środa, 2 stycznia 2013

Urywki powieści, którą napisałam sto lat temu, a teraz zamierzam ją wydać.






                                                     PRZEMALUJ TEN OBRAZ ! 
Krzyk.
Przez chwilę wibrował w uszach Anny.
Noc krzyczała?
Ona krzyczała?
Sen krzyczał?
Poruszyła się. – ANIA..A.. A..A..A…
Chłopiec bez butów, które gdzieś tam stały równiutko...nauczone porządku, otulony na bosych stopach w liście, ubrany w rozpacz niczym w brudną maź, w którą wpadał z każdym krokiem, przedzierał się z tępym wyrazem twarzy przez krzaki i suche szeleszczące trawy. Na jego nosie znieruchomiała strużka krwi, jak on sam, jak jego rozum poszarpany żalem i wiatrem, który dmuchał mu w plecy, popychając coraz dalej od domu, nad Wisłok. Kłębił wirujące myśli, jak ćmy skurczone, padłe już dawno z zimna, rzucając nimi w rozum.
Przed nim szumiąca groźnie woda. Góra wody. Spiętrzonej.
Spojrzał w dół. Otarł ręką załzawione oczy. 
Wiatr smagnął twarz – Nie! Nie rób tego! Nie rób!! – zawodził dziko.
Wdarł się w ucho Anny: Obudź się...obudź...On potrzebuje pomocy!

            Usiadła wyprostowana jak struna w gitarze i przez chwilę biegała myślami po całym pokoju.  Wrażenie było irracjonalne, ale nie mogła go ignorować – szeptało, potem przeszło w krzyk. Często miała sny; od wczesnego dzieciństwa i nie zawsze one były przyjemne, ale ten był szczególny. Napawał grozą i na pewno coś oznaczał? Powtarzał się przecież już od kilku lat. Zawsze jesienią. Co jest?! – zapytała na głos.
Cisza pokoju drgała niepokojem, a jej myśli wirowały chaotyczne w kokonie nicości, który ją otaczał jak mrok w pokoju, by zawiesić się w miejscu, gdzie zupełnie nic się nie liczyło, poza błagalną myślą wykierowaną ku Bogu.
 – Kto potrzebuje mojej pomocy? Kto mnie woła?
Cisza. Przejmująca cisza.
Nagle ogarnął ją spazm paniki; bo, że ktoś woła o pomoc, nie miała najmniejszej wątpliwości. Jej sny zawsze się sprawdzały, szczególnie te katastroficzne, jak na przykład ten ukazujący wypadek dziadków od strony taty, kilka lat temu, a który ociekał grozą i długo po nim nie mogła dojść do siebie.
                                           Gdyby wtedy skojarzyła… może oni by żyli?
Ledwo zdołała się wyciszyć i pomógł jej w tym ojciec, i znowu sen wraca, jak jakaś zmora, inna tym razem, bo nie ma w niej „ślepego” dziadka, który nie widzi drzewa i sen już dotyczy nie jego. Dotyczy chłopca. Dusi za gardło. Dusi tak bardzo, że rozrywa przerażone zgłoski:
 - Ania..a..a… 
            - Chodź maleńka… Cicho, już cicho… To tylko niedobry sen. – Jej dobry tato przekonuje i gładzi ją po włosach, a ona czuje się tak, jakby uderzyło w nią tornado.
Ile by dał, żeby uchronić ją od tych nocnych koszmarów. Tylko jak to zrobić?? Pionowa zmarszczka przecięła mu czoło.
            - Anulko??
            - Tak?
        - Zrobię wszystko, żeby ci pomóc – powiedział, przygarniając ją do siebie. – Wierzysz mi, malutka? Zobaczysz. To się niebawem skończy! – obiecał pełnym współczucia tonem.
            Uśmiechnęła się blado. – To się niedługo skończy…– powtórzyła za nim, spoglądając w okno. Wysoko na niebie  dryfowało w powietrzu kilka ptaków o potężnych skrzydłach. Słychać było ich głosy. Nie były radosne. Zamknęła oczy i zaczęła się bezgłośnie modlić. Czy to coś pomoże? Czy pomoże jej ojciec??

            Kiedy długo nie mogła zasnąć, widziała przez uchylone drzwi jego postać nachyloną nad biurkiem. Coś notował, czytał, czytał, czytał...Całymi godzinami. Nieraz zastawała go tam ciemna noc. Wiedziała, że ojciec obłożył się całym stosem książek, żeby jakoś rozwiązać jej trudny problem. Pracował w każdej wolnej chwili. Właściwie prawie nie wychodził z gabinetu. Najczęściej stamtąd wyrywała go ona ze swoimi dociekliwymi pytaniami, na które nie zawsze miał gotową odpowiedź, bądź miał taką, która jej nie satysfakcjonowała.
Czasami z ust ojca padały słowa krytyki, kiedy to uważał, że zrobiła coś źle, ale była to krytyka przyjazna i tym samym konstruktywna, i powtarzał po wielokroć, że w życiu trzeba się skupiać na wyższych wartościach, które przeważnie umykają ogółowi w ferworze codzienności, a nie na banialukach. Dawał  przy tym bardzo istotne wskazówki, które kierowały ją na właściwe tory, szukając jednocześnie sposobów na zlikwidowanie nieustannego napięcia, zagrażającego jej kondycji psychicznej.
            Od kiedy Anna pamiętała, niemal zmuszał jej umysł dziecka do stałego wysiłku, do stałych ćwiczeń, do afirmacji, zaangażowany w to całym swoim sercem. Miało jej to wszak wyjść na dobre i doskonale to rozumiała. Wszystko to, co podsuwał jej do czytania miało natchnąć ją wiarą we własne siły, zachęcić do aktywnego działania.
            - Masz być na co dzień odprężona – mówił – a mądrość życia sama zatroszczy się o wszystkie sfery bytu. Pracuj nad tymi myślami, które uczynią cię szczęśliwą. Twoja podświadomość zaakceptuje wszystko co jej wtłoczysz, a to klucz Anulko do pozytywnych zmian.
            - Jasne!

„Wkuwała” swoje przyszłe życie, które byłoby bez czarnych snów, bez niespokojnych, zalęknionych nocy, a byłyby tylko radością.
            - Robię się nienormalna, tato – powiedziała któregoś dnia.
      - Jesteś całkiem normalna i zbyt inteligentna. Ciężko ci będzie w życiu – stwierdził z westchnieniem i zmarszczył brwi, jakby się martwił.
            - Od kiedy inteligencja córki jest zmartwieniem, tatusiu?
            - Wiesz dziecko o czym mówię… – urwał, spoglądając jej w oczy.
            - Wiem. Ciężko mi będzie znaleźć sobie odpowiedniego mężczyznę. Czy tak? – Roześmiała się perliście. – Nie martw się, tatusiu, znajdę. Inteligentnych mężczyzn nie brakuje.
            - Owszem, ale ten ktoś musi też jeszcze cię rozumieć…  – zamyślił się.
No tak, wiedziała o tym, tylko i czego niby, ten „ ktoś” inteligentny  miałby jej nie rozumieć?
W końcu potrafi sobie „ wymalować” odpowiedniego, wspaniałego i pełnego rozumu chłopaka. I będzie ją rozumiał i przy nim skończą się wszystkie paskudne sny.
Tak będzie.

            Mijał rok po roku, dorastała, a jej problem niewątpliwie nadal istniał. – Te rozległe przestrzenie cienia, w którym poruszała się po omacku, te czarne wizje zakłócając sen…Ciągle jeszcze mimo starań ojca i swojej ciężkiej pracy, tkwiła gdzieś w próżni, na jakimś tajemniczym ekranie, gdzie pojawiały się obrazy jej rojeń. Rzadziej już, co prawda, ale problem istniał. – Zbyt wiele rozumiała i zbyt wiele kojarzyła, przeżywając wszystkie codzienne sprawy na swój emocjonalny sposób, a jej psychika chłonęła wszystko jak gąbka i nie pozostawało to bez skutku ubocznego. Na wszystko zwracała uwagę, nawet na drżenie głosu ojca, gdy usiłował coś przed nią ukryć.
            - O czymś nie wiem? – pytała – i nie chcesz mi powiedzieć, prawda? Jestem za mała?
Spoglądali z Marią po sobie znacząco.
            - Kiedy taki czas nadejdzie, a nadejdzie! będziesz wiedziała o wszystkim, mądralo, a póki co, chodź tu. Porozmawiamy – żartował ojciec z pogodnym wyrazem twarzy.
            - O czym? – spytała, mrugając oczami.
            - O wakacjach.
      - Wakacje już zaklepane! Jak zwykle jedziemy z Adasiem do dziadka Wiśniewskiego – stwierdziła z entuzjazmem.
            - Czy na pewno tego chcecie? Ty tak, a Adam? Może wolisz jechać na kolonię? – spytał i spojrzał na syna.
            - Chcę jechać z Anulką do dziadka. Już się nie mogę doczekać!
            - Ja też! – wtrąciła z przekonaniem.
O, tak, bardzo kochała być z dziadkiem. Przy nim nie było żadnych koszmarnych snów. Ulatywały, podobnie jak jej myśli w góry, na same ich szczyty i pochłaniała je mgła, czy też może wiatr je rozdmuchiwał?
Ale tam, do Białki Tatrzańskiej jechała tylko na ferie zimowe i latem na wakacje, dwa razy w roku.      
U dziadka było wspaniale, nie było czasu na nudę, a on sam tryskał dowcipem, niesamowitym humorem, a fantazję miał młodzieńca, choć zbliżał się do siedemdziesiątki.
W lot wyłapywał wszystkie dysonanse w życiu wewnętrznym tak jej, jak i Adasia, zwracając im czasami uwagę na ich słabe punkty i jednocześnie pracował nad tym, by skutecznie temu przeciwdziałać. Zupełnie jak jej ojciec, bo i był z tego samego gatunku ludzi – mądrych i wrażliwych.
       - Ponuraków Anulko unikaj, bo nie mogą ci nic pozytywnego przekazać. Unikaj też negatywnych myśli, do niczego dobrego nie prowadzą, a wręcz przeciwnie. Wiesz już o tym?
           - Wiem, dziadku. Stale to słyszę od taty.
          - Co za paskudna, rozszczekana smarkula! Prawie jak Kajtek. – Kiwnął głową z zadowoleniem i dodał. – Kiedy przyjedziecie moje dzieci do dziadka po następne rady? Zimą?
            - Tak, dziadku, zimą – odpowiadał Adaś.
            - Na pewno?
Kiwali zgodnie głowami. – Szaleństwa, czasami rozważne myśli na łonie natury, które im niemal codziennie fundował dziadek, dodawały skrzydeł. A ten motocykl, który sam zmajstrował ze starych części, i które to latami skrupulatnie zbierał, skupował i magazynował gdzieś w zakamarkach domu, był tak szaloną rozrywką, że pisała o tym w swoim pamiętniku.
         - Anulka, wskakuj na tego rumaka – mówił dziadek wkładając na głowę śmieszną cyklistówkę. – Popędzimy z wiatrem na wyścigi i zapewniam cię, że mój motor jest szybszy od wiatru, tyle, że nie mogę się tu zbytnio rozkręcać, bo nie te autostrady – śmiał się.
Jedno oko przewiązał opaską. Twierdził, że to dla zabezpieczenia własnego zdrowia, bo o nie trzeba dbać, w każdym momencie życia. Na motorze też! Twarz miał pełną uśmiechów i młodości.
          - Nie może mnie przewiać, a jeżeli już, to ewentualnie…jedno oko. Drugie będzie zdrowe – mówił cały w uśmiechach.  
Anna również się śmiała i tak głośno, aż ją bolało gardło i szczęki.
          - Anulko, ty moja ślicznotko, masz tak zaraźliwy śmiech, że boli w drugim oku. Chyba też je sobie przewiążę – mówił, robiąc wymowny gest ręką.
Po niej, na motor wskakiwał Adaś i robił samodzielnie kilka rundek wkoło podwórka.
        - No, no… kto by pomyślał… - chwalił dziadek. – Nie dodawaj tylko gazu do oporu… Już mówiłem o tych autostradach…
         - Jasne, dziadku. Ma się swój rozumek…a poza tym, wzrok Anuli mnie wstrzymuje.  Roześmiał się. Bardzo kochał swoją siostrę i za nic w świecie nie chciał narazić jej na stres. – Jego młodsza siostra w żadnym momencie życia nie mogła się denerwować, nawet z tak błahego powodu. Stres jej bardzo szkodził.
           Wieczorem przed snem, dziadek zaparzał im ziółka, przyglądając się wnukom z uwielbieniem. Adama kochał bardzo, bo to jego krew, jak mówił, ale Anulce poświęcał więcej czasu. Była tak rozczulająco śliczna i tak wrażliwa…
         - Pij, Niulka... Dzisiaj dostałaś zioła na urodę, bo, mimo że jesteś piękna, uroda nie przeleje się, tego nigdy za dużo. Wczoraj wypiłaś ziółka na zdrowie, bo tego również nigdy za dużo. – Uśmiechnął się. – Jutro dostaniesz ziółka na miłość, bo musisz mnie bardzo kochać.
 Kochała go bardzo, nawet bez tych ziół. Chodzili z dziadkiem niemal codziennie na dalekie spacery. Była to wyprawa na kilka godzin. Bunia, czyli jego trzecia żona,  pakowała do koszyka różne własnoręcznie zrobione smakołyki i dużo picia.
           - To… w razie, gdyby ci zaschło w gardle z wrażenia, Anulko – mówiła.
Zwykle ich bazą była jakaś ukwiecona łąka. Kiedy tam dochodzili, słońce stało już wysoko na niebie. Powiew ciepłego wiaterku rozdmuchiwał jej czarne jak heban włosy. Lśniły w słońcu pięknym blaskiem.
           - Teraz się rozłożymy na zielonej trawie i trochę poczekamy, aż się słońce zmęczy, bo przecież to już tak jest, że wlewa ono w nasze serca potężną czarę optymizmu, a to praca… i chyba nie wątpisz, Anulko, że ciężka…– Dziadek uśmiechnął się i usiadł. – A teraz Niulka posłuchaj ciszy. Ona śpiewa. – Przechylił głowę – Słyszysz?
To było niesamowite uczucie. Cisza brzmiała melodią szumiącej trawy, rumianków, ziół dziadkowych. Rzeczywiście, z wrażenia musiała się napić. Mogła tak leżeć do wieczora. Jeszcze tylko trzeba było nazbierać dziadkowi ziół, a potem wracali do jego małej posesji na wzgórzu.
            - Dziadku, jaka szkoda, że za kilka dni jedziemy z Adasiem do Rzeszowa – mówiła.
            - Nie nudzisz się, Anulka?
            - Ani trochę… Poparz… czyż to nie piękny widok?
Za górami chowało się słońce, napływały chmury burzowe, a niebo zmieniało się z niebieskiego na pomarańczowe, wróżąc deszcz. Pierwsze krople, nieśmiałe, skapnęły na uniesioną w górę twarz Anny. Położyła się. Leżała nieruchomo, rozkoszując się dotykiem ciepłych kropi, które po chwili uderzyły z oślepiającą gwałtownością. Zaśmiała się – była zachwycona, Adaś też. Dziadek pewnie mniej.
            - Mam nadzieję, że zaraz przejdzie… Trzeba tu przeczekać burzę – powiedział – nie ma rady, kładziemy się na trawie. Adaś obok Anulki – zadyrygował z westchnieniem i sam się również położył.
Wiatr zaśpiewał w trawie, mocniej zawiał, chłodny, zmysłowy. Wysokie trawy nagięły się prawie do ziemi, po czym z powrotem wyprostowały się. Z ziemi uwalniał się metaliczny zapach, a ona sama otwierała się na wodę z nieba. Kwiatki skuliły swoje główki, by po chwili je podnieść wysoko. Tańczyły chwilę. – Niebo stawało się zupełnie niebieskie.
           - I jak się czujesz, moja ty Stokrotko? – spytał dziadek spoglądając na twarz wnuczki tak pełną emocji, że nie wiedział, co o tym sądzić. – Nie bałaś się?
            - To było cudowne przeżycie, dziadku… Widziałeś te tańczące kwiaty?
Rozmarzona, z uśmiechem na ustach, odurzona powietrzem, zasypiała kamiennym snem. Tak spała zresztą każdej nocy i co najważniejsze – nic się nie śniło!

            Wakacje kończyły się jednak bardzo szybko, zbyt szybko, a powrót do domu budził nocne koszmary.  – Te obrazy senne, które przychodziły nie wiadomo skąd,  pełne były ruchu, często zawieszone w przestrzeni; chciała gdzieś dojść...dobiec, uciec i nie mogła. Tylko czasami się to udawało, ale najczęściej budził ją jej własny krzyk.  
            - Dlaczego, tato? Tak się bardzo staram, tyle ćwiczę i tylko czasami uda mi się wyśnić coś kolorowego.
            - To już sukces, Aniu! Ważne, że to się udaje choć czasami! – przekonywał ojciec. – Trochę cierpliwości i wszystko będzie dobrze.
Musiała w to wierzyć. Wierzyła.
            Jej życie było niczym materia utkana ze zdarzeń, z całym mnóstwem pytań, na które nie było łatwych odpowiedzi, a z czasem zmieniająca się poprzez swój wygląd, barwę i swoją moc, dziurawiona chorobami myśli, czynów i niezależnych od niej spraw. – Myśli wciąż wybiegały, potrącały się i zderzały z życiem, ale szybko przywracała się do równowagi. – Jeszcze moment, jeszcze trochę cierpliwości i mój koszmar zakończy się – powtarzała sobie, przywołując się do porządku. I „malowała obrazy”, jak to nazywali jej rodzice i Adaś, który doskonale był wtajemniczony we wszystkie problemy siostry.
 
            W jej otoczeniu najwięcej było kolegów, którzy prześcigali się w pomysłach, aby z nią chodzić. Przyciągała jak magnes, bo była inna jak większość jej koleżanek; intrygująca, tajemnicza i nigdy nie brakowało jej argumentów, by kogokolwiek przekonać do swoich racji. Umiała się bez reszty skoncentrować na problemach osoby, z którą właśnie rozmawiała, i w tym tkwił jej niezwykły urok, ale i w tym, że  miała piękną twarz o kształtnym nosie i pięknych ustach, z których przy każdym uśmiechu ukazywał się rząd białych zębów. Kruczo czarne włosy oplatały jej twarz gęstwiną skręconych loków, sięgając pasa.
Często wyłapywała wkute w siebie spojrzenie Kazika.  Nie spuszczał z niej oczu i był w nich jakiś gorączkowy blask. Dziwny, bardzo dziwny.
            - Proszę, to dla ciebie – wymamrotał i podał jej torbę pomarańczy.
Spojrzała ze zdziwieniem.
            - Okradłeś transport?– spytała, patrząc mu w oczy.
Roześmiał się bardzo z siebie zadowolony, a kiedy ich nie chciała przyjąć, rozzłościł się. Wzrok miał wściekłego psa a jego ręce, którymi ją schwycił były nieprzyjemnie mokre.
Zadrżała. Wzięła siatkę z pomarańczami i poczęstowała nimi całą klasę.
            Kazik spojrzał z wyrzutem. – To dla ciebie… przyniosłem.
            - Więc mogę nimi poczęstować koleżanki? Czemu jesteś zły? – Zajrzała mu w oczy.
            - Nie jestem! A na przyszłość pamiętaj, że tylko dla ciebie… - urwał i machnął ręką.
Coś jej nie pasowało w twarzy kolegi. Tak zachowuje się ktoś bardzo znerwicowany, myślała, spoglądając niepewnie na kolegę. Było coś niezwykle niepokojącego, gdy ich oczy spotykały się, przy jego zwykle bardzo ciepłym uśmiechu i trochę jakby nieśmiałym, a który wręcz kłócił się z jego świdrującymi niebieskimi oczyma. Tak było od dawna i od dawna to zauważała. Początkowo próbowała ten jego wzrok bagatelizować ale zawsze irytowała ją świadomość, iż nie jest w stanie przeciwstawić się i powiedzieć mu: – „ nie gap się...”.
            Im bardziej uciekała od kolegi i od jego świdrującego wzroku, tym bardziej się narzucał. Były już kwiatki z liścikami na schodach domu, było szpiegowanie i była zazdrość.
            - Z innymi chłopakami się umawiasz! Widziałem! A dlaczego ze mną nie chcesz iść do kina? Czy jestem trędowaty?! Dlaczego mnie unikasz, Aniu? – mówił gorączkowo. – Przecież wiesz, ile dla mnie znaczysz. Ja...ja...- urwał zawstydzony wyznaniem.
            Odsunęła się od niego. Niezrozumiały strach podszedł do gardła. Przełknęła ślinę.
Kiedy próbowała go przekonać, przedstawiając mu swoje wnioski, plus własną filozofię życia i tłumacząc mu, że przecież nie jest jego dziewczyną, doskoczył do niej i chwycił za gardło, wstrząsając nią jak osiką. Zmusił ją tym samym, by spojrzała mu w twarz, która była nieodgadnioną, przynajmniej dla niej, zresztą zaraz ją puścił, przerażony swoim zachowaniem. Ona sama, była nie mniej przerażona. W jej koledze ukrywał się bardzo niebezpieczny człowiek, zupełnie inny niż zawsze sądziła. Cofnęła się dwa kroki w tył, rozglądając się niespokojnie.
            - Aniu, proszę cię...Nigdy cię nie chciałem skrzywdzić, wybacz mi – szepnął, zaciskając mocno szczęki, przerażony własnym postępowaniem.
W jej oczach, nie stanowiło to jednak żadnego usprawiedliwienia. Przepadł już całkowicie. Koniec, kropka.
            - Odejdź! – wykrzyknęła, rozglądając się wkoło.
Wewnątrz niej kulił się strach. Właściwie nie wie czym była przestraszona? Najgorszy jest lęk przed czymś, czego nie można nazwać.
            Kazik patrzył na nią poważnie, a w jego spojrzeniu było więcej powagi, niż była mu skłonna przypisać. Był poza tym żal, determinacja, skrucha, wszystko oprócz nadziei. Płakał...bez łez.
            - Hanka! – wychrypiał zduszonym głosem i coś jeszcze dodał, mówiąc bardziej do siebie niż do niej. 
Na horyzoncie pojawił się jej brat Adam. Zawsze był, gdy go potrzebowała.
            - Co ty kombinujesz?! Natychmiast stąd odejdź i nie zbliżaj się do mojej siostry.  Widziałem co zrobiłeś! – krzyknął do Kazika i nastroszył się do bicia. Odepchnął jego ręce. – Idź sobie wreszcie! – powtórzył niecierpliwie. – Spierniczaj!
Kazik odszedł powoli ze spuszczoną nisko głową. – To koniec. To już koniec – zawodził głos w jego głowie. – Ona już mnie nie zechce…a przecież tak bardzo ją kocha...
                                             Chłodny dotyk uciekającej myśli…
Następnego dnia nie było go w szkole, nie było go też w domu. Wszyscy go szukali.

***

 Ponury dzień i ponure myśli. Tępy ból podążał za Anną krok w krok. Stała w oknie i spoglądała nieruchomo w zmierzch, który gęstniał. Lato już jakiś czas temu wycofało się w popłochu.
            - Tato...? – Zajrzała przed snem do pokoju ojca. – Coś się wydarzy –  powiedziała. –Coś niedobrego… Ja to wiem. Ja czuję. Ten sen jesieni znowu dzisiaj przyjdzie...i…i…coś się komuś stanie…
            Przytulił ją. – Anulko, nie myśl o tym. Nie zawsze i nie każdy sen się sprawdza, prawda?
            - To prawda – szepnęła, nie patrząc mu w oczy.
Coś w jej tonie sprawiło, że Tadeusz zesztywniał. – Idź spać, skarbie, i nie myśl o przykrych sprawach. Spróbuj, jeśli coś się będzie działo, przemalować swój sen. Umiesz to robić, prawda?
            Usiadła na fotelu obok. Podkurczyła nogi. – Umiem, tato. Wszystko będzie dobrze…
Kiedy nagle podszedł o krok bliżej, ogarnął ją strach, że mógłby odczytać jej myśli. Uśmiechnął się do niej łagodnie.
           - Dobrej nocy, moje dziecko. Niech ci się przyśni coś miłego. Wiem, że tak będzie.
Kiedy wyszła ukrył twarz w dłoniach. Długo tej nocy palił światło. Bardzo często zaglądał w duszę córki, a już szczególnie wtedy, gdy dawała się przygnieść przykrej rzeczywistości. Dzisiaj tak się stało. Nie miał wątpliwości, że potrzebna jest pomoc jego wrażliwej Anulce. Jego pomoc. Psychiatra, gdzie regularnie pojawiali się od dłuższego już czasu, ukierunkował go jedynie, jak również Anulkę, a cała, mozolna i ciężka praca pozostawała w ich rękach. W szczególności, w jego.
Nierzadko córka zamykała się w sobie, nie chcąc martwić ani jego, ani matki. Dzisiaj tak się zdarzyło. – Anulka ukryła przed nim swoje obawy, swój strach, który trwał na straży zawieszony w powietrzu. Westchnął i zagłębił się w lekturę.

            Anna po cichutku wyszła z pokoju. Dzisiaj najchętniej nie poszłaby spać w ogóle. Wszystko będzie dobrze, wszystko. Wszyściuteńko. Zaraz sobie wymarzę kolorowy sen, powtarzała w myślach. Położyła się i przez chwilę słuchała deszczu. Desperacko pragnęła wymalować sobie coś kolorowego, jakiś piękny obraz i na próżno. Usnęła w końcu zmęczona.
            Jej umysł błąkał się bezradnie po nieznanej okolicy grzęznąc w błocie...brudząc się nim.   Koszmar jesieni wisiał nad nią. – Były to strach, groza i pytanie.
Sen krzyczał...krzyczał...krzyczał...a ona już wiedziała, że to dziś...teraz...
Buty z brązowych liści i błocka na nogach, zapadających się w grząską ziemię, nasiąkniętą deszczem. Wykrzywiona, zziębnięta twarz kilkunastoletniego chłopca o niebieskich oczach...wołającego pomocy... jej pomocy...
- A..NIA!! A..NIA…
Myśli zaplątały się na moment...szukając po omacku...
Czarna spiętrzona woda...
            Obudził ją stukot deszczu o szyby. Uderzał o parapet okna ze zdwojoną siłą, a ona odczuwała to, jak uderzenia w całe jej ciało, które zaczynało się kurczyć ze strachu i tylko serce bębniło o klatkę piersiową jak oszalałe. Zaraz wyskoczy. Szum wiatru za oknem wydawał się wołać: ANIA, ANIA...!!
Boże, kto mnie woła?
Jedyną odpowiedzią był odgłos kropel deszczu bijących z impetem o ściany domu.
Tak! Wiem! – doznała olśnienia. – Chłopakiem znad Wisłoka...jest właśnie on. – Chłopak ze snu...to Kazik! Zerwała się na równe nogi i jednym susem przemierzyła odległość pokoju.
            -Tato! Wstań! To Kazik! Kazik potrzebuje pomocy! Tatusiu, Kazik jest nad Wisłokiem, w tym dzikim miejscu. Tam, gdzie są wiry i burzy się rzeka. Taka nieokiełznana, pamiętasz? Byliśmy tam kiedyś… Pamiętasz? On się zaraz utopi...Proszę...Szybciej...!
Rozkrzyczane głoski wyrwały się z krtani. Panika rozszerzyła oczy. Czuła, że za chwilę jej oszalałe serce wyskoczy z piersi. Tam, nad rzeką czaiła się śmierć. Te roziskrzone, niebieskie oczy, mogły należeć tylko do jednego chłopca.   
            - Szybciej, tato! Szybciej… – ponaglała ojca.
Wybiegł w pośpiechu.
Zapatrzyła się w ciemność nocy – RZEKA, GAŁĘZIE, WIRY.  Podeszła do okna. Otworzyła je i wyciągnęła  przed siebie ręce.
– Stój Kazik. Proszę… NIE RÓB TEGO.
Czy mnie słyszysz?!
– NIE RÓB TEGO – powtórzyła powoli, wyraźnie.
Stała jeszcze długo nie czując zimna. Błądziła myślami w innym świecie. Irracjonalnym. Wiatr wściekłe targał drzewami za oknem jej pokoju, wył i zawodził. Rzucił zeschłymi liśćmi i powiał je daleko. Z przesłaniem: – KAZIK… JUŻ JEST WSZYSTKO DOBRZE. JESTEŚ BEZPIECZNY.
        Jakby usłyszał jej wołanie. Osunął się na mokrą od deszczu ziemię – Aniu…
Skulił się jak embrion w łonie matki. Drobnym ciałem wstrząsnęły dreszcze. – Aniu… wyszeptał.  Chwyciły go mocne ręce.
Tej nocy jej koszmar się skończył. Uratowała koledze życie. Sama się mocno rozchorowała. Zapalenie płuc, orzekł lekarz.
Kiedy po trzech tygodniach wróciła do szkoły, Kazik był już w innej szkole, w innej dzielnicy.  Nie dociekała, w której.  Tak było lepiej. Czasami tylko wydawało się, że ktoś patrzy z ukrycia, że ktoś ją śledzi?
Odgoniła myśli.



 ______________________________________________________________



Czemu tak dziwnie patrzy? – Wiedziała o czym teraz myśli. – Iskierki w jego oczach zapłonęły nagle i zgasły.
Ech, Anna zawsze była jakaś nawiedzona. Kiedyś mu się nawet podobała taka…taka inna. Niesamowita. Ale nie zwracała na niego zupełnie uwagi. Był tylko bratem jej przyjaciółki. Tyle.
            - Moje kondolencje, Leszek – powiedziała, podając mu rękę.
Spojrzała mu w oczy… i wystraszyła się. Tam już czaiła się śmierć. Nieuchronna. Nadciągająca nicość, która go któregoś dnia pochłonie. Już niedługo. Wzdrygnęła się. Zimny prąd przeleciał ciało.
            - Anno, chciałem z tobą porozmawiać… Czy ty odgadujesz.. – Chwilę pomyślał. –  Życie? Śmierć? – Przypominał jej teraz przestraszonego lisa.
            - Nie pleć bzdur, Leszek – powiedziała Wanda. – Daj spokój. Przynajmniej dzisiaj. Ania już musi iść. Zaraz będzie mieć pociąg, ma sesję i musi się choć trochę  pouczyć – dodała, podając jej płaszcz.
            - Pociąg do czego? – zabełkotał. – Jest to jakieś irracjonalne, ale jakże prawdziwe… Coś w tych twoich oczach, Aniu…
            - Rzeczywiście muszę już uciekać – powiedziała pośpiesznie. Ubrała płaszcz. Nie, za nic w świecie nie da się wciągnąć w nowe kłopoty.
            Błagalny wzrok Leszka gonił ją do drzwi. Stuknęły złowrogo, nagoniły echem, które jeszcze słyszała na schodach, nie najlepsze myśli.
Prostowała się jak struna. Cała powrotną drogę do Krakowa „malowała” obrazy. Były szare i nie imała się ich żadna jaśniejsza barwa.
            Do akademika wróciła całkowicie przybita. Pogrzeby zawsze tak na nią działały, a poza tym wiedziała już dobrze, że nie czeka ją tu nic radosnego. Nie pomyliła się. Waldek nie czekał na dworcu, nie czekał też w domu. Wrócił późną nocą i padł na łóżko.
            - Uczyłem się razem z Frankiem – poinformował. – Wszystko w… porządku? – spytał i zasnął nim zdążyła odpowiedzieć.
Połykała łzy niemal całą noc.
Zbudziła się nagle w czarnej przestrzeni okna trzeciego piętra...coś zaczynało dusić...coś na kształt przekazu telepatycznego czy uderzenia obcych wibracji, wędrowało wprost do jej mózgu. Próbowała się blokować, ale energia ta, wnikała w nią...była mocniejsza, niż myśl, Wsiąkała w mózg...Tam... na oknie trzeciego piętra...czaiła się groza. Groza dzikiej obłąkanej walki naćpanego mężczyzny o swoje istnienie...Była to twarz Leszka...straszna...wykrzywiona szyderczym uśmiechem. Skoczyć...? Czy jeszcze wypić pozostałe pół butelki...?Napięcie osiągnęło szczyt. Wszystko dokoła stało się upiorne. Na dole czekały betonowe bloczki ...szyderczo nastraszając nierówne brzegi...Dziki, przeraźliwy śmiech...Dławił się tym śmiechem...Spadał w dół głową...bez szans przeżycia, zawodząc, zachłystując się nim, wnikając w mózg jarzeniową przestrzenią. Budząc.
Dotyk ręki Waldka. Był przy niej. Przez chwilę czuła się bezpiecznie. – Tu z nim, teraz, otoczona kręgiem jego ramion, zapomniała na chwilę o swoim śnie i o tym, że Waldek przyszedł do pokoju zbyt późno. Potrafił być taki czuły…
            - Co się stało, Aniu? – Przyciągnął ją delikatnie do siebie, gładząc jej włosy. – Już dobrze, dobrze...To tylko sen.
           - Tak, to tylko sen – powtórzyła cichutko i zasnęła jeszcze na chwilę, odpychając  czarne wizje, lepiące się do niej czarne macki nieszczęścia.
To nie był niestety tylko zły sen. – Brat Wandy tej nocy popełnił samobójstwo. Skuliła się, czytając  nazajutrz telegram.
            - Nie pojadę tam –  stwierdziła z żalem i  zacisnęła palce na ramieniu Waldka. Nie była w stanie zrobić najmniejszego ruchu.
            - Jesteś pewna? – spytał.
            - Nie jestem… ale… ale nie pojadę –  zadecydowała. – Na zajęcia też nie pójdę…
Na moment zamknęła oczy, starając się opanować emocje.
            - Źle się czujesz? – spytał.
            - Tak…
Przespać to, przespać… Łyknęła tabletki. Myśli poleciały w sen. Nerwowy sen.



 _____________________________________________________________________


Zawsze gdy czarne myśli, zawsze nieszczęście. – W drzwiach listonosz i zwiastun nieszczęścia - „ Aniu przyjedź. Zmarła Kasia. Pogrzeb za dwa dni”.
Zamarła w bezruchu. – Jej sen...Jej czarna wizja złotych loków Kasi skąpanych we krwi sprawdziła się…
Jęknęła. To przez nią!  
Przygniotło.
Jeszcze chwilę i zapadnie w czarną dziurę, z której już nie wyjdzie.
Czy chciałam przespać te sny?!
Dlaczego ich nie wymazałam z pamięci?
Dlaczego?! – krzyczała do siebie. W głąb siebie.
Rzuciła wołanie w ciemność. Pozostało bez odpowiedzi. Stężała z bólu. Myśli smagały, kuliła się, przyjmowała razy.
– To twoja wina! Twoja! – Gorzkie skrzywienie warg, cień, wspomnienie uśmiechu Kasi. Wybacz mi dziecinko, że cię nie uchroniłam. Wybacz Basiu...
A kiedy w drzwiach pakamery spojrzała na przyjaciółkę, zamarła na dobre parę chwil. Barbara zupełnie nie kontaktowała ze światem. Zapatrzona w jeden martwy punkt na ścianie, kołysała się na fotelu, wydając z siebie, co parę minut przeraźliwy krzyk.
           - KA...SIU...!  KAS...SIU...!!
Widok był porażający. Przez chwilę Anna stała bezradnie, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, co powiedzieć, jak się zachować. Spojrzała w kierunku Barbary;
         - ONA JUŻ JEST BEZPIECZNA...ONA JUŻ JEST BEZP… – urwała nagle, jakby na moment powracała do zmysłów. – Nie, nie! – krzyczała.
Anna podeszła powoli i przygarnęła ją z serdecznym współczuciem. Zdrewniała, szukała odpowiednich słów.
            - Basiu... – wyjąkała w końcu.
Nie bardzo kojarzyła. Osaczona swoimi myślami, wydana na gęstniejący napór ciemności skomlała cichutko w ramionach Anny. Potem odwróciła się i usiadła otępiała. Jej wzrok poleciał na wysoki postument, gdzie stała trumna z ciałem Kasi. Poderwała się gwałtownie i zachwiała na nogach, oszołomiona silnymi lekami. Chwilę się chwiała, łapiąc równowagę. Anna posadziła ją z powrotem na fotelu, tam gdzie siedziała uprzednio.
          - Cii... Cicho, Basiu, nic nie mów...Ona jest bezpieczna... – powtórzyła za nią i poczuła bolesny skurcz serca.
Mój Boże – pomyślała, czemu to wszystko dotyka tę biedną dziewczynę?
Co mogłabym teraz zrobić? Jak jej pomóc? Jak pocieszyć? – Brakowało słów. Bezradnie ujęła dłonie Basi w swoje ręce.
Drgnęła pod ich dotykiem i spojrzała na nią niewidzącym wzrokiem.
        - ONA JUŻ JEST BEZPIECZNA?? – upewniła się, by za chwilę znów zacząć krzyczeć. – KA...SIU...!  KAS...IU...!!
Jej skowyt, nieświadomy świata zewnętrznego, przedzierał się z jej wnętrza bolesnym wołaniem nieżyjącej córki, a w Anny gardle, suchym, piekącym, wzbierał szloch, który musiała siłą woli opanować.
          - Basieńko...czy chcesz się pożegnać z Kasią? – zapytał Andrzej, pomagając jej wstać z krzesła
           - Tak...tak...chcę!
Oprzytomniała na moment. Ten jakby przytomny stan jej umysłu, trwał tylko sekundy.
Prawie natychmiast skamieniała w dziwnej pozycji, z jedną ręką wyciągniętą w kierunku trumny i drugą, skierowaną na twarz, jakby chciała przesłonić sobie oczy.
           - KASIA!   Jeszcze raz wyrwał się z jej piersi krzyk i upadła zemdlona.
Uciekała... Ale też niedaleko od strachu i rozpaczy, które przygniatały pierś ogromnym ciężarem. Tak ogromnym, że z wysiłkiem oddychała, by pogrążyć się w końcu w niewiedzy. Jej posiniałe usta odcinały się ciemną kreską na tle bladej twarzy. Na salę wszedł lekarz.
          - Żona musi się położyć – powiedział do Andrzeja, który kiwnął głową i podprowadził Basię do karetki.
Nie była ani na pogrzebie, ani na stypie, nigdy też nie otrząsnęła się z traumy po stracie córki.

Anna rozdarła się na drobne kawałki. Dopiero teraz rozdarła się na dobre. Nie udało się.
Dlaczego nie potrafiła, temu zapobiec? Dlaczego?! Próbowała zajrzeć w swe cieniste wnętrze. Znowu tkwiła po uszy w bagnie. Uwolnione, szalone myśli przylepiły się do mózgu. Już zostaną. Nie wyrwie ich. Znów dotknęła strachu. Dławi ją. – Myślała, że to już poza nią. – Cienie odeszłego czasu  przywarły na nowo. Jeszcze mocniej. Trzeba wracać do domu, pomyślała. Nic tu po niej i tylko ta lepiącą się maź…
Po pogrzebie pojechała do szpitala.  Dotknęła ręki Barbary. Była drewniana, jak ona cała. Nic nie kojarzyła.
           - Pójdę już…
Nie odpowiedziała. I tylko te jej oczy…
Ona już nigdy nie przebudzi się do życia, pomyślała ze ściśniętym sercem.
            Do akademika wróciła zupełnie rozbita, nie mogąc się pozbierać, ani doprowadzić myśli do jakiegokolwiek ładu. I już wiedziała, co zastanie. Jakże mogło być inaczej? – Stres ją ukochał w przedziwny sposób, wytrącając z toru. Była na poboczu, zdruzgotana, a przy niej królował, panosząc się ból zawodu, ból klęski.
            To, co ukazało się jej oczom, sprawiło, że poczuła się wręcz idiotycznie, jak ktoś, kto usiłuje przekonać swojego przedmówcę, który nic nie kojarzy, z faktem wspaniałości życia. Waldek leżał pijany, zamroczony kompletnie, nie kontaktujący ze światem. Jej świat zawalił się również. Nogi odmówiły posłuszeństwa i padła na krzesło.
                                                     Dźwięki przeszłości…


 _______________________________________________________________________





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz