
na więcej lat niż masz - odpowiedział nerwowo. - Aneta to młoda dziewczyna. A związałem cię, żebyś mi
nie przeszkadzał – dodał niedbale, ale z gorączką w oczach.
Wójcik milczał.
- Czy
wiesz, gdzie jest teraz Anna, jej ciotka? – spytał Kluge chrapliwym tonem i podszedł
bardzo blisko ze skalpelem w ręku.
Wójcik wstrzymał oddech i nastąpiło długie
milczenie przerywane jedynie urywanym oddechem Kluge.
-
Chyba mnie nie zabijesz? – spytał Wójcik i mimowolnie wzdrygnął się. No tak, trzeba zmierzyć się z porażającą rzeczywistością; skalpel chirurga - lekarza jakim był Kluge w rękach nie lekarza, a psychopaty. Oczy poleciały na czarną
plamę od rozlanej kawy na jasnym dywanie.
- Nie
chcę cię zabić, nie bój się...– powiedział Kluge. – Jesteś krewnym Anny, nie
wybaczyłaby mi tego. Chcę tylko wiedzieć gdzie ona jest?
Jego oczy zaiskrzyły się blaskiem szaleńca.
Była w nich niepewność i strach?
Była w nich niepewność i strach?
Stróżka potu spływała w dół po jego policzku i
skapywała z podbródka na kołnierzyk koszuli.
Tak, Kluge bał się, albo był bardzo zmęczony... Trzeba to wykorzystać, pomyślał Wójcik.
Tak, Kluge bał się, albo był bardzo zmęczony... Trzeba to wykorzystać, pomyślał Wójcik.
- Wiem
gdzie jest i powiem ci, ale nie rób mi nic złego...nie zabijaj mnie. Aneta jest
w ciąży, będę niedługo ojcem. Jest teraz w szpitalu, leży na podtrzymaniu
– wykrzyknął, udając przemożny strach.
Kluge stał nad nim i wlepiał w niego przekrwiony wzrok.
- Znasz
Anny adres? Wiesz gdzie teraz jest?! Wiesz dlaczego wyjechała? – wyrzucił
z siebie jednym tchem.
- Tak.
Wiem dlaczego wyjechała a adres jest chyba...w notesie na przedpokoju.
Wyjechała, bo ją prześladował mąż. Bił ją, czy coś w tym rodzaju. Znęcał się
nad nią psychicznie, zmuszał do pewnych spraw. Wyjechała do Londynu, do
rodziny, tam, gdzie czułaby się bezpieczna i gdzie by jej nigdy nie znalazł ten
drań...
Mężczyzna
ze skalpelem westchnął. Potworne napięcie i strach, które w ostatnich dniach
nieustannie mu towarzyszyły, zaczęły z wolna ustępować. Prawda wyglądała
inaczej, niż się tego obawiał; Anna uciekała nie przed nim, tylko przed mężem.
Niedługo się z nią zobaczy, przekona ją.
- Miała
mnie przecież... – Zasłonił twarz ręką. Szlochał. – Ja bym jej nie dał zrobić
krzywdy...Wszyscy ją krzywdzili. Wiem, że wszyscy. Nie miała zaufania do mnie.
Nie uwierzyła mi, ale ja ją odszukam i przekonam. Jest już bezpieczna. Już
będzie ze mną...Nikt jej już nie skrzywdzi. – Wyrzucał z siebie urywane zdania. Były zdławionym okrzykiem miłości. Łzy ściekały mu
po twarzy, bezradne jakieś.
Gdy
tylko oddech mu się wyrównał, przetarł dłońmi oczy, zupełnie jak mały chłopiec,
usiłujący odzyskać godny wygląd po ataku płaczu.
- Rozwiąż
mnie...Pomogę ci ją przekonać. Zaraz zadzwonimy do niej. - Wójcik próbował go przechytrzyć. Widoczna słabość
Klugego dodawała mu sił i pewności siebie.
Kluge utkwił w nim spojrzenie swoich obłąkanych
oczu z nagłą nieufnością. Drżał od skrajnego napięcia. Nękały go powracające
ataki bezsilności wobec swoich czynów, jakich się dopuścił.
Obłęd w oczach zaledwie go zaatakował – spojrzał na
zaciśniętą pięść...- Jezu Chryste, co się ze mną dzieje? Jego świat ulegał
znowu rozdwojeniu. Coś się w nim przełączało. Patrzył prosto przed siebie
pustym, szklistym wzrokiem.
Boże, czy to ja zrobiłem?!
Przełknął łzy żalu nad sobą i pojawił się
paraliżujący strach. Wolno podniósł rękę. Na jej końcu była zaciśnięta pięść ze
skalpelem w środku. Powoli wracała pamięć, mgliste, lecz przerażające
wspomnienia. Serce tłukło się jak oszalałe.
W jego głowie wciąż jeszcze rozbrzmiewały krzyki
tej starej kobiety...Najpierw krzyczała, gdy wspomniał o Annie...i wtedy
poczuł to szaleństwo. Jak śmiała tak źle o niej mówić?!
Kiedy
zapytał, gdzie jest, wpadła w szał i chyba go wzięła za kochanka synowej. To
z tobą się łajdaczy ta zdzira...
– Jej krzyk, jej obraźliwe słowa
doprowadziły go do pasji, stracił świadomość. Uciszył ją jednym ruchem
skalpela.
Czy tak? Czy dlatego ją zabił?
Właściwie, po co zabrał ze sobą skalpel?
Czy wiedział, że to zrobi? Czy wiedział, że ją zabije?
Tak, po to go zabrał...
Czy wiedział, że to zrobi? Czy wiedział, że ją zabije?
Tak, po to go zabrał...
Pojechał tam z tą myślą. Była niedobra, paskudna,
zła! Krzywdziła Annę, wykorzystywała jej dobroć. Zasłużyła na tę śmierć...Jej
syn też zasłużył...
Poruszył się niespokojnie.
Nigdy jednak nie zapomni wyrazu jej twarzy. Obraz
ten utrwalił mu się zbyt mocno w jakichś mózgowych komórkach, by nie palić
żywym ogniem i nakładał się na inne obrazy, te o Annie, które były zupełnie
inne; myśl o niej działała niczym środek znieczulający. Była dla niego co
prawda wiecznym niepokojem, zagadką i namiastką szczęśliwych czasów, ale marzył
o niej nocami, stale, przez tyle już lat…
Sam
nie potrafił pojąć, dlaczego tyle lat ją goni, ściga tę w sumie mrzonkę o wielkiej
miłości, bo Anna była mrzonką. Jej duma i niechęć, z której zdawał sobie
czasami sprawę, dziś na przykład, bardzo go podniecały i nakazywały mu szukać
tej kobiety.
Znajdzie ją choćby na końcu świata. Będzie jego!
Obiecała mu to przecież...
Obiecała?
Nie, nie był już tego taki pewny. Czy ma jakieś
szanse? Zabił przecież. Czy ona to zrozumie, skoro on sam tego nie potrafi
zrozumieć?
Dlaczego zabił? Dlaczego wciąż zabija? Czy to on,
czy to ten drugi niedobry, zły, zabija?
Dobry i wrażliwy człowiek oddalił się już dawno.
Poszedł w szarość mroku, w noc i zginął w nim. Przychodził morderca. Był tu razem z nim.Teraz jest. Jest??
Tępe zagubienie. W umyśle zamęt i wybuch rozpaczy? Żalu?
Nie, to tępy ból rozrywający myśli. JEST
MORDERCĄ...
Dlaczego zabił tego niewinnego, starego człowieka, sąsiada Anny?...
Tamci to, co innego...
A on?...
Zacisnął oczy.
Dlaczego zabił tego niewinnego, starego człowieka, sąsiada Anny?...
Tamci to, co innego...
A on?...
Zacisnął oczy.
Nie było w nich łez, tylko tępy, zwykły strach. Widział go...Z podciętego gardła wydobył się
krzyk...KRZYK ŚMIERCI. Ogłuszający.
Dlaczego to zrobił?!
Opadł nagle z sił i rozpłakał się znowu. Chwilę głośno
szlochał, co wskazywało na skrajne wyczerpanie i fizyczne i nerwowe. W końcu
ocknął się. Oczy wróciły do normalności.
Jego wzrok bezwiednie spoczął na zdjęciu Anny. Chwycił
je w rękę i wpatrywał się w niego tak, jakby chciał zaspokoić głód tylu
lat tęsknoty. Anna uśmiechała się do Adama. Jej piękne czarne włosy opadały na
twarz, jak wtedy...Chciałby je odgarnąć...
Czuł prawie ich zapach.
Czemu tak tęsknił za skomplikowanym z nią
związkiem? Tyle lat już tęsknił...A już był tak blisko...Gdyby tylko pozwoliła
mu zostać wtedy ze sobą...Już by z nią był. Powiedziała, że będzie czekać o
trzeciej, że ma przyjść, że musi się tylko wyspać...I odeszła.
Oszukała go znowu? Dlaczego? Dlaczego odeszła?
Tyle lat ją ścigał jak myśl ulotną? Wspinał się pod
górę, ryzykując upadkiem w najgłębszą przepaść.
Już w nią wpadł.
W przepaść obłędu...
Jego uczucie zmieniło się w szaleństwo.
Zabijał.
Pławiąc się w żalu nad samym sobą, patrzył na jej
zdjęcie; Anno...gdzie jesteś?
Silna obręcz zacisnęła się mocno na jego skurczonym
boleśnie sercu. Czy mi wybaczysz? Czy wybaczysz mordercy?
Wójcik nie spuszczał z niego oczu. Jego twarz
zdradzała lęk. Wiedział, co może z nim się dziać i wiedział, że nie było to na
pewno najgorsze stadium psychopaty.
- Rozwiąż
mnie – powiedział ostrożnie. – Poszukamy tego adresu do Anny, gdzieś tu jest.
Zastanowię się, jak ci pomóc ją przekonać. Nie zabijaj mnie, bo to tylko
pogorszy twoją sytuację. Ona ci tego nigdy nie wybaczy. Jestem mężem jej
ukochanej bratanicy. Wiesz jak ją kocha, wiesz o tym, prawda? – mówił, patrząc
mu w oczy. – Wiem kim jesteś i co zrobiłeś, ale to przecież dla niej zrobiłeś...
Kluge
zamyślił się. Nikt dotąd nie udzielił mu takiej rady sięgającej sedna sprawy.
Narastający w nim strach przed sobą, niechęć, złość i rozgoryczenie splatały
się w jeden mocny supeł. Przez chwilę walczył ze sobą i ze swoimi myślami,
zaciskając kurczowo palce na poręczy fotela, tak, że zbielały lekko kostki.
- Nie.
Nie rozwiążę cię. Jeszcze nie teraz. Nic ci nie zrobię, nie bój się. Wpierw
zadzwonię do Anny, przekonam się czy mówisz prawdę, czy ona tam jest. Gdzie
jest ten telefon do niej? – wyrzucił z siebie nerwowo, rozglądając się
obłąkanym wzrokiem.
- Mówię
prawdę. Jest w notesie na przedpokoju, ale teraz nie dzwoń...Jest przecież noc.
Ona śpi.
Kluge potarł ręką czoło. Jego oczy nadal były
wilgotne, ale twarz nabrała już bardziej normalnego wyrazu. Wzruszył ramionami.
- No
tak. Jest dwunasta w nocy... – zawahał się – ale jednak zadzwonię.
Wójcik przyjął tę wypowiedź Klugego z uśmiechem.
Próbował zażartować.
- Jeżeli
kocha, to ci wybaczy tę nocną porę. Mnie by szlag trafił chyba...Przynieś mi
chłopie coś do picia, bo mnie tak huknąłeś w głowę, że jeszcze mam mroczki w
oczach. Dlaczego wszedłeś przez balkon? Czy nie prościej było zapukać do drzwi?
Kluge zesztywniał nagle. Z napiętą twarzą
podejrzliwie spojrzał na Wójcika. Wydawało mu się, że go przejrzał na wylot.
- A
dlaczego się zgrywasz? Nie bądź taki mądry. Przecież dobrze wiesz, że mnie poszukują.
Ja musiałem go zabić On ją krzywdził Ta suka też, ta jego matka...A ten...sąsiad
chciał mnie wydać policji. – Potarł czoło. Ścisnął kurczowo pięści. – Nie lubię zabijać. Zabijam jak muszę. Czy mi
wierzysz? Jak będę musiał zabiję i ciebie... – urwał przerażony własnymi słowami.
Usadowił się w fotelu naprzeciwko Wójcika
pogrążony znowu w swoich myślach. Nie, to tylko jego ciało rozsiadło się tu,
naprzeciw następnej jego ofiary, a myśli były gdzieś tam...daleko.
O Boże, nie! Już nie może
nikogo zabić! Musi przegonić mordercę.
Wójcik spod oka obserwował jego umęczoną w wyrazie
twarz. Kluge najwyraźniej walczył ze sobą, ze swoim obłędem, patrząc, nie,
raczej chłonąc oczyma zdjęcie Anny.
Jego myśl powróciła znów z daleka. – Zabiłem, bo
tak trzeba było...
Trzeba było??
Trzeba było??
Przekroczył tę niewidzialną linię i znalazł się
nagle w moralnej strefie mroku, z której już nie było powrotu. Naruszył
podstawową zasadę człowieczeństwa i za nic w świecie nie zmyje zła, którego się
dopuścił. Przenikliwe, ledwie słyszalne brzmienie; stopniowo narastające
ZABIŁEM...JESTEM WIELOKROTNYM MORDERCĄ...zabiję znowu...(?)
Przenikliwy, narastający skowyt duszy. Trucizna
rozlała się po całym ciele i wybuchła cierpieniem, wyrzutami. To dla niej zrobił...Musiał
tak zrobić. Tak bardzo ją kochał i cierpiał. Całe swoje życie cierpiał. Mama zawsze mu mówiła, że miłość wiąże się
nierozerwalnie z cierpieniem, ale pomimo to wiedział swoje; warto cierpieć,
żeby móc kochać. Boże, jak on ją kochał...To już tyle lat...Od pierwszego
momentu, kiedy ujrzał ją roztańczoną, z rozwianymi kruczo czarnymi włosami
sięgającymi pasa. Oplatały jej twarz w tańcu, jak tu, na tym zdjęciu...Była jak
zjawisko, nie mógł oderwać oczu i nie mógł spać tamtej nocy, marząc, że zdobędzie
tą dziewczynę. Zmusił rodziców, by przenieśli go do jej klasy. Zapisał się na
kurs tańca, gonił za nią jak szalony. Nigdy nie mógł pokonać tej szalonej
miłości, tej namiętności, w którą się wkrótce przerodziła, czy dać
wyperswadować sobie bezsens kochania kogoś i tęsknoty za czymś, czego
nigdy nie mógł mieć. Anna należała do zupełnie innego świata. Jedynie się o
niego ocierał. Nie było mu dane w niego wkroczyć. Spalał się. Miotał. Gonił.
Szukał, a ona stale mu się wymykała w coraz inne ramiona. Tak naprawdę nigdy
nie chciała z nim być…
(?)
(?)
Nie chciał tego przyjąć do wiadomości. W końcu
będzie moja! – powtarzał sobie z uporem szaleńca. Tak się stanie. Uparcie w to
wierzył, choć w cichości ducha zawsze wiedział, że ona go nie chce. Każdy inny
człowiek przyjąłby ten wyrok z pokorą. – Ona go nie chciała! – On jednak, nie
mógł się z tym pogodzić, trwał przy swoich mrzonkach i cierpiał, powtarzając
sobie, że miłość jest cierpieniem.
Całe życie ją śledził. Dopóki była z Waldemarem
doskonale wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Kochała go i nie mógł
zrozumieć, dlaczego? Godził się z tym jednak z pokorą i beznadzieją. Kiedy
rozeszła się, nabrał gwałtownie nadziei. Odszukał ją. Patrząc mu w oczy,
powiedziała, że wraca do Waldka, że jeszcze raz spróbuje, że tylko on się
liczy. Uwierzył jej z ciężkim sercem i stracił na kilka lat z oczu. Później
wyszła za mąż za tego głupca, oszusta, drania...Zacisnął w gniewie pięści.
Oszukał Annę i musiał go ukarać...
MUSIAŁ GO UKARAĆ!
Popatrzył na zdjęcie Anny, jakby uczył się jej
twarzy. Na nowo.
Teraz jest już inaczej. Anna jest nieszczęśliwa,
zdradził ją mąż, jest samotna, potrzebuje go...Odnajdzie ją...Jutro ją
odnajdzie.
Spojrzał
na skrępowanego mężczyznę nieobecnym wzrokiem. – Czy on mnie się
boi?...przeleciała myśl. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Odwrócił wzrok i
mruknął coś pod nosem. Spojrzenie poleciało znów na zdjęcie Anny.
Wójcik
z wolna pokiwał głową, jakby odgadł jego myśli, spoglądając w duszę tego
nieszczęśnika i nie bardzo wiedział, jak się ma zachować, co powiedzieć, co
mogłoby teraz do niego trafić. Cały czas musiał być spięty.
Twarz człowieka naprzeciwko niego, z nieruchomymi
oczyma wlepionymi w przestrzeń, zmieniała się w miarę jego myśli. O czym
myślał? Czy chciał go zabić?
- Rozwiąż
mnie, stary, to bez sensu... – powtórzył po raz setny Wójcik.
Ujrzał gniew, obłęd, strach. – Trzy w jednym
przemieszane z bólem i smutkiem. I zrozumiał, że musi być bardzo, bardzo
ostrożny w tym, co mówi... Struchlał, patrząc na zmieniającą się twarz Kluge.
Z twarzy człowieka cierpiącego, jego twarz przeobrażała się w twarz obłąkanego
mordercy. Zaskoczyło
go prawie, że nie wie co zrobić, co powiedzieć, jak z nim rozmawiać. Był
unieruchomiony i skazany na jego obłęd. W duchu modlił się. Wiele razy bezmyślnie liczył uderzenia własnego
serca. Jak mu pomóc i sobie? Jak trafić do tego nieszczęśnika ogarniętego
obsesją na temat Anny? – Był niewątpliwie bardzo nieszczęśliwy z tej miłości do
niej. Te jego oczy wpatrujące się w jej zdjęcie mówiły za niego.
On też na nie zerkał, nie tylko ze strachu. Może szukał w niej pomocy?
On też na nie zerkał, nie tylko ze strachu. Może szukał w niej pomocy?
- Na
przedpokoju, w szufladzie, jest notes z adresem ciotki. Przynieś go... –
powiedział ostrożnie.
Wcale nie czuł się lepiej od tego obłąkanego
człowieka. Nieszczęśliwego. To coś, co zawładnęło na chwilę jego umysłem, wciąż
tam było i porażało proces logicznego myślenia.
Kluge jednym susem dopadł szafki. Przyniósł notes,
jak i widokówkę Londynu, która rzuciła mu się w oczy.
- To
od niej – przeczytał. – Pisze, że niedługo wraca...Wierzę ci, powiedziałeś
prawdę. Tylko, dlaczego tam pojechała? – Coś mu nie pasowało. – Przecież
mówiła, że będzie ze mną, że rozejdzie się z mężem...Zostawiła kartkę, że
jedzie do teściowej. Dlaczego?! Dlaczego mnie okłamała?
Potarł ręką czoło i spojrzał na nią. Zauważył, że
dłoń błyszczy od potu. Wpatrywał się w nią z najprawdziwszym przejęciem. Wciąż
oblizywał językiem wargi, które były suche i spękane. Miał na pewno
gorączkę. Pewnie też chciało mu się pić.
- Daj
mi coś do picia, stary, zaraz ci wszystko wytłumaczę...Kobiety takie są. Wszystkie
takie są. One się przeraźliwie boją nieznanego, nie chcą wchodzić w nowe układy,
boją się ich po prostu. A Anna tyle przeżyła...Najpierw pierwszy mąż i jego
alkoholizm, a teraz to molestowanie przez Roberta i te jego ohydne zdrady... - powiedział.
Kluge
spojrzał z niedowierzaniem. – Jezu.. – wyszeptał bez tchu. – Powiadasz, że się
boją nowych układów? Czy ja dla niej...? – urwał w zamyśleniu. Wciągnął
gwałtownie powietrze.
- Jasne,
stary! Ty, to nowy układ, może jeszcze na tyle cię nie poznała, żeby ci
uwierzyć? Przecież musiała się tyle nacierpieć w swoim życiu. Na pewno
podchodziła po tych wszystkich swoich przeżyciach, nieufnie do mężczyzn. Na
pewno chciała w oddaleniu i w ciszy przemyśleć sobie to wszystko, to taka
ostrożna kobieta – mówił. – No stary, daj mi tej wody do diabła, bo mi zaschło
w gardle! – Wójcik roześmiał się beztrosko.
Zobaczył,
jak Kluge przełyka ślinę, wstaje z krzesła powoli i wchodzi do kuchni. Usłyszał
jak otwiera lodówkę i szafki w poszukiwaniu szklanek i jakiegoś napoju. Jeszcze
raz rozważył możliwość sięgnięcia po pistolet. Nie, nic z tego nie będzie.
Kluge nie może się zorientować, że się szarpie. Nie może dojrzeć choć skrawka
pistoletu, bo szybko się domyśli, kim on jest i po prostu go zarżnie jak
zwierzaka. Wstrząsnął się na tę myśl.
Po
kilku minutach Kluge przyniósł dwie szklanki i colę. Spojrzał na Wójcika
wahając się najwyraźniej, czy go rozwiązać.
- Nie
mogę cię rozwiązać – powiedział – rozluźnię ci tylko sznur, abyś miał
wolniejszą jedną rękę. Wybacz, ale tak to musi być... – powiedział. – Nie wiem,
co by ci strzeliło do głowy i nie wiem, co mnie... – Był do bólu szczery.
Związał go zupełnie inaczej, a raczej przywiązał do
ciężkiego stołu, przynosząc dodatkową linkę, którą odciął z suszarki w
łazience. Tamtą linkę poluźnił nieco, tak aby miał nieco lepszy ruch ręką.
Niewielki zresztą.
Dobre i to, pomyślał Wójcik. Mając luźniejszą tę
rękę, może zdołam sięgnąć do tego cholernego pistoletu. Trzeba poczekać na
odpowiedni moment.
Z niepokojem obserwował Klugego, który manipulował
przy stole. Oby tylko ten maszynopis książki nie przesunął się, odsłaniając to,
czego nie powinien odsłonić.
Tylko spokojnie, tylko bez paniki, uciszał swoje
myśli, zagadując Klugego.
- A
co potem? – zapytał opanowanym głosem. – Czy potem też mnie nie uwolnisz? Czy
już na tym krześle będę siedział stale, do końca życia? – Zaśmiał się.
- Co
będzie potem, nie wiem. Potem się zastanowię, ale na pewno cię nie zabiję jak
nie będę musiał, a teraz opowiadaj mi o Annie i jej rodzinie w Londynie. A może
jednak zadzwonię? – zastanawiał się przez chwilę. – Mówisz, stary, że to
niedobry pomysł dzwonić o tej porze?
- No...tak
mi się wydaje, że niedobry... – Wójcik pociągnął łyk coli. – Moja żona zawsze
się wścieka, gdy ją budzę. Nawet, gdy budzę ją żeby się pokochać...ha, ha,
ha...
Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
- Teraz
to chyba zaczadziłeś. Kobiety lubią się kochać i w nocy też. – Kluge spojrzał na
Wójcika. – Jesteś drugim mężem Anety, prawda? - spytał. - Jesteś na pewno dużo starszy, bo
Aneta musi być młodą kobietą sądząc po jej matce...Nie ma jeszcze
pięćdziesiątki - dodał, spoglądając uważnie w twarz Wójcika, który wciąż czuł w gardle kłąb waty.
- Znasz
moją teściową? – podchwycił temat Wójcik.
- Pewnie,
że znam. Znam całą rodzinę Anny. Ojca też. – Zamyślił się. – Fajny chłop, ale
mnie nie lubił nigdy...
Wójcik przypomniał sobie powieść Anny. – Jak
dobrze, że tak dużo i dokładnie przeczytał. Szkoda, że nie skończył tej
książki. Pisała o swoim bracie, o tym, jak wyszedł z choroby, o Anecie, o jej przeżyciach z pierwszym
mężem. Dzięki tej powieści bardzo dużo wiedział. O Kluge też. Mogli
podyskutować teraz bez obawy, że ten psychol, myślący psychol, zdemaskuje go.
W żaden sposób nie mógł wiedzieć, że znajduje się dopiero u progu najgorszych chwil.
W żaden sposób nie mógł wiedzieć, że znajduje się dopiero u progu najgorszych chwil.
- Tak
bywa, stary. Nie wszyscy nas lubią, najważniejsze, aby nas kochały kobiety.
Mnie Aneta bardzo kocha i na pewno bardzo się zmartwi, jak rano nie pojadę do
niej...- powiedział ze smutkiem.
- Tego
jeszcze nie powiedziałem...Muszę się zastanowić co z tobą zrobić. Teraz chcę
mieć pewność, że Anna rzeczywiście jest pod tym adresem w Londynie. Zbyt dużo
poświęciłem na to czasu, by teraz ryzykować. A jak mnie zdradzisz?...Wszyscy
mnie zdradzają.. – Spojrzał nieufnie. Jego głos zabrzmiał matowo.
-
Takie jest życie… Twarde – powiedział Wójcik.
- Twarde,
powiadasz? I niesprawiedliwe….
Chwilę milczał coś sobie kombinując. Chciał coś
jeszcze dodać, coś bardzo autorytatywnego i definitywnego. Ale nagle wszystko
straciło znaczenie.
- Masz
tu słuchawkę telefonu. Ty zadzwoń! Dowiedz się, kiedy wraca i czy w ogóle
ma taki zamiar – powiedział. – Czy Anna wie w ogóle, że jej mąż nie żyje? –
spytał przerażonym nagle głosem.
Ledwie skończył mówić, przyszło mu do głowy nowe
pytanie, tym razem do siebie. Zatrważające pytanie. Chciał je wepchnąć do
wnętrza własnej czaszki, ale napotkał tam mur. Zapadła cisza.
Wójcik prawie słyszał, jak ciężko pracuje serce
nieszczęśnika. Błądził nieprzytomnym wzrokiem po całym pomieszczeniu, a on
znowu poczuł ten kłąb w gardle. Uświadomił sobie, że minęła już pewnie minuta,
a jeszcze nie odpowiedział na jego pytanie.
Kluge
siedział w fotelu na wprost niego, oblizując spierzchnięte wargi, wykrzywione w grymasie
bólu? Emanowała z niego jakaś nerwowa energia. I to straszliwe przerażenie
zniekształcające ładną twarz, ogromne oczy szeroko otwarte. Były znów pełne
niedowierzania, że mógł to zrobić, niewyobrażalnego przerażenia na temat
własny. Pewnie dopiero teraz to do niego dotarło ze wzmożoną siłą. – Zabił!
Ściśnięte łokcie i otwarte – jakby w obronie przed
nieznanym zagrożeniem – dłonie mężczyzny. – Jego dłonie. Obłąkanego mężczyzny.
Czy był obłąkany?
Te twarze...ścigały go jak mściwe furie.
A jeśli jego wewnętrzna determinacja wynikała z
zaburzeń?
Czy to obłęd nakazywał mu zabijać, mimo narastających
wątpliwości?
Już nie ucieknie od tych pytań. To już było
niemożliwe. Wracały. Stale wracały, drążąc mózg. To dla niej przecież...
Uspokoił oddech i oblizał spierzchnięte wargi.
Wspomnienie Anny przytłumiło nagle ból, który tam, gdzieś w środku toczył się
już...podpełzał. Przeniósł wzrok na zdjęcie Anny. Ciągle była nadzieja. Gdyby
tylko w porę wszedł w jej życie?
Teraz jest ta pora. Czuł to. Już nie wróci do tej
beznadziejnej, straszliwej pustki, w jakiej tkwi od dawna. Od zawsze.
Spojrzał przytomnie na Wójcika. Serce prawie się
uspokoiło, dłonie nie drżały. Myśli były wręcz nieprzyjemnie jasne.
- Czy
Anna wie, że to ja zabiłem?...
Wójcik wytrzymał jego spojrzenie.
- Czy
Anna wie? – powtórzył za nim. – Wie. Oczywiście, że wie... – odpowiedział. –
Ale na pogrzeb męża nie chciała przyjechać. I bardzo słusznie! Bo niby,
dlaczego? Był bardzo niedobry! Sukinsyn! Dobrze mu tak!
Wójcik uśmiechnął się krzywo, spoglądając w
przepastne niebieskie oczy.
- Więc
nie może mi mieć za złe?... – przerwał mu.– Jak myślisz, czy ona wie, że te
pozostałe morderstwa, to również, ja??... – zapytał zduszonym głosem,
- Myślę,
że wie. Twoje zdjęcie, chociaż wyglądasz na nim zupełnie inaczej...było
wszędzie, w każdej gazecie i w każdym komunikacie. Wszyscy wiedzą. Nie poznałbym
cię, stary za skarby świata. Ale i też cię nie potępiam. Temu sukinsynowi
należało się to! Ale tej kobiety nie musiałeś tak pokiereszować.
- Musiałem!
To przez nią Anna cierpiała. To z nią ją zdradzał. Zabiję każdego, kto zechce
ją skrzywdzić. – Znowu był obłąkany. – Te słowa zabrzmiały porażająco i Wójcik
wzdrygnął się znowu. Oczy Kluge były teraz ciemne, przyćmione i puste, w
głowie dudniły znowu głosy...
- Rozumiem
cię... – powiedział ostrożnie Wójcik. – A swoją drogą zupełnie inaczej
wyglądasz jak na tych zdjęciach. Mnie jednak nie musisz się obawiać...
Kluge zamrugał powiekami, a potem potrząsnął głową.
- Wszyscy
tak mówią... – powiedział nieufnie. – Jesteś zbyt dużym cwaniakiem – dodał. – I
właśnie, dlatego cię teraz nie uwolnię. Nie mogę ryzykować, że mnie zdradzisz.
A teraz dzwoń! – podał mu telefon. – Chcę mieć pewność, że ona tam jest! Czy
znasz angielski?
- Znam.
Co mam powiedzieć? Toć chłopie środek nocy... – Jeszcze się bronił.
Kluge zastanawiał się chwilę.
- Powiedz,
że Aneta bardzo źle się czuje, że jest w ciężkim stanie i nie wiesz, co
robić...Tak... to jest dobry pomysł...
Był zadowolony z siebie. Anna bardzo kochała
bratanicę i na pewno zechce z nią teraz być...Przyjedzie. Tak, na pewno
przyjedzie.
- A
nie lepiej będzie, jak ty tam pojedziesz? Tu jest dla ciebie zbyt
niebezpiecznie, gdzie się ukryjesz przed policją? – Pytanie zostało postawione
tonem ostrożnie obojętnym.
Kluge spojrzał nerwowo i podejrzliwie. Wykrzywił
się.
- To
nie twoja sprawa! Tego nie musisz wiedzieć i nie bądź taki sprytny...Może i pojadę,
ale niekoniecznie do Londynu! Wszędzie można mieszkać, a granice jak wiesz są
dzisiaj otwarte, nawet dla takich jak ja...Dla morderców. – Zamyślił się. Czoło
przecięła mu poprzeczna zmarszczka. – A teraz dzwoń! – Stał mocno na ziemi i
dobrze wiedział, co mówi. W jego głosie zgrzytnął jakiś metaliczny ton, a w
oczach zalśnił błysk podobny do obłędu. Kombinował jednak dobrze.
Tak, Wójcik dobrze wiedział, że obłęd nie zawsze
oznacza przemoc i grozę. Czasami po prostu daje człowiekowi lisią chytrość.
- Jesteś
pewien, że to dobry pomysł dzwonić po nocy? Nie lepiej walnąć się teraz spać?
Zadzwonię z rana. – Grał na zwłokę. – Łóżko jest najlepsze na rozterki i niezdecydowanie;
przywraca świeżość myśli. Czy nie tak? Jesteś lekarzem, znasz się na tym.
Obydwaj konamy z braku snu...Masz chyba poza tym gorączkę...
- No...
– zawahał się. – W porządku. Śpimy w fotelach, ja w swoim, ty w swoim...
Skapitulował bez cienia podejrzenia. Głowa pękała
mu z bólu. Tak, mam gorączkę. Bardzo wysoką. I te myśli...
Jakże chciał przestać nienawidzić siebie...Te
przerażone oczy jego ofiar dręczyły go przez wszystkie noce, kiedy zaczynał być
sobą, a nie tamtym. To nie on zabijał...W stwierdzeniu tym nie było jednak
nijakiej pociechy. Znowu wracał w ciemność.
Dopadła go koszmarna wizja narzędzia, które trzymał
w ręce; ostrza splamionego ludzką krwią, nie na stole operacyjnym. Kochał swój
zawód. Ratował ludzi, ich życie, teraz zabijał, odbierał je...
Straszne jest spojrzeć w najczarniejsze zakamarki
własnej duszy – jest mordercą...Obrazy pełne krwi i chaotyczne myśli
przelatywały przez umęczony mózg.
Przeląkł się znowu, że to początek obłędu. Spojrzał
w granat dalekiego nieba, z rudawą łuną miejskich świateł. Zagotowało się w nim
i nagle poczuł potworne zmęczenie. Spać, spać...Zamknął oczy. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na koniec z
wyrazem zniecierpliwienia, na Wójcika.
- Tylko
nic nie kombinuj...bo wiesz... – wymamrotał.
Z westchnieniem utonął w przepastnym skórzanym
fotelu. Zaczął się zastanawiać... Były to już jednak jakieś odległe i bardzo
niejasne rozmyślania. Czuł się straszliwie zmęczony, teraz rozbolały go jeszcze
oczy. Majaki...Płonące, nieprzytomne oczy tam daleko, poza nim...Zasypiał.
Majaki ustępowały. Miał już za sobą ten straszny rozdzierający skowyt bólu.
Światło
księżyca wpadało do środka pokoju. Było prawie jasno. Wójcik spojrzał na
śpiącego mężczyznę w fotelu. Cisza drgała myślą. Nie kończąca się chwila ciszy.
To właśnie ta cisza sprawiła, że postanowił działać. Sięgnął ręką z niemałym
wysiłkiem pod maszynopis powieści Anny. Wygiął się cały i spocił z emocji i
wysiłku. Jest...Namacał ręką pistolet i chwycił go dokładnie w to miejsce,
gdzie powinien. Kartki spadły na podłogę, rozsypały się. Zabrzmiało jak lawina
spadająca z góry.
Kluge
zerwał się na równe nogi i w jednej sekundzie rzucił się do przodu. Do jego
zmęczonego umysłu w pełni dotarł sens tego, co się wydarzyło. Chwycił skalpel. Mężczyzna
w fotelu celował w niego z pistoletu. Sekundy trwały całą wieczność.
- Nie
jesteś mężem Anety! Oszukałeś mnie... Jesteś z policji?! – Umysł porażony,
zdolny jednak do myślenia.
Kluge próbował przełknąć ślinę, ale stwierdził, że
nie jest to takie łatwe. Wójcik stwierdził to samo.
***
Szeroko otwarte oczy snu; otwarty
balkon. Kształty promieniujące złem, grozą wydarzeń zupełnie bliskich. Myśli
przelatują szybko; szaleństwo, cierpienie...a wysoko nad nimi przywiązany do
fotela mężczyzna, człowiek sięgający po broń. I jeszcze parę chwil do końca...i
obok zagrożenie, realne zagrożenie, obłęd, strach w oczach, wahanie,
cierpienie...skalpel w dłoni niczym sprawiedliwość, niczym obłęd...
Anna otworzyła oczy. Usiadła na łóżku mokra od
potu. Chwilę odtwarzała ten przerażający i przyprawiający o dreszcze i zawrót
głowy, obraz.
Strach.
Czaił się?
Był cały czas w niewidocznej mgle własnego oddechu?
Wisiał w powietrzu?
Teraz czuła jak opada na łóżko, sączy się przez
pościel. Odrzuciła kołdrę i wstała po cichu, by nie zbudzić Karola. Nie była
kobietą, która wali głową w mur.
Teraz miała silną wiarę, że to, co dzieje się w jej
snach jest naprawdę ważne, tak jak to, co się dzieje każdego dnia. Ten strach
trzeba pognać.
Jeżeli tylko uda jej się wyprzedzić wydarzenia...
Była to chwila, w której zrozumiała dokładnie, co
musi zrobić. Szybko. Żeby tylko nie było za późno...Żeby tylko ten policjant
jej uwierzył...
Wyszła po cichu do hollu. Zręcznym ruchem wykręciła
numer telefonu do nadinspektora Modzelewskiego.
- To
ważne...Proszę natychmiast wkroczyć dyskretnie, najlepiej przez balkon do domu
mojej bratanicy...Jest chyba...otwarty.– Przypomniała mu szybko adres. – Proszę
nie pytać, jest bardzo mało czasu. Proszę się pospieszyć...To sen –
powiedziała, ale sen prawdziwy! Proszę mi zaufać i zacząć szybko działać.
- Gdzie
pani jest? Skąd pani dzwoni?...
Modzelewski nie był ani zaskoczony, ani zdziwiony.
Był konkretny.
- W
Londynie. Proszę się pospieszyć, bo będzie za późno. Tam jest Wójcik i Kluge...
– Odłożyła słuchawkę.
Usiadła w fotelu, zamykając oczy. Na krótką chwilę
ukryła twarz w dłoniach. Teraz musi to zrobić, jedną jedyną rzecz...
Musi się udać.
Wprowadziła się w trans...
Minęło odrętwienie, wstrząs, poczucie niemocy. Jest
silna. Zaraz przekaże wiadomość. Pokieruje ręką, myślą...Uda się! Musi się
udać.
***
Szok
sprawił, że Wójcik nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje. Wygadało to tak,
jakby nie potrafił znaleźć znajdującego się pod nim fotela. W istocie zaś jego
umysł, jego zmysły, jego rozchwiany instynkt samozachowawczy wmawiały mu, że
spada, spada, spada, w otchłań strachu. W ręku trzymał kurczowo pistolet, z
którego nie mógł wystrzelić...Ręka była taka słaba, jakby uszła z niej cała
krew, zbielała i upiornie martwa.
Mierzył do człowieka, naciskał prawie spust...
Telepatyczne
przesłanie: – Nie rób tego...Nie rób...Nie zabijaj Kazika...
Wlepiał prawie w niego wzrok i zastanawiał się, co
się z nim dzieje.
I ten nagły spokój jego ducha, nieadekwatny do przerażającej
sytuacji, stępiający instynkt samozachowawczy.
Kluge stał nad nim z uniesionym skalpelem i obłędem
w oczach. Mrowienie w całym ciele, w ramionach...Nie utrzyma tego pistoletu.
Mrowienie przeniosło się z ramion do nóg, ale co
gorsza jego myśli stawały się dziwnie niespójne, nie mógł się skoncentrować,
wszystko wydawało się rozmyte. Demencja zżerająca rozum. – NIE STRZE E E E LAJ!
Działo
się z nim coś przerażającego, coś dalece przerastającego zwykłe zachowanie w takich
sytuacjach. Krew w żyłach gotowała mu się jak w przegrzanym kotle. Po krótkim
okresie wahania i niepewności stał się nagle zdecydowany, by nie strzelać.
Jakby jakaś zewnętrzna moc dodawała mu rozumu, a może raczej go odbierała.
Zmusił się do uśmiechu, choć wiedział, jak blado musiało to wypaść.
Złowieszcza
intryga obłędu stała tuż obok...
Kluge na chwilę zamknął oczy i zmusił się do
zachowania rozsądku. Może zmusiła go MYŚL...Przez długą chwilę nie śmiał nawet
drgnąć. Patrzył znieruchomiały w oczy przeciwnika. Serce łomotało mu ze
strachu.
Przyplątały się na moment szperające i na oślep
pełznące MYŚLI w jego kierunku, sięgające jakby z daleka. Były wielkie i kazały
stać w miejscu. Z trudem, wielkim wysiłkiem woli próbował zmusić je do odwrotu.
Głęboko zaczerpnął powietrza.
W głowie zaświtał nieoczekiwany przebłysk
wewnętrznego spokoju. W ułamku sekundy odkrył, że bardzo chce żyć, ale nie
tylko on. Ten mężczyzna, kimkolwiek jest, też chce żyć. – Jeżeli znowu
zabije...zabije miłość tyle lat pielęgnowaną, jedyną w życiu. Ona nigdy mu tego
nie wybaczy.
I nagle odkrył prawdziwą naturę zagrożenia
wiszącego nad nim. – To on sam!
Stanął z nim twarzą w twarz.
Nieważne było, że nogi miał tak sztywne, jak
martwe, ani ucisk tak silny w klatce piersiowej, że utrudniający koncentrację.
Zło było w nim.
Zło bolało, a Anna patrzyła...
Ogromne, czarne jej oczy wytrącały skalpel.
- Nie
rób tego Kazik...Nie rób...Nie wolno ci... – Dawała mu wsparcie i przestrzegała...jak
matka.
Matka zawsze go przestrzegała, przed Anną też... – To nie dla ciebie kobieta, Kazik...Ona cię nigdy nie pokocha. Za nią
można tylko tęsknić i kochać z westchnieniem, z daleka. Musisz to wiedzieć,
synu...bo doprowadzisz się do obłędu jakiegoś...Narobisz kłopotu, a ona
cię znienawidzi...ZNIENAWIDZI...
Wytężył
wzrok – wyśledził przerażony, a może tylko niepewny wzrok człowieka na fotelu,
swojego wroga...Chciał go zastrzelić. Miał wycelowaną w siebie broń...
Zawahał się. Ręka ze skalpelem drgnęła i opadła.
Nie
czuł przygnębienia, gdy odkrył, że się poddaje. Musiał się poddać,
skapitulować. Inaczej Anna go znienawidzi...A on tego nie chce. Nie zniósłby
tego.
Ze
zdziwieniem zobaczył, że mężczyzna w fotelu również opuścił broń. Już nie
celował w niego.
Z
daleka dochodził głos...Słyszeli go obydwaj, każdy dla siebie.
- Patrz,
odkładam broń...ten cholerny pistolet. Nie chcę cię zabić... – Odrzucił go.
Nastąpiła długa cisza przesycona strachem.
Kluge wykonał jeden ostrożny, drżący krok do przodu
i zawahał się, potem drugi i trzeci.
Poprzez strużkę potu widział nikły, migotliwy obraz
Anny. Była tu...z nim...
- Nie
ZA...A...A...ABIJAJ, Kazik! – nakazywała.
Równie powoli, ostrożnie, patrząc w oczy Wójcikowi
podszedł do niego blisko. Stanął tuż obok. Oddychał chrapliwie, ciężko, z
trudem łapał powietrze.
Namacał
drżącymi rękoma linkę, która go unieruchamiała i jednym ruchem skalpela odciął
ją od stołu a następnie rozwiązał go. Miał przeświadczenie, że gdyby nie zrobił
tego natychmiast, w ogóle by nie zrobił. Skapitulował bez cienia żalu.
Prawie od razu odprężył się i tak bardzo, że nawet
nie dostrzegł kilku postaci wolniutko posuwających się w jego kierunku z
wymierzoną w siebie bronią.
Ze zdziwieniem spojrzał na kilku mężczyzn w
kominiarkach, którzy zakładali mu kajdanki.
Uśmiechnął
się do Wójcika i prawie odetchnął z ulgą. – Już po wszystkim... – powiedział z
tępą rezygnacją.
Nie było w tym stwierdzeniu żalu, może tylko ten,
że nie będzie już z Anną, że właśnie stracił tę ostatnią w życiu szansę.
- Obiecaj,
że powiesz Annie... – Przerażone znów oczy, błagały. – To tamten...To
ON...zabijał, to nie ja. I powiedz, że ciebie nie chciałem zabić...OBIECAJ!
Zabrzmiało to jak krzyk wystraszonego, bezradnego,
zagubionego dziecka.
- Obiecuję.
Anna na pewno się ucieszy – powiedział Wójcik z przekonaniem.
Kluge wydał mu się przyjazny w jakiś koszmarny
sposób...Nie rozumiał tego. Zesztywniałymi palcami przeczesał włosy. Stanął
prawie twarzą w twarz ze śmiercią. Niewiele brakowało. Pomyślał o niedokończonych
sprawach i o Annie. Odchylił się do tyłu i utkwił wzrok w mosiężnym zegarze
przed sobą. Jest faktycznie bardzo późno, ale zadzwonię do niej...Na pewno się
ucieszy – powtórzył.
Uśmiechnął się na tę myśl, ale był to bardzo blady
uśmiech, bez odrobiny entuzjazmu i satysfakcji. A nawet bez odrobiny
przekonania. To, co się właśnie stało, to była jej zasługa, to ona sprawiła, że
Kluge wypuścił skalpel, a on nie strzelił...Był tego pewny.
Ona również powiadomiła Modzelewskiego. Ciekawe,
jak to się stało, że jej uwierzył...
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Wykręcił numer telefonu i natychmiast usłyszał jej
ciepły, przejmujący głos. Czekała na ten telefon. Czuł jak się uśmiecha do
niego. Jej uśmiech prawie wart był świadomości, że ryzykował głową.
- Już
po wszystkim...Dziękuję pani – powiedział."
W najbliższym czasie, jeszcze w pierwszym półroczu 2013 roku planuję wydać tę powieść. Póki co reklamuję swoją ostatnio wydaną pt. " Co ja tu robię?"
Zamów moją najnowszą książkę " Co ja tu robię?" w internecie lub telefonicznie - odbierz w księgarni w swoim mieście!
Polskie Księgarnie
tel. 32 281-18-18
e-mail: info@polskieksiegarnie.pl
Polskie Księgarnie
tel. 32 281-18-18
e-mail: info@polskieksiegarnie.pl