NIESPODZIANKA
Jan z daleka
zobaczył napis: – PIŁA GŁÓWNA. Uśmiechnął się i rozprostował nogi. Wreszcie
jest na miejscu. Boże! Jak on się stęsknił…Nie tylko za żoną. Było, nie było
prawie dwa lata za granicą na zupełnym
wygnajewie. Ale co tam. Opłaciło się. Dotknął ręką wypchanego portfela. Poczucie
zwycięstwa wydało się naturalne, zasadne. Uśmiech poleciał w głąb duszy i zdumiony,
odkrył w sobie nieznane nigdy przedtem zasoby energii i szczęścia.
Światło
wpadające przez okno pociągu zmieniło kąt nachylenia i natężenie. Nadchodził wieczór.
Za moment będzie w domu. Ciekawe co robi Barbara? Ogląda telewizję?
W żołądku
poczuł nagły skurcz niepokoju, a w głowie przekręciły się trybiki; A jeżeli
gdzieś wyjechała? Dlaczego nie zadzwonił do niej, uprzedzając o powrocie? Przygryzł
wargę i zdjął z półki ciężką, wypchaną po brzegi torbę. Ubrał kurtkę i wyszedł
z przedziału kierując się w stronę wyjścia.
Z daleka, nim
zszedł ze schodków pociągu zobaczył Adama wyraźnie zmierzającego w jego kierunku.
Krótkie ostre ukłucie. Chętnie by się cofnął, ale gdzie?
- Cześć stary.
Kupę lat… – wykrzyknął Adam i zbliżył się jak pershing.
Jan uśmiechnął się
niepewnie i stanął w miejscu zły na siebie, że jeszcze boli i zbyt wyczerpany,
żeby ukryć zamęt w myślach: Zdradził
mnie, kablował nie wiadomo ile lat…Przez
niego odsunięty awans na wyższy oficerski stopień i ciągle meldowanie się u
„uszatków”. I tylko dlatego, że miał rodzinę poza granicami Polski? To, co
się wydarzyło było rozpaczliwie chore i
nigdy nie powinno się zdarzyć. A jednak. Zawsze gdy wracał myślą do tamtych
wydarzeń, miał te same odczucia. Bolały obijając się po głowie. Odrzucał
te myśli, ale uparcie stały na straży;
paskudne, oblepione, obwarowane urazą. Teraz uciekł oczyma w stronę taryfy.
- Jedziemy? –
zapytał Adam.
- Nie…Ja się
przejdę – powiedział w nadziei, że Adam się odczepi i sam wsiądzie do taryfy.
- Właściwie,
to i ja się przejdę. Pogadamy – odpowiedział i zawahał się krótko. – Pojadę z
Placu Zwycięstwa. Tam też są taryfy – stwierdził i znów się uśmiechnął. –
Przeprostujemy nogi, okay?
Głos w głowie
zaprotestował, myśl uderzyła jak pięść, ale kiwnął głową i potarł czoło. Do diabła!
Muszę wziąć się w garść. Przecież to było tak dawno. Wzruszył ramionami.
- O…nowa droga.
Dokąd prowadzi? – zauważył wskazując ręką na okazałą dwupasmówkę. Jeszcze
niedawno straszyły tu wykruszałe budynki całe zbite od kul karabinowych i była
to nieliczna pozostałość budynków z zamierzchłych czasów przedwojennej Piły.
- Zgadza się.
To rzeczywiście nowa droga – poinformował lekko. – Piła przez czas twojego pobytu
za granicą bardzo się zmieniła. Ile cię stary nie było w Polsce?
Jego
jasnoniebieskie oczy pozostały zimne, szydercze, zuchwałe. Jak kiedyś. Nic się
nie zmienił.
- Jak tam
było? Nieźle się chyba nachapałeś?? – spytał z lekko wyczuwalną kpiną.
Jan zignorował
ostatnie pytanie. Wziął głęboki wdech i zmusił się, żeby policzyć do dziesięciu.
- Byłem prawie
trzy lata – odpowiedział – i wystarczy. Tam jest nieźle, ale najlepiej we własnym
łóżku z żoną jak powiadali kumple na platformie. Ja też tak myślę.
- Trzy lata…Kawał czasu. No, przez ten czas
wiele się zmieniło w Pile. Sam zobaczysz; Pobudowali kilka nowych ulic, kilka
bloków, szczególnie na Osiedlu Górnym gdzie teraz mieszkam, a ta droga prowadzi
chyba gdzieś na Zieloną Dolinę, w każdym razie prowadzi przez Okólną i dalej
prosto obok dawnego przedszkola, czy bardziej „Rokady”. Niezłe tam były kiedyś
ubawy, pamiętasz?
Zaśmiał się
krótko.
- Niezłe ubawy
pamiętam, ale z czasów, gdy był tam jeszcze Klub Oficerski – zauważył Jan
głosem wypranym z emocji. Skrzywił się. – Rozwalili w Pile chyba wszystko co
przypominało zadżumione czasy, łącznie z koszarami po Szkole Oficerskiej i
lotniskiem.
- No…ale mamy
tam teraz Wyższą Szkołę Zawodową i nie tylko. Prawie cały teren jest dokładnie
zagospodarowany. W miejsce koszar pobudowali zupełnie niezłe mieszkania
społeczne. Chyba TBS. Zmiany. Zmiany. Zmiany. Zupełnie jak w polityce, poinformował
i roześmiał się.
- Co masz na
myśli?
Na twarzy Jana
pojawił się wyraz cierpliwej irytacji. Wciąż czuł się zamroczony niespodziewanym
spotkaniem z dawnym kolegą, jak gdyby owinięto mu mózg watą i niewiele zdążyło
z niego wyciec.
- Nic nie
wiesz?? Już cię nie kręci polityka? – zdziwił się. – Te nasze władze…Podsłuchy,
teczki, inwigilacja, karuzela stanowisk, aż się w głowie kręci. Nie oglądałeś
chłopie w ogóle telewizji?? Nic nie wiesz? Mundurki…
Mnie zakręciło
się w głowie już bardzo dawno…ty parszywy gnojku! Judaszu przeklęty. Wtedy, gdy
tak skutecznie na mnie donosiłeś, gdzie potrzeba – pomyślał Jan uśmiechając się
krzywo. Przełożył torbę na drugie ramię. Ciężka jak cholera. Zaciął zęby i
pożałował, że nie wziął taryfy. Już dawno byłby w domu.
- Mundurki…mówisz…W
mundurkach to najlepsze są ziemniaczki. Czyli jednym słowem jest wesoło? – zapytał
uśmiechając się z niechęcią, a polityka, owszem, owszem, nadal żywo mnie interesuje.
Od niej nie można przecież uciec. Zresztą tam nic lepszego nie było z rozrywek,
tylko telewizja. Jestem na bieżąco.
- Jak to nic?!
Żartujesz chyba. A jakieś dziewczynki? Chyba były…A co myślisz Jan o naszym rządzie,
o naszych politykach tych z prawa? – zmienił
raptownie temat. Roześmiał się krótko, ukazując wilcze zęby.
- Nie dam na
rząd dobrego słowa powiedzieć. Zresztą na tych z prawa również – odparł i uśmiechnął
się pod nosem. Tak, faktycznie, nic dobrego nie działo się w Polsce. Był zirytowany
i polityką rządu i koalicją ostro próbującą ugrać coś dla siebie, jak i tą
codzienną nagonką na „inaczej” myślących, nie ich.
- „Dobrego”? –
Adam roześmiał się głośno. – Ty to masz humor stary…Do bólu. Ciekawe, co jutro
nam wykręcą?
- Kto? – Jan
zdążył już się wyłączyć z rozmowy.
- Jak to, kto?
Teraz mamy czasy! Politycy schronieni w głębi swej przebiegłości kłamstw dużych
i małych, pełni nieruchomego zdziwienia, że wszystko się udaje, łżą aż
głowa boli. A na dodatek naród im wierzy, co pokazuje wciąż niezmienna,
czarująca liczba w sondażach, dochodząca dwudziestki…
- Faktycznie,
ciężko to pojąć, jak i to, że rządzą nami w końcu ludzie z tytułami, świadomi
a jednocześnie to moherowe myślenie pod dyktando wodza i nie tylko...daje do
myślenia.
- Co masz na
myśli?
- Wskazówki
Ojca z Torunia, a spróbuj tylko je zlekceważyć! To się żadną miarą nie opłaci i
cóż, że bolą kolana?
Jan poczuł na
sobie zaciekawione spojrzenie kolegi. Uśmiechał się pod nosem. Czaił się?
- Teraz
przynajmniej można swobodnie popluć na innych, bo o. Tadeusz też lubi pluć –
powiedział i westchnął z ulgą. Adam już nie mógł na niego kablować. Chyba,
że…
SB-ek do końca
jest SB-ekiem. Tyle, że teraz może mu skoczyć! Rozejrzał się i przełożył torbę
do drugiej ręki.
- Cholera,
ciężka – powiedział przystając. – Całe szczęście, że to już. Jeszcze parę kroków.
– O…Nie zmienili nazwy? – Zdziwił się prawdziwie. – To dalej jest Bohaterów
Stalingradu?
Adam
uśmiechnął się.
- Póki co, nie
zmienili nazw ulic, ale już się odgrażają. Cześć stary! Do zobaczenia – powiedział
podając mu rękę. – Na Osiedle Górne zostało jeszcze kawałek drogi, pojadę
taryfą.
- Gdzie teraz
mieszkasz? Na Górnym? – Jan zdziwił się i dopiero teraz dotarło, o czym Adam mówi.
- Mówiłem ci przecież… – zniecierpliwił się. – Na Złotej kupiłem mieszkanie. Wiesz,
tam koło kościoła. Dwupoziomowe! Całe 104 m.
- No, no…W
jakiej spółdzielni? – spytał bezbarwnie.
- W „Pilskiej”.
Najlepsza! – Jego usta wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu, po czym oddalił się
w kierunku postoju taksówek sztywny jak pomnik Jana Pawła, który właśnie
minęli. – Kiedyś musimy się umówić na dużą wódkę. Pogadamy o polityce. A jest o
czym! – rzucił już z oddali.
Może i tak
chłopie, pomyślał Jan i dopadł domofonu. Obezwładniający dreszcz podniecenia
przebiegł przez ciało niczym prąd. Nie, lepiej będzie jak zrobię jej niespodziankę…Przystanął
pod drzwiami swojego mieszkania i złapał oddech. Wreszcie, wreszcie jest w
domu. Zaraz wpadnie w ramiona zdziwionej Barbary. Poszukał klucza.
W mieszkaniu
zastał tylko ciszę. Przełknął ślinę zdenerwowany nie wiedzieć czemu. – A czego
się spodziewał? Rozglądnął się. – To samo mieszkanie, a jednak inne. Barbara
pozmieniała meble i było nieskazitelnie czysto. Zdziwił się. Od początku ich
małżeństwa żadne z nich nigdy nie próbowało specjalnie zajmować się domem i
żadne z nich nie odczuwało większej potrzeby utrzymywania domu w czystości.
A, to?? –
Świeże kwiaty w wazonie i kilka pięknych, okazałych w doniczkach. Orchidee…To
drogie kwiaty. Od kogo? Sama je kupiła? Zapatrzył się w przestrzeń za oknem.
Było już dobrze ciemno. Spojrzał na zegarek – 23.16. Gdzie ona jest? Poruszył
się niespokojnie i przetarł oczy. Zdenerwował się na siebie. Głupi palant! Dlaczego
jej nie uprzedziłem? Może gdzieś wyjechała? Zamrugał tępo oczami. Piekły
zmęczeniem i niepewnością. Zachciało mu się robić niespodzianki…Przełknął gorzką
ślinę i wszedł do kuchni. Błyszczała blaskiem nowych mebli i nowych sprzętów.
Otworzył lodówkę. Wzrok poleciał na niedopitą butelkę wina. Przeczytał etykietkę – no proszę, jakie przednie
wino pije moja małżonka. Skrzywił się. Barbara nigdy nie piła wina. (?) Wyjął
wysoki kieliszek i nalał sobie czerwonego trunku. Usiadł ciężko w
skórzanym fotelu, który aż jęknął i włączył pilotem telewizor. Przelatywały
senne obrazy. I tak zaczął się wieczór w którym powinno się coś dziać, a nie
działo się nic. Nikt na niego nie oczekiwał, nikt go nie witał z uśmiechem na
ustach, czy nawet bez uśmiechu. Poczuł się zbędny, zmęczony.
Zdegustowany
wszedł do łazienki. Tu był mniejszy
porządek niż w kuchni. Na pralce leżało trochę brudnych ciuchów – koszul?? Na
półeczce maszynka do golenia. Co jest u diabła?! Goli pachy maszynką? Myśl
powędrowała zbyt daleko. Szybko stłumił ją i uśmiechnął się pod nosem; te
kobiety…
W miarę upływu
czasu był coraz bardziej zdziwiony i coraz bardzie zdegustowany. Może tylko
zmęczony. Tak, zmęczony. Jego pobyt za granicą wymagał ciężkiej pracy i nie
było mowy o jakiejkolwiek turystyce. Nie poznał zatem relaksu.
Nie wytrzymał
by tam, poddał by się już dawno, gdyby nie czuł, że ten jego wyjazd jest czymś
niezwykle ważnym. Musiał przez to przejść. Dla niej.
Każdego
wieczoru dopadała TĘSKNOTA.
Przychodziła,
gdy zmęczony zamykał oczy rozmyślając o żonie. Zbliżała się nadzieja o szczęściu
i znikała gdzieś gonitwa myśli. Boże, jak on ją kochał…Spadła na niego
kaskada barwnych przeżyć, nieco cierpkich. – Przerzucał w myśli różne scenki z
ich życia; te radosne i te mniej radosne. To ich życie było trochę
podziurawione, ale tak naprawdę nigdy nie rozporządzał pełnym obrazem żony. Ustawiła
mur. Pewne było jedno: Barbara za wszelką cenę chciała mieć dziecko, którego on
nie mógł jej dać. Bezpłodność. Zamyślił się. A Barbara była taka młoda…Wydany
na niego wyrok palił wnętrzności i oddalał żonę. Codziennie była dalej. Spierali
się często. Zbyt często, choć dobrze wiedział, że jej życiem targały tęsknoty
do spełnionego macierzyństwa. Wymyślała chyba wszystko co było możliwe; Jeździła
do sierocińca, próbowała namówić go na leczenie, potem na sztuczne zapłodnienie.
Wściekał się i w jakiś egoistyczny sposób ograniczał w jej działaniach. Szarpała
się jak pies na uwięzi. Była nieszczęśliwa. Może powinien zwrócić jej wolność,
ale on kochał! Kochał bez pamięci i nie miał ochoty jej rozumieć absolutnie
pewien, iż to, że kocha, jest najważniejsze i w końcu się kiedyś dotrą. A
przecież Barbara nigdy ani słowem nie dała mu do zrozumienia, że ona uważa
podobnie, że dla niego gotowa jest zrezygnować ze swoich marzeń o dziecku. Wkrótce
straciła oddech, przygasła tak jak i jej zapał, oraz chęć do walki. Wzruszała
ramionami, milcząc, kiedy pytał o cokolwiek. Coś musiał z tym zrobić. Tu
chodziło o ich małżeństwo. Rozpadało się. Może spojrzenie z oddali?
- Wyjeżdżam
skarbie – powiedział któregoś dnia, dochodząc do wniosku, że w oddaleniu przemyślą
sobie każde z osobna swoje życie, zatęsknią do siebie, a później wszystko będzie
jak w bajce. Zarobi trochę pieniędzy, zmienią mieszkanie.
- Wiesz, potrzebna
nam większa przestrzeń. Może też zaczniemy się budować? Jest tyle wolnych
działek w okolicach Piły i w samej Pile. Zielona Dolina, Górne…Co ty na to? Czy
to dobry pomysł?
Spojrzała
zdziwiona, z wyrzutem.
- Za co się
wybudujemy? Czy wiesz ile to kosztuje? Nawet kredyt w naszej sytuacji jest nieosiągalny,
powiedziała gorzko, jakby to była jego wina.
A może jednak była
to jego wina?? Po jakiego haka zrezygnował ze służby wojskowej? Mógł przecież
dojeżdżać do tej pieprzonej Bydgoszczy, gdy zlikwidowali mu jednostkę. I co z
tego, że to 87 km?
Z czasem jakoś by to było. Koledzy dojeżdżali, ba, nawet chwalili sobie nowe otoczenie.
Ale nie! On ujął się ambicją. Zaproponowali mu przecież dużo niższy etat niż
miał dotychczas. Po prostu nie chcieli go! Miał zapieprzone papiery – a
przyczyną były brudne łapska Adama. – Idę na emeryturę – stwierdził z
rozżaleniem, ale wydawało mu się, że to najlepsze wyjście.
- I cóż
dostaniesz za pieniądze? Zastanów się –
powiedziała Barbara, kręcąc głową. Była wściekła.
- Dam radę –
stwierdził.
Wziął
niewielką emeryturę po dwudziestu latach służby, a resztę, jakieś godziwe pieniądze
dorobi w cywilu. Ma w końcu niezły zawód. Tak wtedy myślał, wściekły na
politykę rządu, który likwidował większość jednostek wojskowych i doprowadzał
kraj do zwiększonego niż było, bezrobocia.
I po co
kształcił się tyle lat?! Najpierw Akademia Techniczna, później studia podyplomowe
w Leningradzie. Wszystko wzięło w łeb. No, może nie wszystko. Ma solidne wykształcenie
i na pewno jeszcze się w życiu urządzi. Ale wtedy wcale nie było prostą sprawą
znaleźć gdzieś pracę. Nie w Pile i nie na ten parszywy czas! Jedyny duży
zakład, to ŻARÓWKI, a tam go nie chcieli. Nie ta branża. Skrzywił się, a potem
spojrzał na żonę z miłością, psim wzrokiem.
- Zobaczysz,
że wszystko będzie dobrze, te kłopoty są chwilowe…Jeszcze przyjdzie czas, że
kupimy dom…Chciałabyś?
Kiwnęła głową.
– Owszem, chciałabym. Bardzo! Tylko…
- Nie ma
„tylko”!
- Masz rację.
Damy radę.
Zapatrzyła się
w niewidoczny punkt poza oknem. Był zaskoczony i poruszony prostotą tej myśli,
a także siłą, z jaką to mówiła powoli i z namysłem.
Jeszcze tego
samego dnia wsiedli w samochód i pojechali spenetrować teren w okolicach Piły; Dolaszewo. Tutaj działki były znacznie tańsze i
jaka piękna okolica… Las, przyroda, spokój.
Twarz Barbary rozświetliła się nieoczekiwanym wyrazem szczęścia. Zapaliła się.
- Moglibyśmy
adoptować dziecko… – Umilkła i nastąpił moment kłopotliwej niepewności.
Nie podjął
tematu dziecka.
- Więc co,
kochanie? Załatwiać tę pracę w Norwegii? Mam jechać? – upewniał się. Tam bardzo dobrze płacą, tyle, że kontrakt
opiewa na trzy lata…To bardzo długo. Co o tym myślisz?
Kiwnęła głową
w odpowiedzi. Wkrótce wyjechał i wył po nocach z tęsknoty, zupełnie tak samo
jak teraz. – Gdzie ona jest?? Gdzie jest jego Barbara?
I nagle
otworzyły się drzwi. Serce zamarło z trwogi, gdyż usłyszał dwa głosy; Barbary i
jakiś głos męski. Znajomy głos…
- Jest późno. Ja
ścielę łóżko, a ty bierzesz kąpiel. Może być?
- Może być i
odwrotnie. Ze mną jak z dzieckiem; za rękę i do łóżka.
Zaśmiała się
lekko i weszli do pokoju, w którym siedział odrętwiały ze zgrozy. Mężczyzną,
okazał się nie kto inny jak jego rodzony brat, a pod sukienką jego żony
okrąglił się niewielki brzuszek.
- Je…jesteś??
– wyszeptała i zachwiała się lekko. Była niebotycznie zaskoczona i jeszcze bardziej
zdziwiona. Jakby zobaczyła ducha.
- Jak widzisz.
Jestem. Chciałem ci zrobić niespodziankę – powiedział siląc się na uśmiech.
- I zrobiłeś
Janku. Marek mnie odprowadził właśnie…Byliśmy w teatrze w… w Bydgoszczy – dodała
niepewnie. – Witaj.
Cmoknęła go w
policzek. – Musimy ci coś…powiedzieć –zawahała się i spojrzała na Adama.
Przez moment
poczuł znajomy zapach jej ciała, czarnych włosów, do których tak tęsknił. Zakręciło
w głowie. Nie, nic nie musieli mówić. Widział. Doskonale widział.
Marek podszedł
niepewnie i wziął go w objęcia, które nagle zrobiły się wrogie, obce,
nieznośnie twarde, uszkadzające duszę, całe jej wnętrze. Stał chwilę bardzo
sztywno, wzrok utkwił w punkcie tuż za jego ramieniem.
- Nic mi nie
trzeba wyjaśniać. Nie dziś. Chcę zostać sam na sam z żoną a ty… – Spojrzał na
brata –
wynoś się! Nie ma cię już!
Przygryzł
wargę do krwi. Potworność sytuacji oblała go lodowatą falą.
- Jasne, już
wychodziłem – powiedział i zniknął jak duch. Bezszelestnie.
Jan ukucnął szukając
wzrokiem twarzy żony. Siedziała w głębokim fotelu bez jednego słowa. Zapadła w
niego. Od czasu do czasu kiedy sądziła, że na nią nie patrzy, widział kąciki
jej ust ściągnięte w dół pod ciężarem tego wszystkiego, co chciałaby mu
powiedzieć. Ale milczała.
- Czy możesz
mi to jakoś wytłumaczyć?! – szepnął schrypniętym głosem. – Proszę, powiedz, że
to nie prawda.
- Niestety…Zrozum…Spróbuj
zrozumieć.
Krew zadudniła
w uszach – Barbara zdradzała go z jego rodzonym bratem i z jego bratem będzie
mieć dziecko!
- Jak mogłaś?!
Wziął głęboki
wdech. Gorący, dławiący gniew przyćmił całą radość spotkania z żoną. Stary
dureń! – pomyślał o sobie chwiejąc się na nogach. – Barbara go zdradzała. Boże,
nie! To nie może być prawdą. Panika zacisnęła się wokół niego jak nagle spocone
pięści. W ogłuszającej ciszy usłyszał swoje myśli, usłyszał tak wyraźnie jakby
to nie on myślał, tylko ktoś w nim mówił. Ba! Krzyczał. Wrzeszczał. Ubrał
kurtkę i wyszedł cicho zamykając drzwi za sobą. Może wiatr, który się nagle
zerwał wywieje te piekielne myśli – to nie może być prawdą. Nie może!
Wszedł na pasy
i dotarło do rozedrganego mózgu, że umiera. Stało się coś strasznego – pisk
opon rozpędzonego samochodu i mocne uderzenie, które odrzuciło go na pobocze
drogi.
Leżał w udręce
zmęczenia, niepokoju, strachu, zapatrzony tępo w niebo, skurczony, na krawędzi
życia i śmierci wśród wszechobecnego mroku. Nad nim przepływała srebrna ławica
gwiazd na olbrzymim niebie. I były drzwi…Granica – jakaś ostateczność. Za
chwilę się za nim zatrzasną.
Czy to może
już się stało?
Jeśli tak…to
już się nie wymknie, nie ucieknie. I po co wracał?
Po chwili zbliżyła
się nadzieja, ale obawiał się wyciągnąć do niej rękę. Po skrwawionej twarzy przeleciał zaledwie jej
cień. Nie, nie chce umierać w tak bezsensowny sposób.
Podniósł z
ogromnym wysiłkiem głowę i usiłował spojrzeć na swoje nogi, na stopy. Jeśli…jeśli
mam na nich buty…to żyję. Zabolało i nawet nie zobaczył, czy te buty ma na
nogach.. Poczuł się tak, jakby jego głowa z trudem trzymała się na karku. Zaraz
odpadnie. Już odpada… W środku, w jej głębi uderzają młoteczki, a może to
młot jakiś olbrzymi. Uderza coraz silniej i silniej. Huk. Potworny huk.
Ciszej…ciszej…ciszej!
To boli. Stracił przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz