"Szansa na szczęście". Udało mi się wydać jeszcze trzy następne:
" Co ja tu robię?", "Życie jak obsesje" i " Przemaluj ten obraz".
Na dzień dzisiejszy wydane mam cztery książki. Jak widać rozpędziłam się. Niedługo będzie piąta pt. " Samotność w pułapce" .
Poniżej zamieszczam urywek.
"Skrzywił się
i spojrzał w las, z którego wyskoczyła sarna i zgrabnie przeskoczyła tory
spłoszona hukiem nadjeżdżającego pociągu. Po chwili zobaczył postać kobiecą
wyłaniającą się z potężnej zaspy śnieżnej. Podeszła chwiejnie i przylepiła
nos do szyby jego poczciwego, starego bmw.
Co za licho?
Pijana prostytutka? W zimie? Śnieżynka? Nimfa leśna? Nie, nimfy to chyba
latem… Zamrugał z niedowierzaniem. Nie, nie miał omamów.
Szeroko
otwarte oczy młodej dziewczyny; tragicznie zagubione, zamknięte we własnym
świecie rozpaczy spojrzały tak, że na moment stanęło mu serce. Wyjął ze schowka
chusteczkę higieniczną i przetarł zaparowaną szybę. Jeszcze raz spojrzał i przechylając
się, otworzył drzwi samochodu od strony młodej kobiety.
Wyciągnęła ręce, a potem opuściła
je bezwładnie i zamarła jak lodowy posąg, tylko jej uśmiech zalśnił w półmroku;
nieśmiały, wyczekujący, błagalny? O nie, tylko nie to… Chwilę się wahał. Nie bardzo mu się chciało komukolwiek pomagać.
Był wyczerpany długą podróżą z Bremy i wietrzył kłopoty.
No tak, kłopoty
to jego specjalność. Nie omijały go w żadnym momencie życia i przeważnie
wynikały z tego, że zbyt mocno angażował się w sprawy, w których powinien
być jedynie chłodnym urzędnikiem. Do licha! Zamrugał i próbował skupić rozlatany
nagle wzrok. Nawet w przyćmionym świetle widział łzy spływające po
policzkach dziewczyny i skapujące na jej granatową elegancką sukienkę z
rękawkiem trzy czwarte.
Uśmiechnęła
się z wysiłkiem, a raczej wykrzywiła twarz łapczywie chwytając haustami
zmrożone powietrze. Wstrząsnął się i on mimo woli.
– Ktoś ci chyba musi pomóc, mała, a nikogo oprócz mnie tu nie ma, wsiadaj
– powiedział po chwili, jakby odkrył Amerykę. – Wsiadaj i zamknij drzwi –
powtórzył.
Dziewczyna, widząc otwarte drzwi,
odetchnęła wolno. Tak, ktoś jej musiał pomóc, to wiedziała na pewno i wręcz
rozpaczliwie chciała przetrwać. Jeszcze moment i zamarznie tu na tym
pustkowiu bez ludzi i domów. Wkoło las, śnieg i ten jedyny samochód, który
jawił się jej wybawieniem. Był wybawieniem.
– Mogę…? – wybąkała, zawieszając głos.
Teraz z trudem oddychała, jakby coś nagle wyssało wokół niej całe
powietrze, albo też nałykała się zbyt dużo zmrożonego.
Spojrzenie bladych, zmęczonych oczu zmierzyło ją od stóp do głów,
analizując badawczo, jak pod mikroskopem. Rozejrzała się bezradnie.
– Już powiedziałem, wsiadaj. Gdzie mam cię zabrać? – spytał krótko i podniósł
dłonie w geście kapitulacji. Uśmiechnął się.
– Nie wiem… – zawahała się – byle było ciepło – dodała cichutko, mechanicznie
pocierając zgrabiałe ręce aż po łokcie. Zabrzmiało niezbyt rzeczowo i bardzo
żałośnie.
– To znaczy? Do najbliższego miasta spory kawałek, ja jadę do
Wrocławia, to jeszcze dalej... Więc? – rzucił i wydawało mu się, że rzeczowo.
Spojrzała na
niego nieprzytomnym wzrokiem kobiety bliskiej obłędu, sadowiąc się na siedzeniu.
– N… nie wiem… – powtórzyła i otrzepała śnieg z sukienki.
Zadrżał jej
podbródek i znów popłynęło kilka łez, które otarła skostniałą z zimna ręką. Cała
była skostniała niczym sopel lodu przytwierdzony mocno do gałęzi drzewa. Oczy
miała puste, jakby patrzyła na nieznajomego z tramwaju. Przywodziły na myśl
niebo oglądane z okna samolotu; bezkresna szarość, która była wszędzie i
nigdzie zarazem.
Walter przez
chwilę przyglądał się dziewczynie, marszcząc czoło. – Długie, czarne rzęsy
kładące się na policzkach, skulona, wystraszona w sobie i piękna w każdym calu.
Czy zna tę twarz? Nie, chyba nie… Aktorka? Piosenkarka? Dziewczyna z plakatu?
Gdzieś pewnie już ją widział. Pamięć miał niezłą, ale nie mógł przypomnieć
sobie ani czasu, ani sytuacji, w której mógłby tę małą spotkać. I pewnie nie
spotkał. Takiej twarzy nie zapomina się nigdy, pomyślał. Pewny był jednego – tak
wyglądają osoby desperacko potrzebujące pomocy. Do diabła! – przeklął znów w
duchu. – Będą kłopoty i pewne zapalenie płuc. Najlepiej zawieźć ją gdzieś
prosto do szpitala.
– Nie wiesz? – upewnił się, zdziwiony.
Pokręciła głową. – Nie… e… e – umilkła, próbując pozbierać się w
całość.
Twarz Waltera
z wolna rozjaśniła się uśmiechem. Dziewczyna była jak leśny, przymrożony
duszek, który spadł z drzewa lub prosto z nieba. Spojrzał w zaśnieżony las,
w górę, ponad wierzchołki drzew.
– Skąd się tu wzięłaś? Spadłaś z nieba? Z gwiazdy, Śnieżynko? – spytał
i wydało mu się, że jest dowcipny.
Na jej ustach
pojawił się skurcz, który przy odrobinie dobrej woli można by uznać za uśmiech.
No tak, pomyślał, komplement policjanta…
Wykrzywił usta. Nie, on był inny, tyle że nieprzyzwoicie zmęczony.
Potarł czoło. Po co pyta? Rwać do przodu byle szybciej, gdziekolwiek by ją miał
odstawić.
– Z… nieba? Z gwiazdy?– powtórzyła dziewczyna i poruszyła się
niespokojnie. Strząsnęła śnieg z długich włosów, potrząsając głową.
Nie… z nieba nie spadła. Ale
skąd się tu wzięła? Nagle zrobiła się bryłą lodu, już nie soplem, a obok niej
rozchwiana rzeczywistość. Zimna. Obca. Jakieś dźwięki przychodzące z daleka i
nagle usłyszała ciszę utkaną z trwogi i jej wstrzymywanego oddechu.
Walter uruchomił silnik. – Ta młoda osóbka
powinna jak najszybciej znaleźć się w cieple, pod dachem, pomyślał po raz
setny. Rozmowę przełożył na później, właśnie szlaban poszedł w górę.
Kobieta
zacisnęła zęby, żeby przestały szczękać. Nie dało rady. Skuliła się,
podciągając nogi. Ramionami przyciskała dygocące kolana do piersi, ale palce
miała sine z zimna i zbyt zdrętwiałe, by mogła je spleść. Po twarzy
płynęły bezradne łzy, których już nie próbowała ocierać. To lód się topił i
zamykała się w ciszy. Groźnej, niesamowitej. Skąd?...Skąd się tu wzięła? –
przemykała co rusz niespokojna myśl, wykrzywiając jej usta. Jej ciałem
wstrząsały dreszcze, chcąc wydobyć coś, cokolwiek z zamarzniętego mózgu. Biała
pustka. Dygocąca jak ona sama. I tylko mocna chęć przetrwania.
– Już wszystko w porządku, Sarenko – powiedział współczująco mężczyzna,
spoglądając w las, gdzie przed chwilą zniknęła sarna, a potem w jej nieobecne oczy,
które bardzo chciały być obecne. Wszystkiego by się spodziewał, ale to…
Uruchomił silnik i pomału przejechał tory, ale i tak wstrząsnęło jego
starym rupieciem, czyli samochodem. Niedługo się rozleci, jak ja ze starości, a
ta, przychodzi o wiele szybciej, gdy człowiek jest sam, pomyślał z rezygnacją.
Był sam.
Uśmiechnął
się krzywo do swoich myśli i spojrzał na dziewczynę. Światła przejeżdżających
samochodów świeciły jej w oczy, gdy patrzyła zagubionym, szklanym wzrokiem na
sznur aut pędzących autostradą na południe. Milczała skulona, szczękając
zębami. On też milczał, skupiony na śliskiej drodze. Włączył ogrzewanie na cały regulator,
pogrzebał w schowku i podał jej dwie polopiryny. Zawahał się i dołożył
jeszcze jedną – jeżeli ma pomóc, to tylko dawka uderzeniowa. Na sobie to w
końcu wypraktykował.
– Łyknij to… Później pogadamy i pomyślimy – powiedział zmęczonym
głosem. Chrząknął i podsunął dziewczynie butelkę wody.
Bez słowa, wciąż
dygocąc, spełniła polecenie wybawiciela. – Później pomyślimy… Później
pomyślimy… Zamknęła oczy i natychmiast zasnęła. Walter odruchowo przykrył ją swoim
kożuchem, po który sięgnął na tylne siedzenie i uśmiechnął się pod nosem.
Nieco rozczuliła go ta mała, a może tylko zaskoczyła? Takiego wydarzenia
nie mógł spodziewać się żadną miarą.
Zerknął na dziewczynę, wyprzedzając
jakiś samochód; była niewiarygodnie piękna i niewiarygodnie zmarznięta.
Nic dziwnego; środek zimy, co najmniej –10 stopni C, a ona w samej
sukience. Brr… Jeszcze raz dotknął ją wzrokiem. Co u diabła? Skąd się toto tu
wzięło? Wzięło, nie wzięło, czy spadło z nieba, będzie miał kłopot. To pewne
jak to, że wcale nie miał ochoty komukolwiek pomagać. Podwieźć ewentualnie gdzieś
niedaleko. Właśnie wracał od chorego brata i całą drogę zastanawiał się jak
będzie wyglądała jego starość, gdy na przykład rozchoruje się poważnie, lub na co
dzień będzie potrzebował pomocy jak Janusz, jego brat o wiele lat starszy
od niego. Właściwie powinien tam z nim zostać już na stałe, tylko… tylko… No
właśnie! Czy już nic lepszego nie należy mu się od życia jak niańczyć brata?! Janusz
ma córkę, daleko, bo daleko i mieszkają osobno; on w Niemczech, Anula we Wrocławiu,
ale miałby się kto nim zająć. Ma również gosposię, która się nim opiekuje,
przynajmniej za dnia, ma też za sobą ciekawe życie pełne miłości, a on? Sapnął
rozdrażniony. Zmarnował życie na własne życzenie.
Mój jubileusz był jednym z milszych spotkań przy kawie i ciastku. Serdeczna miła i ożywiona dyskusja.
Prezentowałam też urywki wszystkich moich książek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz