TWORZĘ WŁASNĄ RZECZYWISTOŚĆ.
Nie
ma rzeczy niemożliwych, tak kiedyś powiedział mój tato. Możesz być taka, jaką
chcesz być, trzeba tylko tworzyć własną rzeczywistość, trzeba umieć – „chcieć”.
Pragnienia sprawdzają się poprzez proces własnego myślenia – stwierdził,
patrząc mi w oczy. – Wiesz o czym mówię, dziecko? Pokiwałam głową, choć
nie do końca było to jasne.
Bardzo wielu rzeczy się
pragnie…
A czy wszystko jest możliwe
do spełnienia?
Jeżeli jednak nie spróbuje się,
nie podejmie żadnego wysiłku…
No cóż… podstawą naszego życia
jest całkowita wolność, wybór. Wybrałam.
Bardzo szybko doszłam do wniosku,
że pragnienie jest początkiem wszelkiego tworzenia. Nauczyłam się „chcieć”.
Moje marzenia sprawdzały się, a z
każdym dniem stawałam się coraz bardziej świadoma tego, czego oczekuję od życia.
Z każdą nową ideą, która
dotyczyła tego, czego pragnęłam doświadczyć, zgłębić, czy choćby
wiedzieć…przychodziła aktualizacja i manifestacja tej idei. I o dziwo,
zadziałało prawo przyciągania.
„Zaprosiłam” na scenę swojego życia niemal
każdy fragment swoich wizji. Tych niedobrych, także. Bo przecież nie zawsze w
życiu towarzyszyły mi tylko i wyłącznie pozytywne uczucia, czy myśli. Były
i negatywne, z którymi nie bardzo umiałam sobie poradzić, dopóki nie sięgnęłam
po odpowiednie podręczniki.
Jerry Hicks napisał: O czymkolwiek myślisz, jest to planowanie
przyszłych wydarzeń. Kiedy doceniasz, wtedy planujesz. Kiedy zamartwiasz się,
również planujesz ( martwienie się jest używaniem własnej wyobraźni w celu
tworzenia, czegoś, czego nie chcesz.)
I tak, popaprało się trochę w
moim życiu, ale czy był, a tym bardziej czy jest to powód do zmartwienia? – To
przecież przeszłość, która dała jakieś doświadczenia, a te są bardzo cenne. –
Tak to musiało wszystko wyglądać – powiedziałam
sobie, zamykając rozdział tamtej „księgi”. W końcu wszystkie nasze emocje
mieszczą się w wachlarzu: od radości po brak zadowolenia. Raz z górki, raz pod górkę. A technika
idzie w górę!
Zawsze można usiąść na wyciągu
krzesełkowym, odpocząć, pomyśleć, uśmiechnąć się, tym bardziej, że nauczyłam
się „zwalczać” negatywne myśli. – Na dwie rozedrgane i wibrujące gniewem,
nakładałam dziesięć pozytywnych, stając się świadomym twórcą swojego życia.
Życie jest
wspaniałe, czuję bogactwo nadchodzącego dnia!
Jestem pełna
Energii, posuwam się bez oporu przez moje życiowe doświadczenia. Mam cudowne
dzieci. Jestem zdrowa, wróciłam do swojej wymarzonej wagi… i.t.d, a koleżanka,
która dokucza? – Ma po prostu słabszy dzień. A któż ich nie ma? Muszę ją
nauczyć myśleć bardziej pozytywnie. Wszystko na ten temat.
Od dłuższego już czasu uśmiecham
się, tworząc wciąż proces Twórczego Warsztatu. Moje myśli nabrały mocy,
określonych wibracji.
Niedługo na rynku czytelniczym
ukaże się moja następna powieść, trzecia z kolei, potem następne dwie…
A oto urywek tej trzeciej powieści pt. " Samotność w pułapce" :
" Walter
przystanął przy opuszczonym szlabanie i sięgnął po papierosa. Włożył go do ust
i rozmyślił się. Nie, jeszcze trochę wytrzyma, paczka papierosów dziennie
to zbyt dużo. Dużo? Dużo, odpowiedział sobie i potarł czoło. Tylko i co z tego,
że dużo, kiedy chce się palić?
Chce się także
wielu innych rzeczy, których nie ma, nie było i pewnie nie będzie. Chwilę gapił
się w ciemność, obracając w palcach papierosa – piękny widok – ośnieżony
las skrzył od mrozu. Tuż przed jego oczami pojawiła się sarna. Zgrabnie
przeskoczyła tory spłoszona hukiem nadjeżdżającego pociągu i wtedy zobaczył
dziewczynę wyłaniającą się z potężnej zaspy śnieżnej. Podeszła chwiejnie i przylepiła
nos do szyby jego poczciwego, starego bmw.
– Co za licho? Pijana prostytutka?
W zimie? – zamrugał z niedowierzaniem zmęczonymi oczami. Przetarł je.
Nie, nie miał omamów. – Szeroko otwarte oczy; tragicznie zagubione, zamknięte
we własnym świecie rozpaczy spojrzały tak, że na moment stanęło mu serce.
Wyjął ze schowka chusteczkę
higieniczną i przetarł zaparowaną szybę. Jeszcze raz spojrzał i przechylając
się, otworzył drzwi samochodu od strony dziewczyny.
Wyciągnęła
ręce, a potem opuściła je bezwładnie i zamarła jak lodowy posąg,
tylko jej uśmiech zalśnił w półmroku; nieśmiały, wyczekujący, błagalny?
O nie, tylko nie
to…
Chwilę się wahał. Nie bardzo mu
się chciało komukolwiek pomagać. Był wyczerpany długą podróżą z Bremy i wietrzył
kłopoty. No tak, kłopoty to jego specjalność. Nie omijały go w żadnym
momencie życia i przeważnie wynikały z tego, że zbyt mocno angażował się w sprawy,
w których powinien być jedynie chłodnym urzędnikiem. Nie był jak tamci, którzy
uważali, że kłamstwa; małe, duże, wszystkie, to prawdziwy patriotyzm, a prawda
to wróg.
Do licha!
Zamrugał
i próbował skupić rozlatany nagle wzrok. Nawet w przyćmionym świetle
widział łzy spływające po policzkach młodej kobiety. Uśmiechnęła się z
wysiłkiem, a raczej wykrzywiła twarz.
- Ktoś ci
chyba musi pomóc, mała, a nikogo oprócz mnie tu nie ma, wsiadaj – powiedział po
chwili, jakby odkrył Amerykę. – Wsiadaj i zamknij drzwi – powtórzył
niecierpliwie.
Dziewczyna, widząc otwarte
drzwi, odetchnęła wolno. Tak, ktoś jej musiał pomóc, to wiedziała na pewno i wręcz
rozpaczliwie chciała przetrwać. Jeszcze moment i zamarznie tu na tym
pustkowiu bez ludzi i domów. Wkoło las, śnieg i ten jedyny samochód, który
jawił się jej wybawieniem. Był wybawieniem.
- Mogę…? –
wybąkała.
Z trudem
oddychała, jakby coś nagle wyssało wokół niej całe powietrze. Spojrzenie
bladych oczu zmierzyło ją od stóp do głów, analizując badawczo, jak pod
mikroskopem.
- Już
powiedziałem, wsiadaj. Gdzie mam cię zabrać? – spytał krótko i podniósł dłonie
w geście kapitulacji.
- Nie wiem… –
zawahała się – byle było ciepło – dodała cichutko, mechanicznie pocierając
zgrabiałe ręce. Zabrzmiało niezbyt rzeczowo i bardzo żałośnie.
- To znaczy? Do
miasta spory kawałek. Więc? – zniecierpliwił się, wzruszając ramionami.
Spojrzała na niego nieprzytomnym
wzrokiem kobiety bliskiej obłędu, sadowiąc się na siedzeniu.
- N… nie
wiem… – powtórzyła.
Zadrżał jej podbródek i znów
popłynęło kilka łez, które otarła skostniałą z zimna ręką. Cała była
skostniała, niczym sopel lodu przytwierdzony mocno do gałęzi drzewa. Oczy miała
puste, jakby patrzyła na nieznajomego z tramwaju. Przywodziły na myśl niebo
oglądane z okna samolotu; bezkresna szarość, która była wszędzie i nigdzie
zarazem.
Walter przyglądał jej się przez
chwilę, marszcząc czoło. – Długie, czarne rzęsy kładące się na policzkach. Skulona
w sobie. Przyczajona i piękna w każdym calu.
Czy zna tę twarz?
Nie, chyba nie…
Aktorka? Piosenkarka? Dziewczyna
z plakatu? Gdzieś pewnie już ją widział. Pamięć miał niezłą, ale nie mógł
przypomnieć sobie ani czasu, ani sytuacji, w której mógłby tę małą spotkać. I
pewnie nie spotkał. Takiej twarzy nie zapomina się nigdy, pomyślał. Pewny był
jednego – tak wyglądają osoby desperacko potrzebujące pomocy. Do diabła! – przeklął
znów w duchu.
- Nie wiesz?
– spytał.
Pokręciła
głową. – Nie… e… e "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz