OBSESJA
–
Mówiłaś, że wyjeżdżasz jutro do Egiptu. Stało się coś, że tak nagle? Jedziesz
sama, prawda? Aneta spojrzała z uwagą i już była przy Annie. Chwilę stała nad
nią, gotowa ją objąć, szepnąć słowa pocieszenia. Anna spojrzała ze zmęczeniem.
Pokiwała głową i rozkleiła się trochę. Aneta tak bardzo przypominała jej nieżyjącego
już brata. Te same oczy pełne troski, ten sam szczery uśmiech przybliżający
wyznania.
Rozkleiła się zupełnie. – Tyle przeżyć w tak
krótkim czasie. Była pewna, że w tych ostatnich dwóch snach widziała Kazika, a
i chyba nie tylko we snach. Jej kolega szkolny miał obsesję na jej punkcie już
od czasów wczesnej młodości i spodziewała się, że będzie ją chciał
wcześniej czy później odnaleźć. Ostatnio dużo o nim myślała. Czy był
psychopatą? Mieszkał daleko, nic o niej nie wiedział, ale różnie to mogło być.
Dopóki mieszkała z Robertem, nic jej nie zagrażało, jednak jej separacja z
mężem stwarzała nowe możliwości w chorym umyśle Kazika. Te cienie wczoraj poza
oknem, te głuche telefony…Była pewna, że to Kazik spoglądał w jej okno.
Namierzył ją najwyraźniej. Wzdrygnęła się.
Raz jeszcze spojrzała w ciemność swoich myśli
czując się jak pyłek w lawinie wydarzeń, które muszą się pojawić. Na jej
kłopoty nałożył się ten największy – zdrada Roberta. Wszystko to było nieznośne
aż do bólu i przyprawiało o zawrót głowy. Westchnęła, chwyciła
dzbanek ze świeżo sparzoną kawą i weszła do pokoju, spoglądając na Anetę. Przez
chwilę zastanawiała się co powiedzieć bratanicy, a co ukryć. Nie, nie powie jej
o Kaziku, to zbyt skomplikowane, a poza tym nie chce jej straszyć.
–
Jutro raniutko wylatuję do Egiptu, Anetko – powiedziała ściszonym głosem. Muszę
się oderwać od kłopotów choć na chwilę, bo tak czy owak trzeba będzie się z
nimi zmierzyć w niedalekiej przyszłości. Od tego się nie ucieknie – dodała,
uśmiechając się blado.
– Czy
coś się stało ciociu? Aneta na chwilę wstrzymała oddech, a kiedy się znów
odezwała, w jej głosie wyczuwało się oczekiwanie.
– Moje
małżeństwo Anetko rozpadło się na dobre. Już go nie ma – powiedziała niemal bez
żalu. – Pozostał jednak stres, od którego chcę się uwolnić, a tu, na miejscu,
nie jest to możliwe – dodała.
Aneta spojrzała zdziwiona, nie podejmując jednak
tematu. Kiedyś, ciocia powie sama.
O
czwartej rano wysiadła z taryfy i wraz z tłumem ludzi skierowała się do dużej
hali wylotów, ciągnąc na wózku ciężką torbę.
Wszystko tutaj jaśniało; podłoga lśniła,
wyjeżdżający pasażerowie promienieli uśmiechami. Ona nie. Głos z megafonu
obwieszający loty, zagłuszał myśli. Wszystko będzie dobrze, powiedziała do
siebie, zapinając pasy. Zamknęła oczy. Sen na chwilę uwięził ciało. Ostatnie
dni tak bardzo ją wyczerpały, że przestawała czuć cokolwiek, prócz zmęczenia.
Po pięciu godzinach wysiadła z samolotu. Upał i
popołudniowe światło słoneczne poraziło ją, przenikając boleśnie do głowy i tak
już pękającej od natłoku myśli. Buchnęło żarem. Różnica temperatury między
Polską a Egiptem, była przynajmniej ze dwadzieścia stopni, a ona w dżinsach
i adidasach. Zaraz się roztopi.
W szkle zmętniałych od pyłu szyb autobusu, który
całą grupę ludzi rozwoził po hotelach dostrzegła odbicie własnej twarzy;
pociągłej, atrakcyjnej, ale i zmęczonej duchotą i troskami ostatnich
dni. Wreszcie dojechali na miejsce.
Wzięła letni prysznic i wyszła na balkon
wyrwana z pamięci czasu. Został tam, daleko. Chyba…
– Hello!
Nice to meet you... – Z przyległego balkonu powitał ją miły męski głos.
– You
too – odpowiedziała i uśmiechnęła się w odpowiedzi, mrużąc oczy w ostrym
słońcu, które jednak wlało w nią potężną czarę optymizmu.
Wtopiła się w ciepło dnia a siebie samą odłożyła na
lepsze jutro.
Mężczyzna
przyglądał jej się z zaciekawieniem w oczach. Mówił z poprawnym
angielskim akcentem, jak ktoś z wyższej sfery, a jednak w pewnym stopniu
sprawiał wrażenie, jakby nie był Anglikiem. Coś musiała wtrącić po polsku, bo
szybko zmienił język.
–
Polka?
Uśmiechnął się przyjaźnie. Zerknął na nią i pomyślał,
że jest kobietą niemal doskonałą. Przesunął wzrokiem po jej zgrabnej figurze i skoncentrował
się na oczach. Były niezwykłe.
Szybko nawiązali znajomość.
–
Idziemy w plener? – spytał miękko i otulił ją tym głosem.
Kiwnęła
głową i zaśmiała się. – Okay.
– Interesujesz
się polityką, Anno? Jego lśniące oczy spoczęły uważnie na jej twarzy. – Jestem zanurzony
w polskości po brzegi, a wiem tyle, co z telewizji, a to, sądzę, o wiele
za mało.
–
Tyle, o ile. Wszystkie media na okrągło mielą coraz to nowe sensacje. A prawda
jest taka, że stale coś nowego się rodzi, co rusz bardziej absurdalnego. Pewnie
niektórzy z posłów powinni wziąć korepetycje z logiki, powiedziała. Chodźmy
gdzieś w cień – dodała ze śmiechem. – Ostudzę emocje.
– A
jest tu gdzieś cień?
Roześmiał się, pociągając ją za rękę. Szli w cieniu
rzucanym przez wysokie hotele, a mimo wszystko żar lał się z nieba jak
gorący prysznic. Słońce przenikało przez skórę i parzyło szybko płynącą
krew. Weszli pomiędzy senne domy.
– U
was, w Polsce, rzeczywiście dzieją się teraz niebywałe rzeczy…Głowa mała…
–
Owszem. Nieciekawe mamy czasy – umilkła. – Chyba, że ktoś lubi igrzyska.
Zaoferowano nam życie w świecie chaosu, w przygnębiającym i
pogłębiającym się absurdzie.
– Ale
teraz już chyba troszkę lepiej jak rządzi PO? – spytał.
–
Chciałeś powiedzieć: Nowy rząd stara się zbyt często nie klękać, jak to było wcześniej,
ale to bardzo trudne i te ciągłe kłody pod nogi. Nieporozumienia i kłótnie na
linii prezydent – premier. Bitwy o samolot, bądź Ważność. Zajrzała mu w oczy. –
Chyba za dużo mówię. Dla człowieka, który mieszka poza granicami kraju, to
pewnie źle zabrzmiało. Czy tak?
–
Wszystko co mówisz brzmi jak muzyka, którą kocham. A muzyka bywa również
ciężka.
Uśmiechnął
się kącikami ust.
Szli w cieniu rzucanym przez wysokie hotele, a mimo
wszystko żar lał się z nieba jak gorący prysznic. Słońce przenikało przez skórę
i parzyło szybko płynącą krew. Ogromna biało – czerwona budowla zębatymi murami,
groziła niebu. Drganie powietrza tworzyło pozór ruchu. Cyprysy, palmy i tuje
stały na tle białych ścian budowli.
– Co
za widoki… Oczy Anny sypnęły iskrami. Świat na chwilę wstrzymał oddech.
Dni płynęły jak szalone. – Cieszę się, że cię tu
spotkałam Karol, powiedziała i westchnęła z ulgą. Moje życie zaplątało się.
Zawsze zresztą było zaplątane. Jest szansa, że chwycę równowagę, dodała,
leciutko dotykając jego dłoni.
Prostota tej wypowiedzi uderzyła go tak mocno, że
nie był w stanie wymyślić nic sensownego, co mógłby jej powiedzieć, a co
nie wybrzmiało by głupio. Znali się przecież tak bardzo krótko. Z niezrozumiałą
tęsknotą pomyślał, jakby to było dobrze wpaść w jej ramiona i w jej życie.
Nie wyglądała jednak na kobietę, która była na to gotowa. Nie wiedział jeszcze
co, ale coś musiał zrobić, żeby ta kobieta nie umknęła z jego życia. Dotknął
jej dłoni.
Nie cofnęła ręki. Była przyjemnie ciepła i
emanowało z niej uczucie.
I już
codziennie witały ich wysmukłe palmy, chyląc w ich stronę swoje zielone
pióropusze, cudowne we wszystkich barwach krzewy kwiatowe i w niewielkim
oddaleniu błękitne morze. Cisza drgała i jego myślą i myślą Anny. – Zostać
tu, zostać niewielką cząstką świata na plaży, ziarenkiem piasku, zanurzonym
w słońcu…Przekrzywiła głowę.
– Myślę
o tym, że zastygam już w upale Egiptu jak owad w bursztynie, zapominam o Polsce
i kłopotach i szkoda, że te dni mijają tak szybko – powiedziała cicho. A
teraz wracamy do hotelu. Jutro znów będzie dzień. Spojrzała w niebo. – Popatrz
tylko na gwiazdy. Wybiegnij im naprzeciw. Lecą w przestrzeni, którą trudno
ogarnąć myślą – dodała, rozmarzona.
–
Jutro załatwimy wycieczkę na safari, oglądniesz zachód słońca i nie tylko –
odpowiedział i uśmiechnął się, spoglądając również w niebo. – Myślę, że
tam, na pustyni dotrzemy do gwiazd, ale uważaj Anno, one są groźne. Przędą
promienie aż do serc ludzkich i nietrudno zaplątać się w tę sieć. A teraz
życzę ci przyjemnych snów, powiedział pod jej drzwiami. Dotknął ją wzrokiem.
Poczuła krążenie krwi i swojej i jego – Gwiazdy
zaczynały prząść. Sprawy posuwały się szybko do przodu.
Wkrótce
porwały ich wzburzone fale namiętności. Tak się musiało zdarzyć i urlop musiał też
dobiec końca. Wyszli po raz ostatni na spacer, trzymając się kurczowo za ręce.
Miasto tonęło w słońcu, dzień był cudowny, ale nie dla nich; Widzieli
przechodniów, mężczyzn, kobiety w chustach na głowie, oświetlone
promieniami słońca fasady domów, rozmazane przez słupy wirującego pyłu.
Wszystko to pomazane nieszczęściem. – Jutro się rozstają. Każde z nich
wylatuje w inną stronę.
– Nie
chcę ci dziś niczego obiecywać, ani budzić płonnych nadziei. Muszę poukładać
swoje sprawy, przemyśleć wszystko. To musi trochę potrwać. Nie ponaglaj Karol –
powiedziała wbrew sobie, gdy zapytał z miłością wykrzyczaną wzrokiem, czy
już będą razem. – To koniec??
Brak
wiary rozrywał mu mózg, a gardło ścisnęło się w supeł.
Otulił ją dotyk tęsknoty. Opuszczone powieki
zamazały odwagę. Żar poszedł w słowa, które lepiej przełknąć. Przełknęła. Dopadło
zmęczenie i nawet słońce je poczuło. – Zgasło łuną czerwieni. Nagle. Zbliżył
się dotyk zapomnianego czasu.
Światło
poranka stanęło nad nią nie dając wyboru. Samolot już bielał w blasku, podtoczono schodki. Już niemal
rozpłynęła się w świetlistym błękicie, jeszcze tylko pomachała ręką. Skurczona,
zmięta. Tak musi być, tak musi być, powtarzała sobie z najgłupszym w
świecie uporem.
Dom był pusty, świeżo posprzątany, kwiaty podlane.
– Ślad po Anecie. Przesłuchała sekretarkę w telefonie stacjonarnym – jeden
obcy głos – Anno,
gdzie jesteś?!
Po kręgosłupie przeszedł dreszcz strachu. Dotknęła
go. Tak, już doskonale wiedziała czyj to był głos. Nie, nie wywinie się z tego
spotkania z przeznaczeniem, może jedynie go prześpi. Noc nie zamykała
jednak oczu. Dźwięki pochodzące z głowy osaczyły ją. Wszystko nadal było
nie tak. Stary strach, z przeszłości, irracjonalny, powrócił na fali oddechu.
Nie wiedziała skąd nadchodzi i dlaczego ale wiedziała, że jest znów
częścią jej życia. Nie uległ niestety zapomnieniu, lecz tylko zapadł gdzieś
głębiej, przyczaił się. Pomyślała z niepokojem, że wkrótce ugrzęźnie w nim
znowu.
Usnęła na kilka niespokojnych chwil.
Rano ubrała się i wyszła na zakupy, ale nie zaszła
zbyt daleko.
–
Kazik?? Kupę lat… – Umilkła wystraszona, ledwo łapiąc oddech.
– Wreszcie
jesteś…W końcu cię odszukałem Anno. To już tyle lat, mówił szybko.– Chwycił jej
ręce i podniósł do ust. – Chcę porozmawiać z tobą, może gdzieś
usiądziemy? Usiądźmy, proszę.
Napierał prawie na nią. Uśmiechem rozgrzewał chłód
ulicy. W mokrym powietrzu uniosła się mgła paniki. Jej paniki. Przez chwilę stała
nieruchomo jak skała, niezdolna wydobyć z siebie jednego słowa. Ciało jej
zdawało się kurczyć i tracić elastyczność.
Kazik złapał ją za ramiona i lekko nią potrząsnął,
trzymając w pewnej odległości od siebie. Chwilę stała nieruchomo jak zwierzę,
które zamarło na widok drapieżnika. Już mu się nie wywinie, musi go
przechytrzyć.
– Wiesz...a
może przyjdź do mnie później, może jutro? – Uśmiechnęła się w miarę swobodnie. Przygotuję
się do tego spotkania po latach – coś upiekę smacznego. Lubisz ciasto, prawda?
–
Dobrze. – Zgodził się po chwili wahania i wyraźnie ucieszył. O której mam
przyjść? – spytał prędko. Wieczorem, zgoda? – Upewnił się.
– Zgoda.
Do jutra Kazik– powiedziała szybko. Porywisty wiatr rozwiał jej włosy i smagnął
nimi po twarzy.
Weszła do domu na ołowianych nogach. – I co teraz??
Usiadła ciężko w fotelu i wciąż od nowa rozważała, co powinna zrobić; Musi
wyjechać, to pewne. Tylko gdzie? Do Karola? Przez moment bezskutecznie
próbowała uspokoić rozbiegane myśli, wpatrując się w grę księżycowych promieni
na ścianie naprzeciwko okna. Położyła się w ubraniu na łóżku. W takim
stanie, myśli te nie prowadzą do niczego rozsądnego, pomyślała wciskając głowę
w poduszkę. Gdzieś na dole za oknem, głośno i piskliwie krzyczały jakieś
dwa głosy, kłóciły się i wymyślały sobie. Czemu oni tak hałasują? – Przeleciała
myśl i na chwilę przerwała gorączkowy bieg myśli. Wstała i wyjrzała przez okno
na zewnątrz. Na niebie mrowiło się od gwiazd; dużych, roziskrzonych
niespokojnie. Zadrżała, przejęta chłodem. Dwie postacie machając rękoma
oddaliły się w mrok. Na wprost jej okien zdawał się czaić cień...mężczyzny.
Chwilę obserwowała go. Żołądek rozpalił się, a serce przyspieszyło gwałtownie.
Mój Boże, tak, to był Kazik! Obserwował jej dom. No, nie! Pulsowanie krwi zabolało
w uszach. Zaciągnęła rolety i zatoczyła się w stronę łóżka jak zmęczone
dziecko. Zakopała twarz w poduszkę. – Zdawało mi się, pomyślała spanikowana. To
ja mam obsesję, a nie on! Muszę to przespać. To nerwy.
Nie zdążyła się jeszcze dobrze rozebrać, kiedy
usłyszała dzwonek do drzwi. Robert wrócił? Co za licho? Machinalnie je
otworzyła. Powinna jakoś inaczej zareagować, czy choćby upewnić się kto za nimi
stoi, ale je po prostu otworzyła, nim zdążyła pomyśleć.
–
Wejdź...
To
było wszystko, co zdołała wypowiedzieć, zupełnie zaskoczona widokiem Kazika.
Miał przyspieszony oddech, jakby biegł po schodach. Jej serce przestało bić na
moment i poczuła, że podchodzi jej do gardła. Adrenalina naciskała.
– Nie
cieszysz się? Przecież mnie zaprosiłaś… – powiedział, widząc jej bladą nagle,
napiętą twarz i drżące dłonie.
–
Tak…ale na jutro. Jutro miałeś przyjść. Jest już bardzo późno…
Czuła,
że potrzebuje trochę czasu żeby ochłonąć. Kazik, tą niespodziewaną wizytą
zupełnie wytrącił ją z równowagi. Patrzył na nią i mrugał oczami,
które iskrzyły się. Drżała pod jego przenikliwym spojrzeniem i czuła, że
za chwilę jej oszalałe serce wyskoczy z piersi, spoglądając jak przestraszone
zwierzątko, które szuka sposobu ucieczki, a nie mogąc go znaleźć, kurczy się w
sobie. Nie mogła wydobyć głosu. Przełknęła głośno ślinę.
–
Mówiłaś, że wieczorem… – powtórzył, mrugając oczami.
Wszystko
w nim pulsowało, każdy mięsień twarzy. Wyglądał jak smukła czarna pantera w
każdej chwili gotowa do skoku, w której wnętrzu kłębi się zakumulowana energia.
Noc i przyciemnione światło, zakryło jej strach, choć pewnie emanował z całego
jej ciała. Przez plecy przeszedł zimny dreszcz i poczuła się jak zwierzę,
na które polują.
– Tatusiu, tato…Pomóż mi... Zaczęła się w duchu
modlić, wzywać nieżyjącego już ojca. Zawsze był blisko, zawsze pomagał. I usłyszała
głos, który szeptał jej wprost do ucha: Bądź dzielna, nie poddawaj się.
Jesteś inteligentna, poradzisz sobie...
Dawno temu nauczyła się panować nad strachem, teraz
jednak zrobiło się to znowu bardzo trudne. Podeszła do okna. Rozjarzony księżyc
zaglądnął w jej twarz. – Zastanów się, zastanów...
– Nie,
Kazik, źle zrozumiałeś. Umawialiśmy się na jutro, na osiemnastą – sprostowała
niepewnie.
Spojrzał zdziwiony. Speszył się.
– Tak?
Okay, już idę, aczkolwiek niechętnie, a może… – Urwał i spojrzał na
zegarek – ale przyjdę jutro po pracy, tak? – Upewnił się drapieżnym głosem.
Kiwnęła
głową.
Kiedy poczuła, że przyciąga ją do siebie, w
pierwszym odruchu chciała się oprzeć, ale natychmiast zrezygnowała, zdając
sobie sprawę, że tylko okazując mu przychylność, może uśpić czujność. Wyszedł.
Odczekała chwilę z bijącym sercem i zadzwoniła do LOTU, później do Karola. Miała jednak trochę szczęścia, dostała bilety.
Powoli otrząsnęła się z odrętwienia, jakie
przyniósł szok, a po chwili znów poczuła spazm ogromnego strachu. Przez te
wszystkie lata obsesja Kazika w namacalny sposób przerodziła się w jakieś
szaleństwo, w obłęd. – Musi zniknąć z domu, musi!
Rozpoczęła się gonitwa myśli, która trwała niemal
do rana. I to uczucie bezradności… Niewidzialny lek wpełzł w jej ciało.
Rano omiotła wzrokiem jeszcze raz pokój i ruszyła w stronę wyjścia. Zawahała się
chwilę, z jedną ręką już na klamce. Znów zapadała w głąb znajomego wiru. Uciekam
z kraju, pomyślała, kiedy przyspieszenie wciskało jej ramiona w fotel
samolotu. Uciekam, a na dodatek, do ledwie co poznanego mężczyzny. Westchnęła.
Tak trzeba. Musi przeczekać. Nie ma innego wyjścia. Przymknęła oczy blade ze
zmartwienia. Jej przyszłość nie rysowała się różowo, niemniej teraz wolała się
nad tym nie zastanawiać.
Wyjrzała przez okno, wsłuchana w buczenie
silników samolotu. Pod nią rozciągała się bezkresna przestrzeń, ale już
niedługo miała się znaleźć w innej scenerii. W innej scenerii…Ostrożnie
i powoli zaczynała czuć nadzieję.
Z daleka zobaczyła Karola. Przywitała ją smagła
twarz z elektryzującymi błękitnymi oczami, błyszczącymi radością.
–
Witaj Anno. Już skłonny byłem pomyśleć, że o mnie zapomniałaś. – Spojrzał na
jej torbę. – Nie masz zbyt wiele bagażu, powiedział.
– Ale szczoteczkę do zębów mam. – Uśmiechnęła się
kącikami ust.
Pocałował ją wolno i zmysłowo. Jego ramiona oplotły
ją mocno, przywracając światu normalny ład. Spojrzała mu w oczy. Był w nich
cały ocean radości.
– Jak to dobrze, że jest, pomyślała wzruszona.
Poczuła nieodparte pragnienie schronienia się w jego objęciu już na stałe. Przy
nim będzie bezpieczna. Tak, przy nim będzie bezpieczna, powtórzyła sobie w myślach.
–
Jedziemy?
Kiwnęła głową.
Spojrzał za siebie, wyrzucił kierunkowskaz i wolno
włączył się do ruchu. Jechał bezgłośnie i dość szybko, na tyle na ile pozwalały
przepisy i ruch w mieście. Anna z zaciekawieniem oglądała miasto.
–
Widok jest przepiękny, jestem oczarowana – mówiła z autentycznym
zachwytem.
– Ale
nie na tyle, by przykuć nas tu na cały dzień. – Roześmiał się. – Pojedziemy do
domu mojej matki – powiedział pytająco.– Bardzo chce cię poznać. Ojciec zresztą
też. Nie mogłem im odmówić, wyjaśniał pospiesznie. – Nie masz nic
naprzeciwko?
Spojrzał ciepło.
– Ależ
nie, cieszę się bardzo.
Uśmiechnęła
się, jakby wszystko właśnie tak miało wyglądać.
– A zatem
jedziemy do moich rodziców. Tak? – Upewnił się jeszcze i poprowadził
samochód w kierunku Piccadili.
– Zazdroszczę
ci, że masz kochających, serdecznych rodziców. Brakuje mi tego, westchnęła. Moi
rodzice już dawno nie żyją.
Przez jej usta przemknął cień samotności, zapach
tęsknoty. – Gdyby żyli…Jej problem by nie istniał. Przytuliła na jeden moment
policzek do jego dłoni, spoczywającej na jej ramieniu.
– O co
chodzi Aniu? Widzę strach w twoich oczach? Czy się mylę? – Spojrzał uważnie.
Przykuł ją prawie spojrzeniem. – W oczach widać to, czego nie chcemy powiedzieć
– dodał.
Przemilczała to pytanie, zdając sobie sprawę, jaki
ciężar gatunkowy może mieć jej szczera odpowiedź. Nigdy nie umiała kłamać, a jej
słowa musiałyby zabrzmieć absurdalnie. Spodziewała się, że nietrudno było ją
odgadnąć. Wiele spraw musiała mieć wypisane na twarzy. Targało nią zbyt wiele
przeciwstawnych uczuć: gniew na Roberta, zagubienie, żal, przygnębienie i choć
bardzo nie chciała się do tego przyznać, również strach. Strach nie tylko przed
Kazikiem, ale i przed nieznanym. Zwaliła się Karolowi na kark. Uciekła do niego
od swoich problemów. To nie tak, a poza tym w jej życiu było tyle lęków,
tyle mroków, tyle tajemnic skrywanych przed całym światem.
– Jako
patriotka niepokoję się troszkę, o tyle – zrobiła gest rekami – O…niezbyt
zdrowe stosunki miedzy naszymi politykami w kraju i mam wyrzuty sumienia.
Uciekłam od tej niesamowitej ignorancji, cynizmu. – Zasłoniła polityką swoje
blizny.– U nas w kraju wojna wszystkich, przeciwko wszystkim! Zgraja wilków
szczerzących kły i tylko czasami wilki przebierają się w owieczki,
ale marne to przebranie. Kły i tak wystają, powiedziała, uśmiechając się
pod nosem.
Karol pokręcił głową.
– Może
nie wszystko tu do mnie dociera, ale też wiem, że to nie o to chodzi…– Podniósł
brwi do góry. – Tak bardzo interesujesz się polityką, Anno? – Spojrzał bacznie.
Skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
– Tyle o ile, tak miedzy
wierszami – przyznała szczerze. – Szkoda na to cennego czasu i szkoda nerwów.
Morale naszych polityków, szczególnie tych z prawa oddaliły się posłuszne ich
myślom, frunęły w stronę konfesjonału Ojca z Torunia, którego nie
szanuję ani trochę. Wkurza mnie to, ale i również wiele innych spraw mnie
wkurza. Ta wojna u szczytów władzy chyba najbardziej.
– Masz na myśli te ostatnie zawirowania,
tę bitwę o instrukcje w sprawie NATO?
– Tak.
Dwie najważniejsze głowy w państwie i taki cyrk. Dyskusje aż głowa boli. Były
instrukcje, nie było ich? A nawet jeżeli już były, to nie nazwano ich
odpowiednio…więc…
Wykrzywiła
usta a Karol pokiwał głową. Anna pod płaszczem polityki coś skrywała.
– Powiesz
mi o co chodzi? Widzę, że uciekasz od nurtującego cię tematu, w politykę.
Czegoś się boisz Anno? Męża? Grozi ci?
Zamrugała
oczami.
–
Męża?? Ależ nie. Już dawno z nim nie jestem…i daj spokój. Cieszmy się
spotkaniem. Nie cieszysz się, że przyjechałam?
–
Bardzo się cieszę. Dojechaliśmy na miejsce.
Potężny, rozległy dom, wydał się Annie prawdziwą
rezydencją. Dwie pełne kondygnacje oraz mansarda z kilkoma oknami. Zadbany
trawnik przed domem i wznoszące się w niebo wieżyczki. Ruszyła w stronę domu
aleją miedzy rzędami drzew, trzymając Karola za rękę. Pomyślała, że latem
miałaby tu pole do popisu. Wiele by zmieniła, przede wszystkim w ogrodzie.
Brakowało klombów kwiatowych.
Z głębi
domu wyłoniła się starsza pani. Ruszyła w ich kierunku z miłym uśmiechem.
Wyciągnęła do nich ręce. Jej oczy były piękne i mądre. Oczy matczyne. Delikatna
siateczka zmarszczek na jej twarzy przywołała u Anny wspomnienie mamy.
Wzruszyła się.
– Miło
mi bardzo, powiedziała. Karol opowiadał o tobie tyle dobrych rzeczy...
Wymawiała słowa łamaną Polszczyzną, bardzo ciepło i
przyjaźnie. Annie zachciało się z miejsca zbliżyć do tej kobiety i
przytulić miękko.
Ogromne, szafirowe oczy, takie same jak miał Karol,
o żywym spojrzeniu, które aż nie pasowały do osoby w tym wieku,
spojrzały z przyjaźnią.
– To
mnie jest miło... – powiedziała.
W
drzwiach pojawił się ojciec Karola.
– Mój
syn ma wspaniały gust...To po mnie! – powiedział po polsku i wypiął pierś do
przodu.
Anna roześmiała się, rozluźniona. Nie na długo
jednak. Uciekła od trudnej rzeczywistości, tak nie powinno się było zdarzyć.
Ucieczka od trudnych spraw nie jest rozwiązaniem problemów. Nie była. Tam, w
kraju pod jej drzwiami stoi Kazik…Z całą pewnością.
Z
każdą godziną jej pozorny spokój wyślizgiwał się niczym nasączona olejem lina
miedzy palcami.
Zapomnieć własną bezradność…Czy jest to możliwe?
***
Wzrok Kazika
bezwiednie spoczął na zdjęciu Anny. Chwycił je w rękę i wpatrywał się
w niego tak, jakby chciał zaspokoić głód tylu lat tęsknoty. Uśmiechała się.
Jej piękne czarne włosy opadały na twarz, jak wtedy...Chciałby je
odgarnąć...Czuł prawie ich zapach.
Tyle lat już tęsknił, a już był tak blisko...Gdyby
tylko pozwoliła mu zostać wtedy ze sobą...już by z nią był. Powiedziała, że
będzie czekać nazajutrz, że ma przyjść…że musi się tylko wyspać...I odeszła. Zniknęła.
Oszukała go? Dlaczego? Dlaczego odeszła? I ten mężczyzna w jej domu…Drań.
Czego tu szukał? Znów popatrzył na zdjęcie Anny, jakby uczył się jej twarzy. Na
nowo.
Tyle lat ją ścigał jak myśl ulotną? Wspinał się pod
górę, ryzykując upadkiem w najgłębszą przepaść.
Już w nią wpadł. W przepaść obłędu...Jego uczucie
zmieniło się w szaleństwo. Przenikające istnienie. Rozsypane kawałki prawdy o
sobie. (?)
Pławiąc
się w żalu nad samym sobą, wpatrywał się w zdjęcie. – Anno...gdzie jesteś?
Silna obręcz zacisnęła się mocno na jego skurczonym boleśnie sercu. Spojrzał na
leżącego mężczyznę w kałuży krwi i pochylony poszedł za prawdą. – Czy mi
wybaczysz? Czy wybaczysz mordercy, Anno?
Trucizna rozlała się po całym ciele i wybuchła
cierpieniem, wyrzutami. To dla niej zrobił...Musiał tak zrobić. Zabić tego
drania, który ją zdradzał. Sprawdził to. Tak bardzo ją kochał i cierpiał.
Całe swoje życie cierpiał. Mama zawsze mu mówiła,
że miłość wiąże się nierozerwalnie z cierpieniem, ale pomimo to wiedział
swoje; warto cierpieć, żeby móc kochać. Boże, jak on ją kochał...To już tyle
lat...Od pierwszego momentu, kiedy ujrzał ją roztańczoną, z rozwianymi
kruczo czarnymi włosami, sięgającymi pasa. Oplatały jej twarz w tańcu, jak tu,
na tym zdjęciu. Była jak zjawisko, nie mógł oderwać oczu i nie mógł spać tamtej
nocy, marząc, że zdobędzie tą dziewczynę. Zmusił rodziców, by przenieśli go do
jej klasy. Zapisał się na kurs tańca, gonił za nią jak szalony. Nigdy nie mógł
pokonać tej szalonej miłości, tej namiętności, w którą się wkrótce
przerodziła, czy dać wyperswadować sobie bezsens kochania kogoś i tęsknoty
za czymś, czego nigdy nie mógł mieć. Anna należała do zupełnie innego świata.
Jedynie się o niego ocierał. Nie było mu dane w niego wkroczyć. Spalał się.
Miotał. Gonił. Szukał, a ona stale mu się wymykała w coraz inne ramiona. Tak
naprawdę nigdy nie chciała z nim być.
Ściśnięte łokcie i otwarte – jakby w obronie
przed nieznanym zagrożeniem – dłonie mężczyzny. Jego dłonie. Obłąkanego
mężczyzny…
Czy był obłąkany?
A jeśli jego wewnętrzna determinacja wynikała z
zaburzeń?
Czy to obłęd nakazywał mu zabić, mimo narastających
wątpliwości?
– Nie wiem gdzie Anna, nie wiem…Przyszedłem po
swoje rzeczy… – mówił jej mąż.
A może mówił
prawdę?
Już nie ucieknie od tych pytań. To już było
niemożliwe. Wracały. Stale wracały, drążąc mózg. To dla niej przecież...zabił.
Skrzywdził ją. Skrzywdził Annę.
Uspokoił oddech i oblizał spierzchnięte wargi.
Wspomnienie
Anny przytłumiło nagle ból, który tam, gdzieś w środku toczył się
już...podpełzał. Przeniósł wzrok na jej zdjęcie. Ciągle była nadzieja. Gdyby
tylko w porę wszedł w jej życie?
Teraz jest ta pora. Czuł to. Już nie wróci do tej
beznadziejnej, straszliwej pustki, w jakiej tkwi od dawna. Od zawsze. Anna
wróci do domu, gdziekolwiek jest. Przyjedzie na pogrzeb męża…
I nagle odkrył prawdziwą naturę zagrożenia
wiszącego nad nim. – To on sam!
Stanął z nim twarzą w twarz. Nieważne było, że nogi
miał tak sztywne, jak martwe, ani ucisk tak silny w klatce piersiowej, że
utrudniający koncentrację.
Matka zawsze go przestrzegała, przed Anną... – To
nie dla ciebie kobieta, Kazik...Ona cię nigdy nie pokocha. Za nią można tylko
tęsknić i kochać z westchnieniem, z daleka. Musisz to wiedzieć, synu, bo doprowadzisz
się do obłędu jakiegoś, nic nie zdziałasz, a narobisz tylko kłopotu, a ona
cię znienawidzi...ZNIENAWIDZI...
Znienawidzi?
Anna go znienawidzi? Nie zniósłby tego.
Wziął trzy głębokie oddechy.
Nie
czuł przygnębienia gdy odkrył, że się poddaje. Musiał się poddać, skapitulować,
wyrwany z zamkniętego koła opętania, obsesji jakiejś. Zamknął za sobą
drzwi jej mieszkania i udał się na policję.
– Zabiłem człowieka, powiedział
obojętnym głosem.
Już nic nie miało znaczenia.
Powieść dostępna w księgarniach Piły w w formie papierowej i w formie e- booka. Także w Wydawnictwie E - bookowo: http://www.e-bookowo.pl/nasi-auto…/anna-dalia-slowinska.html
W okresie letnim w promocji u autora. Wiadomość:
e-mail: aslowinska@ op.pl
lub
http://www.facebook.com/AnnaDaliaSlowinska