W miesiącu grudniu 2012r ukaże się na rynku czytelniczym moja następna powieść:
„ Co
ja tu robię?”.
KiIka słów o książce:
Bohaterki powieści; dwie siostry, psychologiczną wnikliwość łączą z trudnym życiem, szukając swojej drogi do szczęścia i w obu przypadkach jest ona skrajnie inna.
Powieść odsłania świat, w którym tak naprawdę – jak w życiu – nic nie jest oczywiste i wszystko może się wydarzyć; od radości po dramat ludzki. Ta misterna, rozgrywająca się w Pile, bezpretensjonalna powieść, pełna jest zagadek i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Przy okazji promocji wcześniej wydanej książki: „ Szansa na szczęście”, która odbyła
się w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Pile ( Filia nr3.) miałam
przyjemność zaprezentować urywki mojej nowej powieści, a które spotkały się z dużym
aplauzem i ogromną życzliwością licznie zebranych na spotkaniu czytelników i miłośników książek. Po spotkaniu nawiązała się szczera, pasjonująca dyskusja, wiele wnosząca, z cennymi uwagami, które zawsze przyjmuję z pokorą.
Poniżej zamieszczam
zdjęcie ze spotkania i urywki mojej nowej powieści.
Urywki powieści " Co ja tu robię?"
„Zgasiła światło i położyła
się, usiłując się wyciszyć. Za cholerę! Czuła się naciągnięta jak sprężyna.
Postawiła ojca pod murem… Kiedyś pod tym samym murem postawiła go Krysia, a
mamę niemal rozstrzelała. Emocjonalnie, na pewno. Krysia… Dwa lata od niej starsza, wysoka i
zgrabna, z pięknym, czarującym uśmiechem na twarzy, była uwielbiana nie tylko przez
rodzinę. Była wschodzącą gwiazdą jazzu z przepięknym głosem i posiadała
wszystkie cechy do zrobienia kariery w kierunku muzycznym. Niestety,
postanowiła inaczej. Wszystkie wielkie prawdy religijne i tajemnice wieczności
przepełniły jej duszę ciekawością poznania Boga i nie szło jej przekonać,
że nie tylko to jest ważne w życiu.
– Zakon! To moje powołanie! Będę
misjonarką – odkryła z dnia na dzień. – To moja droga. Innej nie ma – zdecydowała.
Wszystkim zaparło dech, ale
Krysia szła w zaparte.
– Dlaczego wszyscy sądzicie, że
nie wiem co robię? – denerwowała się.
– Bo nie wiesz! – Krzyczeli mama
i ojciec. Obydwoje naraz.
Twierdziła z uporem, że
najbardziej kocha Boga i taki jest jej wybór, już nie zmieni zdania. Przykro
jej, że rani najbardziej bliskie jej osoby, ba, czuje się okropnie rozdarta,
ale...
– Ależ, Krysiu, przed tobą
jeszcze całe życie, może wielka, szalona miłość? – próbowała przekonywać mama.
– Bardziej szalonej i konkretnej
miłości nie znajdę.
– Doprowadzasz mnie do
ostateczności. Brakuje słów…
– To i nic nie mów, tylko popatrz
sercem, mamo.
– Serce to mnie boli i nawet nie
wiesz jak!
– Nie dogadamy się, mamusiu. Nic
nie rozumiesz. Toż to chodzi tylko i wyłącznie o moje szczęście, a tylko
tu je mogę odnaleźć – stwierdziła z przekonaniem. Odbijała słowa jak piłki
pingpongowe.
– Jesteś straszną egoistką…
– Nie, mamusiu, mylisz się. To
nie egoizm. Wszyscy ludzie, ty i ja, dziadek… mają boski potencjał. Wiesz o
tym, a osiągną pełne człowieczeństwo dopiero wówczas, gdy zostanie on
zrealizowany. Moje miejsce jest w zakonie, tak to czuję, ba, jestem o tym
przekonana. – Zacisnęła usta. – Przykro mi, już postanowiłam i nie zmienię
zdania.
Maria położyła dłoń na dłoni
córki i lekko ścisnęła jej palce. – Nie
rób mi tego, Krysiu – powiedziała z
bólem.
– Ja już postanowiłam, mamo. –
Przykucnęła przy fotelu matki. – Proszę…
– Nigdy się na to nie zgodzę. – Pokręciła głową, spoglądając w
stronę młodszej córki, która właśnie weszła do pokoju. – Zawsze myślałam, że
istnieje Bóg… Chyba jednak ojciec wasz i ty Aga, macie rację – powiedziała
i gwałtownie zasłoniła sobie usta.
– Nie mają racji, ale nie w tym
rzecz! – odpowiedziała nerwowo
Krysia.
Wieczorem weszła do pokoju Agi i
przysiadła na jej łóżku.
– Wiem, że wszystkich ranię,
wiem, że to nie dociera tak do końca ani do ciebie, ani tym bardziej do mamy,
ale ja muszę tak zrobić – powiedziała
cicho, rozpaczliwie, ale stanowczym tonem. – Zrozum mnie! Chociaż ty zrozum,
Aga, i wesprzyj – dodała, spoglądając w jej oczy i szukając w niej
poparcia. – Przekonaj ojca, masz z nim taki dobry kontakt, a on już na pewno
przekona mamę – mówiła gorączkowo. – Ja muszę tak postąpić. Zrozum mnie…
Bezruch w pokoju stawał się wręcz namacalny.
– Nie musisz. Chcesz. Co cię do
licha napadło?! I wcale cię nie rozumiem, ani twoich gadek o Bogu. Ani myślę cię wspierać w głupich, bez sensu
decyzjach, których będziesz za chwilę żałowała.
Krysia potrząsnęła z
niedowierzaniem głową.
– I ty jesteś przeciwko mnie? –
jęknęła głośno, spoglądając na Agę jak na wolno myślące dziecko
z gimnazjum, które nie rozumie, ile jest dwa razy dwa i musi policzyć
na palcach.
Potarła czoło brzegiem
nadgarstka, z zamkniętymi oczyma, jakby modląc się do swojego Pana o łaskę
zrozumienia, potem spojrzała w oczy – jej, bezbożnicy, której nie była dana ta
łaska.
– Wiesz przecież, że tak nie
jest, ale za czorta nie potrafię tego zrozumieć, Krycha. Przecież nawet nie
jesteśmy specjalnie religijne. O co chodzi?! Zawiodłaś się, jakaś złamana
miłość?? Co cię do licha napadło? No mów!
Krystyna spojrzała z oburzeniem.
– Jaka miłość, jaka złamana? A religijna
nie jesteś ty i twój kochany tatuś! –
powiedziała niemal ze złością, co było do niej niepodobne. – I doprawdy
mam już dosyć tych stałych dyskusji na ten temat, tych nerwów i tego stresu,
który mi wszyscy szykujecie. Myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz, Aga.
Potrzebuję tego, jak powietrza w płucach –
dopowiedziała gorzko i wyszła z pokoju. W oczach miała łzy.
Zza okna dobiegało wycie karetki,
która pędziła gdzieś na złamanie karku, zagłuszając na moment myśli,
rozdeptując powagę sytuacji. – Dziczejesz moja siostro! Jest to niezrozumiałe
jak trzy nosy, które namalował Picasso –powiedziała Agnieszka bardziej do
siebie, niż do siostry.
Ich matka nazwała tę decyzję
Krysi bólem zawodu, bólem klęski. Swojej klęski. Ojciec pewnie też tak myślał,
tyle, że był twardy, a myśli, te prawdziwe, ukrył głęboko. Zakopał na długo.
– Życiu towarzyszą i szczęśliwe i
przykre zakręty losu – powiedział. – Teraz weszliśmy w ten drugi – dodał.
– Nie weszłam w żaden zakręt, moi
kochani. Przede mną prosta droga, a wy wszyscy kombinujecie jak mnie
unieszczęśliwić. Nie wiecie co dla mnie dobre. – Twarz Krystyny pozostała
napięta i urażona.
W kilka tygodni zniknęła z domu z jedną
walizką i zaciętą twarzą, gdyż do końca, codziennie, była kłótnia, wałkowanie
tematu i nerwowe przekonywanie, które było jak dziura w budżecie służby
zdrowia, czy niedopilnowanie spraw ciężkiej wagi, typu brak leków na nowotwory
dla ciężko chorych ludzi. W pokoju na stole zostawiła kartkę w kratkę wyrwaną
z zeszytu: Muszę odpocząć. Muszę się
zresetować. Jest to możliwe tylko przy Bogu. Będę w zakonie
w Konstantynowie… jakby co.
–
Jakby co?! –
denerwowała się mama, zaciskając usta w wąską kreskę i przeciągając drżącą
ręką po twarzy. To było niepojęte!
„ Kiedy
Krystyna przysłała list, że żyje, że ma się dobrze i że tęskni, kolce zaryły
się boleśnie w jej ciało, bo nie napisała „bardzo”
i znowu było źle. Wszystkim było źle, ale szczególnie właśnie mamie.
Umierała z niepokoju, bo i co to znaczy – mam się dobrze…? A czy nie mogła kiedyś zadzwonić? A Skype? Jak tam
zatem ich córka żyje wśród tych dzikusów, gdzie zero cywilizacji? A jeżeli
ją utłuką? Tyle się słyszy! Tyle się czyta! A jeżeli zwalą się na nią choroby?
Przecież to się zdarza… malaria… cholera… czy inna cholera! Zastygła
w przerażeniu.
– Jak ona, taka delikatna da
sobie radę, Tadziu? – wyszeptała drgającym głosem.
I tak to było niemal każdego
dnia, a ten nieliczny z listów Krysi okazał się ostatnim. Na święta
przychodziła kartka lub telegram z życzeniami błogosławieństwa Bożego, czasami
kartka z bukietem fiołków, czy róż na urodziny, czy inną okoliczność
i tyle. Zero kontaktu słownego. Wszystkim nie mieściło się to w głowie, a
najbardziej mamie.
– Za co Bóg mnie karze?! Co
zrobiłam źle? Michaś umarł… Krysia… Już nie mam Krysi! – Zacięła usta w wąską
kreskę. – Już nie mam Krysi. Umarło mi dwoje dzieci. Obudziły się drzemiące
demony na jednej z półek jej myśli.
– Michaśśśś...
– krzyczała nocą w poduszkę, dławiła się łkając.
Z pokoju
rodziców dobiegał skowyt nieludzki, aż krajało się serce. Agnieszka nie mogła
spać, podsłuchując pod drzwiami. Tak bardzo jej było żal mamy i wtedy to już
całkiem nie potrafiła zrozumieć siostry.
– Dlaczego to robisz mamie?!
Dlaczego? – wykrzykiwała z goryczą, zamknięta w swoich czterech ścianach
pokoju, zaciskając zęby.
A na dodatek
zostawił ją Heniek. ŻENIĘ SIĘ… Resztę
niedokończonego zdania rozwiał wiatr za oknem, które szeroko otworzyła, łapiąc
oddech.
I cóż mogła zrobić, jak nie pooddychać świeżym
powietrzem?
I cóż mogła zrobić, jak nie milczeć o swoim
bólu, bo nie da się go wypowiedzieć, bo i komu? Mamie, nie mogła, ojcu też nie,
bo był zbyt zajęty pocieszaniem i ratowaniem psychiki żony. Dziadek był
daleko ze swoim też świeżym kłopotem. Wcale nie takim błahym. Co za parszywy
świat! Ale oczywiście przyjechał, gdy tylko usłyszał słowo: „depresja Marysi”.
– To nie tak, Maryniu – mówił. –
Została Agusia. Masz dla kogo żyć. Czy nie widzisz, co się z nią dzieje? Stare
przeżycia, te najgorszego typu nie blakną moje dziecko, tylko palą. Wiemy o tym
wszyscy i przy każdej okazji ich przypomnienia powracają − mówił − ale i co
z tego? Weź się w garść, bo stracisz następne dziecko. Musisz odnaleźć
siebie, wsłuchać się w swój rozum bardziej obiektywnie. Musisz być silna, masz
dla kogo – przekonywał, zamknięty z córką w altanie.
Ale Aga i tak
słyszała, strzygąc uszami.
– Żale? Złość?
Na kogo, dziecko? Czy choć wiesz, na kogo się złościsz? Na Boga? Jeśli już masz
się na Niego obrażać, to znajdź sobie lepszy powód, jak zakon córki. A skąd
wiesz, czy ona tam właśnie nie jest szczęśliwa? Czy się nie odnalazła w swej
misji? – mówił cierpliwie, będąc bardzo wierzącym człowiekiem, który nie
stracił wiary tylko dlatego, że życie go dotknęło.
– Nigdy się z
tym nie pogodzę! – stwierdziła, przygryzając wargi w zdenerwowaniu. – Od
wielu lat nie czuję nic innego prócz bezsilnego gniewu i bezkresnego żalu.
Zżera mnie – doprecyzowała.
– Spójrz na
powód swojej złości, Maryniu.
– Powód jest
znany.
– Spójrz na to
z innej strony; krytycznie, ale w stosunku do siebie – umilkł. ”
„ – Jestem wypalona do cna –
powiedziała w miarę pogodnie i zgodnie z faktycznym stanem ducha. – A
teraz bierzmy się do pracy, bo nie uśmiecha mi się garować po godzinach, choć
rzeczywiście czasu mam do oporu, ale też kocham spać. I to całe osiem godzin. –
W jej oczach znowu pojawiła się determinacja. – Mogę włączyć radio? Może
złapiemy jakąś muzykę – spytała bez sensu.
– Poprawi ci
to nastrój? – spojrzał na nią przeciągle.
– Tak. Muzyka
zdecydowanie mi pomaga. Na wszystko! Nawet na kłucie szpilek w skroniach.
– A kują?
Uśmiechnęła
się kącikami ust, przerzucając stacje. Doleciały zjadliwe słowa polityków ociekające
kłamstwem i nienawiścią. Wstrętne czasy, nic się nie zmieniło, chociaż
inne rządy i inne problemy nękające państwo.
– Interesujesz
się polityką? – spytał znad swojej deski kreślarskiej.
– Prowokuje do
myślenia.
– Tak sądzisz?
Mielonka przez cały dzień, następnego dnia też mielonka, tyle, że więcej w niej
ochłapów. I tak codziennie. Szczególnie w telewizji.
– Owszem, nie
sposób uciec od polityki, czy jak mówisz, od tej mielonki. To kabaret, który
złości, miast rozweselać, ale oglądam. Coś wszak trzeba robić z czasem.
– A… co byś
powiedziała, gdybym cię dzisiaj zaprosił na kolację? – zapytał i na widok jej
zdziwionych oczu umilkł gwałtownie. – Zachowuję się jak dzik na haju? –
dorzucił humorystycznie i niemal ją tym olśnił.
– O której i
gdzie mnie zapraszasz? – spytała konkretnie, mrużąc oczy.
Ucieszył się.
Tak się jej przynajmniej wydawało.
– Chciałbym
cię porwać gdzieś za miasto – umilkł.
Kompletnie nie
zdawał sobie sprawy z burzy uczuć, które szarpały jej wnętrzem, ale był bardzo
uprzejmy i wydawało się, że emanuje z niego życzliwość. Także walory
fizyczne były nie bez znaczenia. – Bujna, rudawa czupryna kręconych włosów, te
dziwne, szare oczy, z których umiał robić użytek. Czaiła się w nich…
powściągliwość i niezwykła, niespotykana żywa inteligencja. Szok! Mężczyzna,
który potrafił rozumować i dyskutować godzinami na wszystkie interesujące ją
tematy. Do tej pory rozmawiała tak tylko z ojcem, reszta mężczyzn to pajace na
sznurku, którymi zawsze ktoś pociągał; matka, ojciec, koledzy, bądź sytuacja.
Ta najczęściej.
Jeszcze tej nocy poszli do
łóżka; do jego łóżka w jego niewielkiej kawalerce. Rano wstała z kacem i wyszła
na balkon. Spojrzała w niebo. Lało żółtym światłem i obiecywało radość.
Umykające szybko promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za
nadchodzącą ciemną chmurą.
– Co się
dzieje? Czemu już wstałaś? – doleciało odległe. – Jest sobota.
– Muszę gonić
do domu.
– Masz psa?
– Kota –
roześmiała się.
– Kota się nie
wyprowadza. Kota się ma – odpowiedział również ze śmiechem.
– No właśnie.
– Zachichotała, w jej oczach pojawiło się rozbawienie.
– A chciałabyś
mieć psa? – spytał – spoglądając w jej przepastne oczy.
Nie odwróciła wzroku.
– Chciałabym. Zawsze to raźniej iść na spacer.
Podeszła do
okna i machinalnie je otworzyła. Wyjrzała. Za oknem chłodny, ponury smutek.
Wbiła wzrok w nieistniejący punkt za oknem, bezskutecznie przywracając umysłowi
spokój. Wiatr zmarszczył twarz, szarpnął włosami. Wydobył niezrozumiały lęk. Był
to tylko niepokój? Uspokój się, uspokój… Zamknęła okno i poprawiła firankę. Jak
to uczynić, gdy za oknem hałasuje wiatr, mąci myśli, przepędza te bardziej
optymistyczne, a tchórzostwo pozostaje górą? Tchórzostwo? Tak, przed
życiem.
Jesteś taki młody…
Nie mogę dostrzec nawet samej
siebie.
Nie wiem, czy warto cedzić słowa
przez sito doświadczeń…
Może i warto.
Jeśli nie spróbuję…”
„– Wierzysz w Boga? – spytał
Wacek.
– Nie wiem… Po ostatnich
wydarzeniach, no wiesz, tych z moją siostrą, już zupełnie nie wiem, co myśleć.
Kiwnął głową, że rozumie. – Ja
uważam, że o Bogu możemy mówić jedynie językiem symbolicznym, odrzucając rozum
– stwierdził, czekając na jej reakcję.
– No tak… To przecież jak wiemy,
dogmat. W Boga albo się wierzy, albo i nie – odpowiedziała. Potarła czoło
w zakłopotaniu.
– Mówisz dogmat, a to nic innego,
jak sposób, by oduczyć nas myślenia. Tajemnice bytowania ponad wszystkim!
Rodzaj wiedzy i ciemności zarazem, gdzie nic się nie dojrzy – spojrzał jej
wnikliwie w oczy. – Bóg, pozostając od czterech, czy więcej tysięcy lat
w swej odwiecznej tajemnicy, jest jakby doczepiony do człowieczego losu, a
my nic o nim nie wiemy ponadto, co nam się wydaje i co nam wciskają na ten
temat różne źródła i różni ludzie od tysięcy lat. To wszystko jest poza
zasięgiem rozumu – mówił.
Spojrzała na niego spod oka. – A
Jezus? Był przecież człowiekiem z krwi i kości. Myślę, że ludzie mają boski
potencjał… przyglądając się temu uważniej.
Zaśmiał się krótko, jakby
Agnieszka uraczyła go zabawną dykteryjką. – Jednak to jedyny awatar…
– Posłuchaj mnie, Wacek – zaczęła
z uśmiechem. – W Boga albo się wierzy, albo i nie – powtórzyła. – A żeby
wchodzić w takie dyskusje, trzeba się na tym choć trochę znać; przestudiować
historię Boga w chrześcijaństwie, judaizmie i innych religiach… a my…
a ja?
– Czyli uciekasz Agusia od
rozmowy? – zajrzał jej w oczy. – Ja sporo czytałem na ten temat i dlatego…
Uśmiech zniknął z jej twarzy jak
za zdmuchnięciem świecy. – A ja nie czytałam – przerwała mu – i może
dlatego uciekam od tych dyskusji, jak większość ludzi. Ale siostrze jednak
wierzę, to nie jest głupia dziewczyna; zakutana i zaślepiona. Mówiłam ci,
że jest misjonarką? – westchnęła mimowolnie. – Wierzę też dziadkowi, który jest
inteligentny, a swoje życie oparł właśnie na wierze.
Uśmiechnął się. – A ty, Agusia?
Chrząknęła. – No cóż… Nie boję
się rozmawiać, ale zapewniam, że wolę być przy boku Boga, nawet biernie, ale
jednak z nim. I koniec tych dyskusji. Przynajmniej na dziś. Jutro opowiem ci o
Krysi, a pojutrze o dziadku. Powiem ci na koniec, że niezbyt pewnie się
czuję, przy tego typu rozmowach.
Uśmiechnął się pod nosem. – Boisz
się piekła? A nóż coś tam jednak jest? Czy to na tej zasadzie? – spytał,
przytulając ją do siebie. – Nie chcesz o tym rozmawiać? – spytał domyślnie. –
Powiem na koniec tyle, że nawet najbardziej przywiązani do dogmatów
chrześcijanie nie wyobrażają sobie, że piekło znajduje się w środku ziemi.
Prawda? – zajrzał jej w oczy z kpiącym uśmieszkiem. – W ogóle sobie tego
nie wyobrażają, bo po co? Nie ma na to odpowiedzi – dodał, wykrzywiając
w uśmiechu usta.
– No… nie ma – umilkła.
– Sama widzisz. Boga poznajemy
wyłącznie przez rozważania innych i poprzez rozmowy – stwierdził,
spoglądając na nią uważnie. – Niebo, piekło, raj, to rzeczywistość urojona,
znajdująca się w jakimś wyodrębnionym miejscu. Tylko, pytam, gdzie ono jest?
Gdzieś ukryte poza zasłoną wrażeń zmysłowych, niewyobrażalnych?
– A ja myślę, że istnienia Boga
nie da się udowodnić na drodze logicznego rozumowania, lecz nie można również
przedstawić dowodów na jego nieistnienie. Tak więc jak powiedziałam, albo się
wierzy, albo i nie. Wiara nie wymaga wiedzy, mądrości ani pewności i koniec
dyskusji! – zaśmiała się krótko i ostro, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści.
– Jesteś Agusia zdenerwowana? –
spytał. ”
„Rozmawiali na bliskie sobie
tematy. Każdego dnia znalazł dla niej trochę czasu.
– Są ludzie, których trzeba
ratować. Są wszędzie. Jest świat, który trzeba budować – to jest moje życie,
moja największa miłość. Nie potrafię bez tego żyć. Muszę wyzdrowieć. – Zapalała się. Jej oczy płonęły ogniem,
bynajmniej nie gorączki.
– Jak ty to robisz? Skąd w tobie
tyle życia, tyle energii? – pytał, wstrzymując oddech.
Spoglądała na niego tymi cudownie
świetlistymi oczami i mówiła dalej, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo go
zaciekawia, jak z każdym dniem, jest bliżej niej; bliżej jej poglądów, bliżej
jej świata, ale i bliżej kobiety, którą przecież była z krwi i kości. Ten
gorący rumieniec na jej pliczkach, kiedy ją dotykał niby przypadkiem…
– To miłość do ludzi, a tym samym
do Boga, w tych najgłębszych pokładach, daje energię, która każe chodzić,
biegać, walczyć z przeciwnościami, żyć dla innych. – W jej oczach zabłysło
światło.
Patrzył jak urzeczony.
– Co?! Co tak patrzysz? Zbyt
górnolotnie mówię? – roześmiała się.
Chwycił ją za rękę. – Pięknie
mówisz. Budujesz. Chce się żyć przy tobie, a i tobie wróciło życie –
zażartował, zaglądając w jej spłoszone oczy.
Coraz częściej się płoszyły. Cała
się płoszyła. Jej ręka w jego ręce była drżącym ptakiem. Uwolniła ją. Tylko
jeszcze serce trzepotało. Ten jego dotyk…
Czuła się fizycznie znacznie
lepiej, jak za pierwszych dni, kiedy tu trafiła z ostrymi boleściami
i kiedy niemal bezradnie zaglądał jej w oczy, poprawiał kroplówkę, debatował
z lekarzami, uciekał do swoich zajęć, by po kilku godzinach znowu się
pojawić z ciepłym uśmiechem, z błyskiem w oku – jej prawdziwy przyjaciel, jak
go nazywała, modląc się do swojego jedynego Pana. Chryste, mój ukochany, daj mi siły…
Siły? Do czego siły?? – pytała
tylko czasami.
Teraz, po blisko miesięcznym
leczeniu, pytała codziennie.
Dzisiaj, kiedy ją Karol pogłaskał
po dłoni, odgarnął niby niechcąco włosy z jej czoła, zachciało jej się płakać,
zabrakło tych sił, ale nawet nie drgnęła jej twarz.
Tylko oczy żyły…
I nie mógł tego zauważyć!
I nagle ogarnął ją strach.
Przed czym strach?
Serce ścisnęła żelazna obręcz i
poczuła niemal fizyczny ból. Całe życie musiała być dzielna. Czy to jeszcze
mało, o Boże?
Czy muszę być jeszcze bardziej
dzielna? Znów walczyć?
Tym razem ze sobą. ”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz