„SZANSA
NA SZCZĘŚCIE” -
to mój debiut literacki i moja ukochana pozycja. W zasadzie poruszam w
tej książce wszystkie tematy. Również trudne i drażliwe. Mocną stroną tej
powieści są jej bohaterowie. Ciekawi, wyraziście zarysowani, spontaniczni i
różnorodni. Ich zachowanie skłania do refleksji.
Czy można sobie wybaczyć,
zaakceptować swoją winę i żyć dalej?
Każdy ma prawo do popełniania błędów, lecz
niektóre z nich są niezwykle trudne do naprawienia - bywa to niemal niemożliwe.
Jednak dopóki się z nimi nie uporamy, ból będzie tkwił głęboko w naszej
psychice.
Książka, jak oceniają czytelnicy, jest wciągająca i czyta się ją
błyskawicznie. Sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy nasze życie
faktycznie jest takie puste i nieszczęśliwe, czy też patrzymy na nie po prostu
ze złej perspektywy. Poruszane tematy
uniwersalne - miłość, przyjaźń, oddanie, śmierć, a w końcu codzienne życie
każdego z nas oplątane polityką sprawiają, że w tej książce możemy często dostrzec samych siebie,
a to, myślę, czyni ją interesującą.
Urywek powieści „ Szansa na szczęście”.
"-
Ja sam siebie nie rozumiem, dziewczyno – wykrzywił usta.
Przez
długą chwilę patrzył w jej oczy – ogień znikał z jej twarzy, a na jego miejsce
wkradała się rezygnacja i coś jeszcze.
-
Dobrze – zgodziła się. – Możesz sobie iść. – Sprawiała wrażenie spokojnej, ale
dziwnie spiętej. – Idź sobie – powtórzyła niecierpliwie.
Ubrał
kurtkę. Zanosiło się na burzę. – Tylko nic nie kombinuj… – Pogroził jej palcem.
-
Proszę… - Usłyszał jeszcze w drzwiach.
Nogi
poszukały samego siebie. Były posłuszne czemuś, co nimi zawładnęło i sterowało.
Nie wiedział dokąd go zaprowadzą, i nie dbał o to. Nagła głuchota odgrodziła go
od jej skamlenia. Nic nie słyszał, nic nie czuł. Tylko głód ściskający gardło.
Wałęsał się bez celu kilka godzin,
walcząc sam ze sobą, kompletnie wykończony, zużyty, storpedowany, a kiedy
wrócił do domu po kilku godzinach, zamarł ze zgrozy. Jego ciałem wstrząsnęły
dreszcze, chcąc wydobyć coś, cokolwiek, z zamarzniętego nagle mózgu.
Na
łóżku leżało rozciągnięte bezwładne ciało Agaty. Zamknięte oczy, uchylone usta,
rysy spokojne, jakby uwięzione od nękających zmór.
-
Agata..a..a… a! – Chwycił się oburącz za głowę. – Boże, spraw, żebym się
obudził…
Nie,
nie spał. Agata nie dawała odznak życia. Głosy w głowie ogłuszyły. Niebo waliło
się, przygniatało. Drżącymi rękoma wykręcił numer pogotowia.
-
Moja dziewczyna przedawkowała. Szybko! Błagam, szybko… Nie, nie wiem, czy żyje…
Przyjechali
po dziesięciu minutach. Załadowali bezwładne ciało na nosze, a on zacisnął
oczy, a po chwili był już na dworze.
Zdenerwowanie,
ból, snuły się za nim jak widmo nieruchome, zimne w środku od zgrozy i echo
jego kroków snuło się za nim, kiedy przemierzał drogę potykając się o kamienie.
Szedł, szedł i ukazała się tafla jeziora. Głos wody mroził, wiatr zmarszczył
powierzchnię jeziora. Był poza miastem. Nad nim histerycznie rozświetlony
księżyc, który sprawiał, że świat wydawał się walić na jego głowę. Usiadł na brzegu
– głos wody stał się ledwie słyszalnym, ale groźnym szeptem: I co teraz?
Lodowate
szpony szarpnęły wnętrzności, uwięziona w gardle grdyka nie pozwoliła
przełknąć. Zgarbił się, jakby to miało coś pomóc a następnie przymknął oczy i
wystawił twarz na uderzenia wiatru. Zawodził w dzikim, prymitywnym rytmie.
–
Agata… a… a… Nie… nie umieraj… j… j…
Wyjął
komórkę. Zaciążyła jak kowadło.
-
Czy… ona żyje?! „
Drugą wydaną książką
jest powieść psych. obyczajowa: „CO JA
TU ROBIĘ? „
Powieść wielowątkowa poruszająca
oprócz spraw codziennych, problematykę wiary i Boga. Bohaterki tej książki;
dwie siostry, z których jedna wybiera zakon misyjny, dzielą z czytelnikami
typowe kobiece wątpliwości i wahania. Jest to powieść o poszukiwaniu swojej
drogi życiowej, szczęścia, miłości w czystej, pierwotnej postaci, o
skręcających serce tęsknocie i żalu.
Starałam
się, aby powieść była pełna emocji i wzruszeń. To książka, która zmusza nas do
rozważań dotyczących ludzkiej natury oraz przemijania.
Urywek powieści: CO JA TU ROBIĘ?
„Chwila zadumy uzbrojonej w tęczę. Zrodziła się po deszczu. Taka
piękna… Z oddali prześwitywało słońce jak nadzieja. Przeszła przez most
prowadzący na Wyspę – zieloną aż oczy bolą, wyspę nad cichą rzeką Gwdą, która
się rozwidla i spokojnie płynie, zaledwie szumiąc. Rzeka, która nigdy nie
wylewa, nie podtapia, nie rani, jest przyjazna… I przyszła podpowiedź. – Do
drzwi niedaleko, wystarczy wyjść i już nie wracać.
I jeszcze tylko rosnące cienie żalu…
Odwróciła twarz do słońca, przysiadając przy fontannie. Jeszcze
chwilę, musi pomyśleć… Musi pomyśleć…
Z oddali szmer rzeki i cichy bulgot wirów. Niemal się rozkoszowała
ciepłą, słoneczną pieszczotą, wystawiając twarz na uderzenie gorących promieni.
Chwilę tak trwała z zamkniętymi oczyma, wdychając zapach
rozbryzgującej się wody z fontanny, by skierować spojrzenie ku górze –
błękitne niebo, na nim rozpostarł skrzydła ptak. Pod nim wstęga Gwdy – sprawia
wrażenie nieruchomej, choć płynie. Jak życie; powoli, czasami mozolnie,
pokonując przeszkody.
Tej nie pokona, to złamane duże drzewo... Stos drzew.
Już zero wątpliwości.
Wstała.
Przeszła raźnym krokiem ulicą Niepodległości, jakby to był doskonały
jesienny dzień, nieróżniący się od innych, przecięła ją na ukos, spojrzała na
przekwitające już, aczkolwiek zadbane klomby kwiatowe przypominające zorzę,
która podobno niesie nadzieję, jak mówiła mama, i doszła do Parku
Miejskiego. To bliższa droga, na skróty. Pod nogami dzwonki szyszek, gęstwina
kolorowych liści, przypominająca dywan w jej mieszkaniu, a w głowie rosnące
jeszcze cienie żalu.
To koniec. Nie może być inaczej...”
„ŻYCIE JAK OBSESJE”
Jeśli
czytelnik ma ochotę zagłębić się w historię nieco nieprawdopodobną, ale
przecież możliwą, jeśli chce poznać niebanalnych bohaterów oraz sięgnąć po
lekturę pełną różnorodnych emocji, dylematów, lęków, ale też radości, zachęcam
do przeczytania. To powieść o marzeniach, o trudnej drodze do poznania siebie,
o możliwościach zmiany istniejącego stanu rzeczy, które leżą w naszym zasięgu.
Powieść, nasycona emocjami, poruszająca i zmuszająca do refleksji. W
każdej ze stron bije przekaz: myśl
pozytywnie!
Urywek w/w powieści
„Wzmożone bicie serca i przez chwilę
ożywione pukające myśli.
Czy to jej obsesje?
Dlaczego wracają?
Sto lat temu pofrunęły z wiatrem. Czy
dlatego, że nigdy nie potrafiła wyjść poza własną powłokę cielesną
znieruchomiałą z przerażenia?
Nagle ogarnął ją popłoch. Coraz częściej
poddawana była takim napięciom, od których nie chciało się nic poza
odizolowaniem.
A tu wypadało od czasu do czasu zmierzyć
się z niechęcią teściowej. Ba, z jej jawną wrogością! Jak w takiej sytuacji
mógł ją ominąć stres? No właśnie. Od bardzo dawna nie śmiała się, a przecież
miało być inaczej!
– Źródło
problemu tkwi nie we mnie a w mojej matce – potwierdzał od czasu do czasu Robert,
nie czując tematu, kiedy próbowała z nim rozmawiać. Spoglądał na nią poważnym
wzrokiem, usiłując wysondować co jeszcze kryją jej błyszczące oczy? Jakie też
żale? Ale tylko przez chwilę spoglądał.
– A co to
zmienia, Robert? – pytała cichym głosem. – Czy wydaje ci się, że jeżeli
przypiszesz winę swojej matce, cofniesz zegar i zapobiegniesz rozpadowi naszego
związku, w którym ona obraca trybami?
Patrzył, mrugając oczami. Milczał. Już
pożałowała, że poruszyła ten temat. Nie powinna była nic mówić, bo jej małżonek
i tak nie chciał nic rozumieć. Był specjalistą od krótkich dystansów.
Przypomniała jej się rozmowa, którą przeprowadzili kilka dni przed swoim
ślubem, kiedy to odwiedzili teściów:
– Powiedz mi coś
o swojej rodzinie… o matce – zawahała się.
– Jest
hałaśliwa.
– To znaczy? –
spytała.
– To znaczy
dokładnie to co mówię – umilkł, a ona nie podtrzymała rozmowy. Po co? Słowa,
które wypowiedział jej mąż, padły tak szybko, jak gdyby od dawna już siedziały
mu w głowie i tylko czekały na okazję, by wydostać się na zewnątrz. Pomyślała
wtedy i dziś, że to niestety nie była najważniejsza z wad teściowej; hałaśliwą
można być na wiele sposobów i całkiemprzy tym sympatyczną.
Westchnęła. Dużo bardziej niepokoił ją
ten specyficzny stosunek Roberta do matki – bezwolny. Pozwalał by matka mocno
mieszała w ich życiu, a to… To przynosiło tylko rozczarowania.
Codziennie większe.
Niedobrze…
Jej brązowe oczy gasły w tonie jego
głosu i coraz częściej przychodziła niecierpliwość i... poczucie samotności.
Robert przemykał w jej życiu jak nieznajomy, którym stał się nie wiadomo kiedy,
z dnia na dzień?
Nie łatwo to było wytłumaczyć nawet
samej sobie. Przecież się kochali?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz