niedziela, 9 grudnia 2012

Od dawna tworzę własną rzeczywistość...Od dziecka.




TWORZĘ  WŁASNĄ  RZECZYWISTOŚĆ.

            Nie ma rzeczy niemożliwych, tak kiedyś powiedział mój tato. Możesz być taka, jaką chcesz być, trzeba tylko tworzyć własną rzeczywistość, trzeba umieć – „chcieć”. Pragnienia sprawdzają się poprzez proces własnego myślenia – stwierdził, patrząc mi w oczy. – Wiesz o czym mówię, dziecko? Pokiwałam głową, choć nie do końca było to jasne.  
Bardzo wielu rzeczy się pragnie…  
A czy wszystko jest możliwe do spełnienia?
Jeżeli jednak nie spróbuje się, nie podejmie żadnego wysiłku…
No cóż… podstawą naszego życia jest całkowita wolność, wybór. Wybrałam.
Bardzo szybko doszłam do wniosku, że pragnienie jest początkiem wszelkiego tworzenia. Nauczyłam się „chcieć”.
Moje marzenia sprawdzały się, a z każdym dniem stawałam się coraz bardziej świadoma tego, czego oczekuję od życia.
Z każdą nową ideą, która dotyczyła tego, czego pragnęłam doświadczyć, zgłębić, czy choćby wiedzieć…przychodziła aktualizacja i manifestacja tej idei. I o dziwo, zadziałało prawo przyciągania.
             „Zaprosiłam” na scenę swojego życia niemal każdy fragment swoich wizji. Tych niedobrych, także. Bo przecież nie zawsze w życiu towarzyszyły mi tylko i wyłącznie pozytywne uczucia, czy myśli. Były i negatywne, z którymi nie bardzo umiałam sobie poradzić, dopóki nie sięgnęłam po odpowiednie podręczniki.
Jerry Hicks napisał: O czymkolwiek myślisz, jest to planowanie przyszłych wydarzeń. Kiedy doceniasz, wtedy planujesz. Kiedy zamartwiasz się, również planujesz ( martwienie się jest używaniem własnej wyobraźni w celu tworzenia, czegoś, czego nie chcesz.)
I tak, popaprało się trochę w moim życiu, ale czy był, a tym bardziej czy jest to powód do zmartwienia? – To przecież przeszłość, która dała jakieś doświadczenia, a te są bardzo cenne. – Tak to musiało wszystko wyglądać  – powiedziałam sobie, zamykając rozdział tamtej „księgi”. W końcu wszystkie nasze emocje mieszczą się w wachlarzu: od radości po brak zadowolenia.  Raz z górki, raz pod górkę. A technika idzie w górę!  
Zawsze można usiąść na wyciągu krzesełkowym, odpocząć, pomyśleć, uśmiechnąć się, tym bardziej, że nauczyłam się „zwalczać” negatywne myśli. – Na dwie rozedrgane i wibrujące gniewem, nakładałam dziesięć pozytywnych, stając się świadomym twórcą swojego życia.
Życie jest wspaniałe, czuję bogactwo nadchodzącego dnia!
Jestem pełna Energii, posuwam się bez oporu przez moje życiowe doświadczenia. Mam cudowne dzieci. Jestem zdrowa, wróciłam do swojej wymarzonej wagi… i.t.d, a koleżanka, która dokucza? – Ma po prostu słabszy dzień. A któż ich nie ma? Muszę ją nauczyć myśleć bardziej pozytywnie. Wszystko na ten temat.
Od dłuższego już czasu uśmiecham się, tworząc wciąż proces Twórczego Warsztatu. Moje myśli nabrały mocy, określonych wibracji.
Niedługo na rynku czytelniczym ukaże się moja następna powieść, trzecia z kolei, potem następne dwie…
 A oto urywek tej trzeciej powieści pt. " Samotność w pułapce" :


" Walter przystanął przy opuszczonym szlabanie i sięgnął po papierosa. Włożył go do ust i rozmyślił się. Nie, jeszcze trochę wytrzyma, paczka papierosów dziennie to zbyt dużo. Dużo? Dużo, odpowiedział sobie i potarł czoło. Tylko i co z tego, że dużo, kiedy chce się palić?
Chce się także wielu innych rzeczy, których nie ma, nie było i pewnie nie będzie. Chwilę gapił się w ciemność, obracając w palcach papierosa – piękny widok – ośnieżony las skrzył od mrozu. Tuż przed jego oczami pojawiła się sarna. Zgrabnie przeskoczyła tory spłoszona hukiem nadjeżdżającego pociągu i wtedy zobaczył dziewczynę wyłaniającą się z potężnej zaspy śnieżnej. Podeszła chwiejnie i przylepiła nos do szyby jego poczciwego, starego bmw.
– Co za licho? Pijana prostytutka? W zimie? – zamrugał z niedowierzaniem zmęczonymi oczami. Przetarł je. Nie, nie miał omamów. – Szeroko otwarte oczy; tragicznie zagubione, zamknięte we własnym świecie rozpaczy spojrzały tak, że na moment stanęło mu serce.
Wyjął ze schowka chusteczkę higieniczną i przetarł zaparowaną szybę. Jeszcze raz spojrzał i przechylając się, otworzył drzwi samochodu od strony dziewczyny.                     
            Wyciągnęła ręce, a potem opuściła je bezwładnie i zamarła jak lodowy posąg, tylko jej uśmiech zalśnił w półmroku; nieśmiały, wyczekujący, błagalny?
                                                         O nie, tylko nie to…
Chwilę się wahał. Nie bardzo mu się chciało komukolwiek pomagać. Był wyczerpany długą podróżą z Bremy i wietrzył kłopoty. No tak, kłopoty to jego specjalność. Nie omijały go w żadnym momencie życia i przeważnie wynikały z tego, że zbyt mocno angażował się w sprawy, w których powinien być jedynie chłodnym urzędnikiem. Nie był jak tamci, którzy uważali, że kłamstwa; małe, duże, wszystkie, to prawdziwy patriotyzm, a prawda to wróg.
Do licha!
            Zamrugał i próbował skupić rozlatany nagle wzrok. Nawet w przyćmionym świetle widział łzy spływające po policzkach młodej kobiety. Uśmiechnęła się z wysiłkiem, a raczej wykrzywiła twarz.
- Ktoś ci chyba musi pomóc, mała, a nikogo oprócz mnie tu nie ma, wsiadaj – powiedział po chwili, jakby odkrył Amerykę. – Wsiadaj i zamknij drzwi – powtórzył niecierpliwie.
                  Dziewczyna, widząc otwarte drzwi, odetchnęła wolno. Tak, ktoś jej musiał pomóc, to wiedziała na pewno i wręcz rozpaczliwie chciała przetrwać. Jeszcze moment i zamarznie tu na tym pustkowiu bez ludzi i domów. Wkoło las, śnieg i ten jedyny samochód, który jawił się jej wybawieniem. Był wybawieniem.
- Mogę…? – wybąkała.
Z trudem oddychała, jakby coś nagle wyssało wokół niej całe powietrze. Spojrzenie bladych oczu zmierzyło ją od stóp do głów, analizując badawczo, jak pod mikroskopem.
- Już powiedziałem, wsiadaj. Gdzie mam cię zabrać? – spytał krótko i podniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Nie wiem… – zawahała się – byle było ciepło – dodała cichutko, mechanicznie pocierając zgrabiałe ręce. Zabrzmiało niezbyt rzeczowo i bardzo żałośnie.
- To znaczy? Do miasta spory kawałek. Więc? – zniecierpliwił się, wzruszając ramionami.
Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem kobiety bliskiej obłędu, sadowiąc się na siedzeniu.
- N… nie wiem… – powtórzyła.
Zadrżał jej podbródek i znów popłynęło kilka łez, które otarła skostniałą z zimna ręką. Cała była skostniała, niczym sopel lodu przytwierdzony mocno do gałęzi drzewa. Oczy miała puste, jakby patrzyła na nieznajomego z tramwaju. Przywodziły na myśl niebo oglądane z okna samolotu; bezkresna szarość, która była wszędzie i nigdzie zarazem.
Walter przyglądał jej się przez chwilę, marszcząc czoło. – Długie, czarne rzęsy kładące się na policzkach. Skulona w sobie. Przyczajona i piękna w każdym calu.
Czy zna tę twarz?
Nie, chyba nie…
Aktorka? Piosenkarka? Dziewczyna z plakatu? Gdzieś pewnie już ją widział. Pamięć miał niezłą, ale nie mógł przypomnieć sobie ani czasu, ani sytuacji, w której mógłby tę małą spotkać. I pewnie nie spotkał. Takiej twarzy nie zapomina się nigdy, pomyślał. Pewny był jednego – tak wyglądają osoby desperacko potrzebujące pomocy. Do diabła! – przeklął znów w duchu.
- Nie wiesz? – spytał.
Pokręciła głową. – Nie… e… e "



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz