SPOTKANIA
Agata przyciszyła telewizor, bo
aż huczało jej w głowie od powtarzanych na okrągło głupot. Pewne, że wysłuchując
tych w cudzysłowie sensacji nie zrelaksuje się ani trochę. Jak to dobrze, że choć
na moment wyrwie się z tej coraz mocniej oplatającej pajęczyny absurdów, a na
które jest niemal skazana, siedząc od dłuższego już czasu w domu,
a telewizor jest jej jedyną rozrywką.
Niebawem pojedzie na
spotkanie klasowe w swoje rodzinne strony…
- A dlaczego nie? Rozerwiesz się.
Pojedziesz, oczywiście, że pojedziesz – stwierdził z przekonaniem jej nowy
mąż.
- A Zygmuś?
- Co Zygmuś? Wszystko będzie
okay. Wezmę kilka dni urlopu. Kiedy ten zjazd?- spytał.
- Pod koniec lipca.
- Czyli już niedługo. Pakuj
walizkę.
Uśmiechnęła
się i wyszła na balkon, spoglądając w niebo. Lało żółtym światłem i obiecywało
radość. Powiew ciepłego wiatru rozdmuchał jej czarne jak heban włosy, które w słońcu
lśniły pięknym blaskiem. Z głębi pokoju jak co dzień, od lat, dolatywały
zjadliwe słowa polityków ociekające kłamstwem, nienawiścią i cynizmem. –
Dołożyć wszystkim: i z prawa i z lewa, naruszyć świętości, być zauważonym
za wszelką cenę. Koszmarne abecadło polityczne, reguła zakłamania, istna
zawierucha wyrywająca z ludzi wszelkie pozytywy, a jeszcze ta nierozumna chęć,
by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące, roztrzaskane strzałki
pamięci. Pamięci okrutnej – ma wszak smak żalu i bólu po najbliższych. Umykające
szybko promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za
nadchodzącą ciemną chmurą. Pogoda szła na manowce, jak ci tam...
O co tu chodzi? Wykształceni ludzie, co niektórzy z tytułami i bzdurne posunięcia wbrew zdrowej logice. A może nie bzdurne? Może zamierzone?
O co tu chodzi? Wykształceni ludzie, co niektórzy z tytułami i bzdurne posunięcia wbrew zdrowej logice. A może nie bzdurne? Może zamierzone?
Wszystko
co w życiu robimy, jest zamierzone…Chyba, że rządzą nami rozplecione, niesforne
myśli…Tak, czy tak, nie będzie się nad
tym zastanawiać. Niedługo spotka się z Heńkiem…Ruchomy cień myśli
przemknął chyłkiem. Szkolna, pierwsza miłość zszargana w strzępy…hula z wiatrem
po łące…gdzieś tam…pod Krakowem.
Spojrzała na kwiaty w skrzyneczkach
– lśniły wszystkimi kolorami tęczy. Popukało w głowie: to było tak dawno…On
już zwinął się w rulon, to przeszłość zaplątana w promień słońca, który czasami
przylgnie wspomnieniem do twarzy…
Po
nim był Waldek, ale okazał się niewypałem, zbyt młodym i nieprzygotowanym
do życia mężczyzną, z którym szybko się rozstała, a pojawił Jan, który wydawał
się spełniać jej oczekiwania; wykształcony, poważny, nie jakiś fircyk w zalotach
i wydawało się, że może być przy nim szczęśliwa. Kiedy zrozumiała, że to następna
pomyłka, było już za późno – oczekiwała dziecka, którego on nigdy nie chciał.
Ba! Nie życzył sobie! Ale dziecko przecież… powinno mieć ojca. Znała aż nadto
smak samotności, wychowana bez rodziców, toteż trwała przy Janie o wiele za
długo, aż sam ją łaskawie zostawił.– Bezradną, zastygłą w nieśmiałym oddechu, z niepełnosprawnym
dzieckiem. Nadleciały obrazy: Teraz!
Przyj…Jest!
Dobrą chwilę niespokojna cisza stukała jej w głowie. Sprawiło to, że
momentalnie otworzyła oczy i otrząsnęła się z szoku.
- Czy żyje?! – krzyknęła. – Czy moje dziecko żyje?
- Tak. Żyje. Oczy lekarza i położnej uciekły daleko.
- Chcę je zobaczyć! Chcę zobaczyć moje dziecko… – powiedziała
schrypniętym głosem. I zobaczyła tę twarz. Opadła na poduszkę. – To
niemożliwe…Nie wierzę…Znowu zawirowało w głowie, w piersiach zabrakło tchu,
a całe ciało ogarnął ogień. Leżała chwilę nieruchomo i patrzyła oniemiała
w twarz swojego synka. – Widome oznaki fizycznego niedorozwoju – deformacja
czaszki i gałek ocznych.
Nagle stało się coś dziwnego – dziecko uniosło powieki i spojrzało
na nią poważnymi, skośnymi oczami. Maluch uśmiechnął się, wpatrując się w nią
intensywnie i w tym momencie poczuła absolutną radość. Popłynęły łzy.– Moje
maleństwo…Mój synek…Mój Zygmuś…Dziecko zabrali, a ona natychmiast usnęła,
uśmiechając się. Kiedy się obudziła, stał nad nią Jan i patrzył z wyrzutem w
oczach. – Mówiłem…
Zamrugała nerwowo. – Niech idzie do diabła!
- Chyba sobie z tym nie poradzę, Agata – kontynuował myśl, nie patrząc
na nią.
Uświadomiła sobie, jak bardzo zdążyła oddalić się od niego. I cóż ją mogło obchodzić, czy sobie z tym
poradzi, czy nie? Kręcił nerwowo breloczkiem z kluczykami od samochodu. – Chyba
sobie nie poradzę…powtórzył. Co postanowiłaś?
- To znaczy? – spytała nerwowo.
- Proponuję zostawić dziecko w szpitalu. Tak można. Dowiadywałem się, przekonywał
nieporadnie, nie patrząc w jej oczy.
Zamarła ze zgrozy. Wzbierająca w niej fala nienawiści skutecznie ją
obezwładniła. Drań! Dowiadywał się! – Co ty powiedziałeś?! – Upewniła się po
chwili.
Tak, dobrze usłyszała!
-Najlepszym i jedynym wyjściem z sytuacji będzie jak zostawisz dziecko
w szpitalu, powtórzył. Absurdalność
tego pomysłu uderzyła ją z taką siłą, że opadła z powrotem na poduszkę
i zaczęła się trząść jak osika na wietrze. A to kawał sukinsyna!
Rozpaczliwie szukała jakiejś miażdżącej odpowiedzi, która by go starła w proch
i zdarła z jego twarzy ten wyraz pewności siebie, jakim było
przekonanie, że wystarczyło ją ostrzec, uprzedzić. Nic jednak nie przyszło jej
do głowy. Trzęsła się z wściekłości, zdając sobie sprawę, że już nigdy nie
zniknie z jego oczu grymas perfidnej satysfakcji: A widzisz? Miałem rację!
- Nie mogłaś oczekiwać, że się ucieszę. Ostrzegałem cię Agata…
- Masz rację Jan. Nie mogłam tego oczekiwać. Mogę natomiast oczekiwać
czegoś od siebie. Na przykład tego, że nie będę już się godziła na draństwo z
twojej strony. Dam radę wychować dziecko sama i nie sądzę, żebyś się na coś
przydał– powiedziała lodowato.
- Jak uważasz. – Pchnął krzesło i wstał. – Ja ci w każdym razie nie
będę w stanie pomóc. Westchnął ciężko, przyglądając się jej z niedowierzaniem.
– Nie dasz się przekonać? Pomyśl jeszcze…Chwilę krążył po sali, czekając na
odpowiedź.
- Wyjdź stąd! – wykrzyknęła, kryjąc twarz w dłoniach.
- Przepraszam Agata. Ja naprawdę nie dam rady. Pamiętaj, że cię
uprzedzałem…
Łyknęła gorzką ślinę i pozwoliła
aby palący strumień goryczy spłynął powoli do jej żołądka.
Wyszedł. Już na zawsze.
Po niedługim czasie
pojawił się w jej życiu Zygmunt, najwspanialszy mąż pod słońcem.
- Wiesz, że jestem gotowy wszystko dla ciebie zrobić, tak jak i dla Zygmusia
–powiedział, patrząc w jej oczy. Daj sobie tylko pomóc, Agata.
- ...Mój świat się skurczył, Zygmunt, a życie ciężko mnie
doświadczyło...i nie wiem, czy zdołam jeszcze normalnie żyć, czy obudzić w sobie
wiarę w miłość, a poza tym muszę być dwadzieścia cztery godziny na dobę
pielęgniarką, rehabilitantką i nie będę mieć czasu dla ciebie. Liczy się
tylko Zygmuś i tak to musi być.
– Oponowała słabo.
- Nie musi być. Wszystko zrobimy
we dwoje. Po co ci ten mur, który tworzysz? Zburz go. Chyba, że nie
chcesz? Złapała jego wyczekujące
spojrzenie, pełne miłości i oddania.
- Chcę, ale nie dam rady, nie potrafię… – oponowała.
- Dasz radę. Nieszczęścia mogą nas pobudzać
do jeszcze większych wysiłków. Tak to chyba jest – mówił cicho, spokojnym
głosem, zaglądając jej w oczy. Wyglądasz jak kawałek raju. Jesteś odblaskiem
piękna. I nie jesteś sama...Zawsze ci pomogę, a wczoraj to przeszłość, którą
trzeba zamknąć raz na zawsze. Tylko więcej wiary, a jak wolisz – to pozytywnych
myśli. Wyjdź do ludzi. Otwórz się na moją miłość… mówił z uwagą śledząc
falę uczuć przelewającą po jej pięknej twarzy.
Właśnie zamykała przeszłość jak ciężką furtę, otwierając się na nową miłość.
Tę właściwą.
- I o to chodzi, skarbie, musisz się zrelaksować, powtórzył, a my damy
radę! – Spojrzał na synka, którego zdążył już adoptować.
- No to jadę! – zdecydowała.
Na dworcu w Krakowie złapała wzrok Jurka. Uśmiechnęła
się lśniącymi od błyszczyka ustami, podchodząc do niego tak blisko, że poczuła zapach
Armaniego. No, no…zadbany w każdym calu, pomyślała, z przyjemnością obrzucając go wzrokiem.
- Dzięki, że po mnie wyjechałeś,
to miłe, tym bardziej, że jeszcze dzisiaj powinnam pojechać na cmentarz, jutro z
pewnością nie będzie na to czasu – dodała z wahaniem.
- No problem. Zawiozę cię, a po
drodze porozmawiamy. To już tyle lat… – Podniósł brwi w górę. Cieszę się, że
przyjechałaś Agata. Zastanawiałem się... – Urwał. – Ciekawe, czy będą wszyscy? –
powiedział po chwili, jakiś nieobecny i skręcił w ulicę, która prowadziła
bynajmniej nie na cmentarz. – Na długo przyjechałaś? Co u ciebie? Napisałaś w
końcu tę książkę? Nie?? No bo widzisz…
Mówił barwnie jak kiedyś – gorąca
plecionka faktów i niedomówień, tylko był jakiś inny. Nie patrzył w jej
oczy. Wręcz ich unikał. Ilekroć próbowała pochwycić ten wzrok, wbijał oczy
w szybę samochodu i nawijał, nie dopuszczając jej do głosu.
- Z kimś się spotykasz z naszych?
Utrzymujesz kontakty? Z Heńkiem, Basią? Zdaje się, że mieszkają gdzieś
w twoim fyrtlu? – spytała w końcu.
- Nie…zawahał się. Brak czasu, a
poza tym, wiesz…większość ludzi gra szczerość, poddając się terrorowi
poprawności.
– O, pan prezes poszybował już gdzieś bardzo daleko z polityką – skomentował ostatnie wydarzenia, które dobiegły ich uszu z radia.
– O, pan prezes poszybował już gdzieś bardzo daleko z polityką – skomentował ostatnie wydarzenia, które dobiegły ich uszu z radia.
Spojrzała zdziwiona.
– No, ale chyba nie masz na myśli Heńka, czy Basi…? Temat polityki zbagatelizowała – jest jej dość na co dzień.
– No, ale chyba nie masz na myśli Heńka, czy Basi…? Temat polityki zbagatelizowała – jest jej dość na co dzień.
- Tego nie powiedziałem, ale i prawdą jest, że
jakoś się nie możemy zestroić. Heniek był i jest zgrywusem, a ja chyba
zbyt poważnie biorę życie. – Zamilkł na moment. – A Baśka? No cóż, nie jest nam
po drodze. To obywatelka świata. Podróżuje na okrągło, a potem zanudza.
Szkoda, że nie poprzestaje na historiach
bardziej oczywistych. Nie bawi mnie to.
- Zostaw sobie czas na śmiech,
Jurek…Nie ze wszystkimi musimy dostrajać się, by razem patrzeć w dal. A…z Baśką
często rozmawiam na Skypie. Poza tym, że przytyła, nie zmieniła się ani trochę.
- To ty się nie zmieniłaś, Agata. Zawsze mnie
rozumiałaś i szkoda, że nam nie wyszło.
Przysiadł na skraju tych słów, a
całą ich resztę pochwycił wiatr przez uchylone drzwi samochodu, w którym
zrobiło się duszno. – A ty Agata, masz jakieś swoje poglądy, ktoś ci się podoba
z polityków? Uciekłaś od tego tematu…Czyżby zupełnie cię to nie kręciło? –
spytał po chwili wahania
Pokręciła głową z uśmiechem.
– Owszem, nie sposób uciec od polityki, to kabaret, który złości, miast rozweselać. Ale…trzeba przyznać, że czasami też rozwesela, zależnie od nastroju, bo już człowiek, czyli ja, w końcu przyzwyczaił się do tych absurdów. Coś mi się jednak wydaje, że kilka lat temu, za poprzedniego rządu było ciekawiej, nie uważasz? Coś się działo: związek trzech tenorów, afera rozporkowa, nie zdana, a jednocześnie zdana matura…Kurwiki w oczach i tym podobne wesołości.
– Owszem, nie sposób uciec od polityki, to kabaret, który złości, miast rozweselać. Ale…trzeba przyznać, że czasami też rozwesela, zależnie od nastroju, bo już człowiek, czyli ja, w końcu przyzwyczaił się do tych absurdów. Coś mi się jednak wydaje, że kilka lat temu, za poprzedniego rządu było ciekawiej, nie uważasz? Coś się działo: związek trzech tenorów, afera rozporkowa, nie zdana, a jednocześnie zdana matura…Kurwiki w oczach i tym podobne wesołości.
- Nienawidzę ich teraz i wtedy! –
Zacisnął usta.
- A mnie się podobają wszyscy
mądrzy ludzie bez względu na ich przynależność partyjną – odpowiedziała.
- Ja takich nie znam w prawicowych
partiach – odparł z zaciekłością.
- Ależ mądrzy ludzie, Jurek, są
wszędzie, a że od lat, szczególnie w jednej partii jest destrukcja dialogu
politycznego, kłótnie, szukanie haków i te inne sprawy, które tak denerwują
ludzi, to całkiem inna para kaloszy. Ten problem nazywa się premedytacja, a nie
głupota – powiedziała, spoglądając mu w oczy.
- A nie uważasz, że to jeszcze
gorsze? – Złapał jej myśl.
- Właśnie! Dokładnie tak uważam,
ale dajmy spokój polityce i politykom. Polityka jest jak życie. Płynie.
- Byle nie tak, jak to ostatnie
Tsunami w Japonii…Zatopi i zniszczy wszystko.
- Zgadzam się w zupełności.
- I widzisz, jak się rozumiemy?
Szkoda, że nam nie wyszło – powtórzył po raz drugi.
Co
nam nie wyszło? Rozumiem? Rozumiałam? Nie, nic nie rozumiem. Pewne, że jesteś
więźniem swoich własnych myśli, pewne, że wnosisz jakiś niezrozumiały niepokój
nad niewypowiedzianymi słowami, a które są, a które czuję! I jakiś głupi posmak
w ustach, gdy usiłuję się przecisnąć między te słowa, a poza tym zapomniałeś,
że mieliśmy jechać na cmentarz! – pomyślała dziwnie rozdrażniona.
Z
hotelu zamówiła taksówkę i kwiaty, po czym pojechała na groby
rodziców. Tęsknota zapaliła świeczki. – Ścisnęło w środku. – To ten ślad
głęboko zakopany w sercu, jak dotyk upragnionej pieszczoty. W kolorowych
szkłach zniczy odżyła pamięć; szarpnęło obcą myślą, bólem.
– Tak się nie odchodzi! –
Obudziły się przyschłe
wspomnienia, szarpnęły palcami bólu. Mama…tato…Skurcz nagłej tęsknoty chwycił
za gardło. Pamiętała jego czułe słowa, kiedy brał ją za rękę i szli na spacer
do lasu i które wryły się głęboko w serce. – Moja ty królewno…mówił. – Jesteś
piękną, mądrą dziewczynką, zrozumiesz…tatuś musi wyjechać…Na długo. I
wyjechał. Nigdy już go nie zobaczyła. Mama popełniła samobójstwo rok po jego
śmierci. – Tak się nie odchodzi…szepnęła.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć, spoglądając w ciemne okno zagłębionym w siebie spojrzeniem i rozmyślając o wielu sprawach: o tym, że życie ją okradło z miłości obojga rodziców, o tym, że ją okradli w pociągu, o Jurku…Jak on to powiedział? Szkoda, że nam nie wyszło i o Heńku…
Tej nocy długo nie mogła zasnąć, spoglądając w ciemne okno zagłębionym w siebie spojrzeniem i rozmyślając o wielu sprawach: o tym, że życie ją okradło z miłości obojga rodziców, o tym, że ją okradli w pociągu, o Jurku…Jak on to powiedział? Szkoda, że nam nie wyszło i o Heńku…
Jak on mógł jej to zrobić?!
Mógł
i zrobił. Najnormalniej w świecie. To
koniec, powiedział, ŻENIĘ SIĘ.
Myśli wprost dudniły
w głowie, chcąc się wydostać przez ściśniętą kleszczami bólu czaszkę, gdy
tego słonecznego dnia wróciła do domu. Boże! Swoje wyobrażenia zbudowała na
ruchomych piaskach. Pogubiła się, a teraz musi nauczyć się żyć bez Heńka. Musi!
Nauczy się. W środku, w głowie, uderzały młoteczki, a może to był jakiś młot
olbrzymi. Uderzał coraz silniej i silniej. Huk. Potworny huk. Ciszej…ciszej…ciszej!
To boli! Przywalił jeszcze mocniej i znalazła się w szpitalu. – Zapalenie opon
mózgowych. Gdy z tego wyszła, poszukała sobie następną miłość, ale z jakiegoś
powodu serce nie przestawało walić. Kropelki potu. (?) Dobrze znała zapach
strachu przed samą sobą. Gotowa mu była wybaczyć…POZOSTAŁA MIŁOŚĆ UKRYTA W
ZWIĄZANYCH ŁAŃCUCHEM CIAŁACH, MIŁOŚĆ NIEDOSTĘPNA…zaczęła pisać książkę.
Wytrzymam!
I cóż, że byt rozciąga się przed
nią jak pustynia?
Wytrzymam!
Jeszcze
tylko zobaczę ten jego ślub… Przeprowadziła go oczyma aż do drzwi kościoła.
Chlasnęło po twarzy ostrym powietrzem – tkwiła w tętniącym młynie zdarzeń, choć
sama nie wpływała na te zdarzenia.
Musiałam
go zobaczyć, musiałam...Musiałam się przekonać, że to naprawdę się zdarzyło –
mówiła do siebie, jakby chciała się oderwać od bólu. Ale on był. Piekł nawet w
ramionach Waldka. A na straży tkwił stężały ciąg myśli. Codziennie.
Ile minęło dni?
Czas
nie chciał leczyć, otwierał oczy, szczególnie nocą, a świt je zamykał, targając
myśli. Jak dziś. Jutro zobaczy Heńka po piętnastu latach…
Uchyliła okno – pokój powoli
wypełnił się kolorami nocy i jasną poświatą księżyca. Gwiazdy zwodniczo
tańczyły na niebie, które nachylało się. Zaraz wpadnie wprost na łóżko. Powróciły
wspomnienia, wątpliwości i rozsypane kawałki prawdy, tej dawnej prawdy,
które zamykały oczy. Ścisnęło w środku paskudne uczucie. – Obmyślała
zemstę…Oczaruje go na nowo, rozbudzi pragnienia… i odejdzie.
Zbudziła
się wcześnie rano – dzień skrzył się światłem. Uśmiechnęła się na miły widok
słońca, które wciskało się do pokoju przez szczeliny w zasłonach. Dotknęła
siebie w lustrze i znów się uśmiechnęła, zadowolona. Dzięki filigranowej
budowie i świetlistej skórze zachowała wygląd młodej dziewczyny mimo upływu
czasu, tyle, że nie miała w co się ubrać na tak ważny wieczór, jakim było
spotkanie klasowe po tylu latach. Ale nic to. Ciuchy, rzecz nabyta, a Kraków ma
wiele sklepów. Zadzwoniła do Basi.
-
Jestem…Możemy polatać po sklepach?
-
Przyjechałaś na zakupy, czy na zjazd klasowy?
Agata
roześmiała się.
– Okradli mnie w pociągu. Nie mam co na siebie włożyć…zanuciła.
– Okradli mnie w pociągu. Nie mam co na siebie włożyć…zanuciła.
-
Zaraz będę. Coś zaradzimy – usłyszała miły głos przyjaciółki.
Weszły
do Galerii. – Bierz tę czerwoną kieckę – poradziła, oglądając ją na wszystkie
strony. – Bardzo oryginalna. Wszystkim chłopakom zawrócisz w głowie. Jurkowi
też. Zawsze miał do ciebie słabość, czy coby to nie było… – dodała z uśmiechem.
- Może i miał słabość, jak to
nazywasz, ale nigdy mi jej nie okazał, nawet wczoraj, gdy mnie odebrał z
pociągu i służył za taksówkę. Chyba tę tylko, że był roztrzepany
i nieprzytomny.
- On taki jest. Dziwny jakiś…ale
organizatorem jest świetnym, musisz przyznać. Pościągał niemal wszystkich,
nawet Marylę ze Stanów.
- Słyszałam…A…Heniek? Będzie? Coś
wiesz na ten temat?
- Myślisz o Nowaku? Będzie. Potwierdził swój
przyjazd. A swoją drogą, Agata, dalej zachodzę w głowę. Tak szalał za tobą,
a ożenił się z Teresą.
Zagryzła wargę.
Zagryzła wargę.
Kiedy
Agata weszła na salę, prawie wszyscy siedzieli przy owalnym stole, a ona
dopiero teraz straciła pewność siebie. Na jej widok Heniek wyszedł z zza stołu
i uśmiechnął się szeroko. Wydawał się wyższy i szczuplejszy na twarzy, pozostały
tylko szerokie bary w dobrze dopasowanej jasnej marynarce i piękne zęby. Stał
chwilę nieruchomo z odchyloną głową, założonymi na piersi rękoma i ze zdumieniem
w oczach. Zaskoczyła go jej świeżość. Z czarnymi spadającymi na plecy
włosami i czarnymi oczami podkreślonymi kredką, przypominała wróżkę wyłaniająca
się ze źródła wiecznej młodości.
- No, no…piękna jak dawniej. Nic
się nie zmieniłaś, Agatko… - powiedział.
Nie zdążyła odpowiedzieć bo do
jej rąk dopadł Jurek.
- Witam i przepraszam za wczoraj.
Skleroza, roztrzepanie…– Miał na myśli cmentarz.
Pocałowali się i przeszła z
uściskami do Andżeliki, która pozostała niezmieniona fizycznie i jak zawsze
kąśliwa.
- A mówili, że jesteś gruba…– Spojrzała
na chłopaków.
- Gruba?? Każda by chciała tak
wyglądać…Siadaj tutaj. – Jurek podsunął Agacie krzesło.
- A nie mówiłam? Już strzela
oczami i rajcuje żonatych mężczyzn! A tak w ogóle, ilu już upolowałaś mężów?
Dwóch, trzech?
Agata zaśmiała się swobodnie.
– Póki co, ustrzeliłam trzeciego. Jest doskonały! I już go nie zmienię.
– Póki co, ustrzeliłam trzeciego. Jest doskonały! I już go nie zmienię.
- Czyli sprawdza się powiedzenie:
do trzech razy sztuka? – spytał Kazik, zaglądając w jej oczy. – Szkoda, mogłabyś
i mnie ustrzelić, niekoniecznie na męża. Zatańczymy?
Kazik był niewątpliwie typem
gracza, a ją nie interesowały żadne gierki, ale był uroczym mężczyzną z dużym
poczuciem humoru. – Wiec jak? Mam jakieś szanse? – zaśmiał się krótko.
- Czemu się wcześniej nie określiłeś?
A powiedz mi, kto to jest…. ten wysoki z loczkiem na czole? – spytała ze
śmiechem, rozglądając się po sali.
- W niebieskiej koszulce? Toć to
nasz Mateusz…a ta…tam, w kiecce w kwiatuszki to nikt inny jak Tereska. Zaśmiał
się, zadowolony. – Nie poznałaś jej? Nie przejmuj się, ja też jej nie poznałem
w pierwszej chwili, choć kiedyś nieźle zawróciła mi w głowie.
- Tak? Myślałam, że palisz
cholewki do Maryli?
- I do niej…i do ciebie też –
zapewnił. – Nie zauważyłaś tego?
- Nie.
- No i nie dziwię się, zaplatane
miałaś myśli Heńkiem. Czyż nie?
Zajrzał w jej oczy.
- Usiądziemy i napiję się –
powiedziała. – A potem do ataku… - To już dodała w myślach.
- Już ci polewam. Będziesz
łatwiejsza.
Rozejrzała
się po ogromnej sali, skąd dochodziła głośna muzyka i śmiechy. Ktoś pogasił światła,
ale i tak dostrzegła opartego o ścianę Heńka. Wlepiał w nią oczy. – Czy on
się mnie boi?? – przeleciała myśl. Tańczył już ze wszystkimi dziewczynami,
tylko nie z nią. Podeszła i dotknęła go lekko.
- Hej, hej! Co tak zastygłeś w
miejscu? – spytała.
Drgnął.
– Nie jesteś zmęczona? Możemy zatańczyć? – spytał niezdarnie.
– Nie jesteś zmęczona? Możemy zatańczyć? – spytał niezdarnie.
- Nie jestem…Mam wrażenie, że się
mnie boisz?
- Ja?
W jego spojrzeniu wyraźnie
zobaczyła samotność odrzuconego psa i chęć przypodobania. Zamrugała nieprawdopodobnie
długimi rzęsami i pozwoliła się objąć. Intrygował ją nadal po tylu latach,
zaciekawiał, niepokoił, podniecał (?).
O, nie!
Na to uczucie dziś nie ma miejsca!
- O co chodzi, Heniek? – Spojrzała
mu w oczy.
- Ranne ptaki, zabłąkane
zwierzęta, zawsze miałaś do nich słabość – powiedział, cytując słowa z jakiejś
jej znanej książki.
- To prawda, ale dobrze wiesz, że
nie o to chodzi.
- Powiedz, dlaczego wcześniej
zapytałaś, czy się ciebie boję?
- Bo takie odniosłam wrażenie. –
Zaśmiała się. – Ze mną jesteś bezpieczny, szczególnie w tańcu.
- Nie sądzę – odpowiedział i
dopowiedział to, co cały czas miał na końcu języka, patrząc na nią, jak
beztrosko hasa po sali w coraz to innych ramionach. – Przez wszystkie te lata
marzyłem o tobie…i dziś to wiem. Bałem się, że cię znów nie będzie… – Urwał
zmieszany.
- Daj spokój Heniek – powiedziała
zduszonym głosem. – Rok temu nie mogłam przyjechać. Rozwód, sam rozumiesz. A
teraz też się zastanawiałam…No wiesz, małe dziecko… Ale bardzo chciałam – urwała.
- Co chciałaś?
- Chciałam między innymi zobaczyć
się z tobą.
- T…a…k…?
Usłyszała w jego rwącym
głosie…Boże, co ona usłyszała?! Tak, właśnie to dokładnie chciała usłyszeć.
Jej nie upięte włosy powiewały
dziko w rytm muzyki, jak jej myśli nieokiełznane. Brudne i lepkie?...od
pragnień? – Płonące strzałki pamięci. Pamięci do niczego nieprzydatnej. Ma
wszak smak żalu. Dość tego – nakazała sobie stanowczo.
- Wracamy do stolika – powiedziała,
pociągając go za rękę.
Heniek przechylił głowę i uniósł
brwi.
– Już? Jeszcze grają…
– Już? Jeszcze grają…
- Grać będą do rana. Tak będzie
lepiej, wracamy.
- Lepiej dla kogo?
- Dla nas.
Odgarnęła spadające do oczu
włosy. Miała nadzieję, że sprawia wrażenie spokojnej. Nie była. Ani trochę.
- Czego się napijesz? Burbona? –
Zajrzał w jej oczy.
- Może być. Z lodem.
- Dobry wybór – stwierdził i na
chwilę odszedł, by po chwili wrócić z kielichami w dłoni.
- Wyjdziemy na zewnątrz? – spytał.
Kiwnął do siebie głową i ruszył
do wyjścia. Wyszli w stalowo szarą poświatę zmierzchu. Niebo ponad nimi
wydawało się ponadgryzane przez wierzchołki otaczających ich drzew. Na
horyzoncie zapaliły się pierwsze gwiazdy. Były tak bliskie, że ich blask z
łatwością mógł przebić się w serce. Ale przebijał się jego głos, który niemal
urzekał, podobnie jak odblask księżyca na jego włosach i skórze.
Co jest?! – zadała sobie
znów pytanie, mrugając oczami. – Do licha!
- Powiedz Agata coś o sobie, o
mężu, o dziecku…- Usłyszała tuż obok, prawie we włosach.
- No cóż…Mam dobrego, wyrozumiałego
męża i rocznego synka, którego uwielbiam. Jest dla mnie całym życiem. Przesłała mu
uśmiech, jeden z tych rozświetlających całą twarz i odsunęła się na
bezpieczną odległość.
Chrząknął.
– Jesteś szczęśliwa? Nie zawsze taka byłaś…
– Jesteś szczęśliwa? Nie zawsze taka byłaś…
- To prawda. Jak to określił
Kazik – do trzech razy sztuka. Waldek się rozpił i nie było z nim życia, a
mój drugi mąż nie widział u mnie smutku kochanki, ani samotności
towarzyszki życia. Nie rozumiał mnie – wyjaśniła. – Ale teraz jest nareszcie
to, o czym marzy każda kobieta. A swoją drogą, zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłam,
że…śledziłeś koleje mojego życia.
- Siebie zaskoczyłem najbardziej.
Rzeczywiście, był taki okres w moim życiu, że
zapragnąłem cię odnaleźć, Agatka. To było dawno…i zdryfiłem.
(?) Milczała. I dobrze! I
dobrze!
- Nie musisz nic mówić i tak wiem, co myślisz
– powiedział z zanurzonym w niej spojrzeniem.
- Tak??
- Ty byłaś i jesteś sobą a nie
jakimś sztucznym produktem, w
przeciwieństwie do mnie i zawsze żałowałem, że …
- Za dużo wypiłeś i nie wiesz, co
mówisz. Jesteś zakompleksiony Heniek? – Weszła mu w słowo.
- Talleyrand powiadał i wciąż są
to nieśmiertelne słowa: mamy język, aby ukryć nasze myśli – wyrecytował z
zażenowaniem.
Założył swoim zwyczajem ręce na
piersi. Zawsze to robił, kiedy był zdenerwowany. Agata przypomniała mu o czymś,
o czym nie chciał pamiętać, a tym bardziej mówić.
- A ty jesteś szczęśliwy? –
zapytała zupełnie bez sensu.
Pokręcił głową.
– N…ie.
– N…ie.
Nie był szczęśliwy. Nigdy. Był z
żoną, bo był. Żyli obok siebie, każde w swoim świecie. Ledwo ją znosił, nie
mógł na nią nawet patrzeć. A ożenił się z nią, bo… No właśnie. Bo co? Bo była w
ciąży? Pewnie tak. – Jedna głupia noc zaważyła na jego całym życiu. A mogło
być inaczej.
- Nie bardzo mi się układa z żoną
– odpowiedział i zamyślił się.
Siebie ma winić za byle jakie
życie, czy też rodzinę? – Jego wiele znaczący dziadek, a potem ojciec
obezwładniali jego aktywność?
Jasne, że tak… - podłapał myśl.
Pewnie wtedy, gdy musiał w wieku
piętnastu lat przyznać, że nigdy nie potrafi być taki jak oni, że musi jedynie
pozostać średniakiem. Nie na darmo do dziś brzęczy mu w uszach : A dziadek w twoim wieku…a ja…- No i co z tego? – denerwował się wtedy,
ale ten bunt, czy jak go nazwać mijał i wracała przykra świadomość. – Jestem zero,
jestem do niczego. Akceptacja własnej osobowości, choćby ułomnej, to podstawa
osiągnięcia szczęścia, wiedział o tym. Czasami, w porywach, taka też prawda,
chciał wyzwolić się od tego pesymizmu życiowego, od obciążeń jakie niosło
własne niezadowolenie. Mrzonki te kończyły się nieuchronnie i zawsze tak samo;
prostym lękiem, doznaniem cierpkim i niesmacznym. – Nie umiał nawet współczuć
Teresie, choć była chora i powoli umierała. – Nie potrafię nic w tym
kierunku uczynić – dręczyło od czasu do czasu, w porywach.
A w końcu, życie takie jest –
niedoskonałe, którego zaburzenia drogą przypadku dotykają większości ludzi,
myślał. – Czemu miałyby omijać jego, ją?
A jego cielesność? No cóż…nie
dotykał Teresy od lat, chyba tylko jej ręki – bladej, wysmukłej, wypielęgnowanej
na swój sposób.
Jej wzrok łani i zdesperowane
słowa. – Nie kochasz mnie?
Boże, nie kocham! Liczy się i
liczyła tylko Agata!...i co ja na to mogę? – mówił sobie w myślach,
wlepiając oczy w ścianę.
Mógłby być dla niej milszy…Nie
umiał. Czy karał ją za swoją bezwolność, za swoje nieudane życie, które sam
spaprał na własne życzenie?
I codziennie wpadał
w matnię egzystencjalnego rozedrgania a jego determinacja, by prowadzić
swoje życie stopniowo wygasała, aż się wypaliła do końca. Doszedł też do
przekonania, że istnieje coś, co można nazwać ludzką naturą, która ma tendencje
do przekraczania tego, co zakodowało w człowieku otoczenie. I tylko
czasami potrafił marzyć, też rzadko. – Tam gdzieś była Agata i myśl ta
rozpalała cieplutki płomyczek.
– A może ją sobie wymyślił? „Wszak to mężczyźni tworzą kobietę swoimi myślami.”
Nie, nie wymyślił. – Ona tu była,
manifestując bez żenady i barwnie swoje dojrzałe piękno. Spojrzał na jej dłoń –
podłużne, półdługie paznokcie skrzyły się lakierem w ciepłej tonacji.
Drobinki brokatu wtopione w płytkę paznokcia połyskiwały w przyciemnionym
świetle, przyciągając wzrok. Chciałby unieść te ręce i przycisnąć je do
ust, a potem…poczuć te pazurki na swoich plecach…Jak kiedyś. Boże, jak
bardzo chciał…
Wspomnienia powróciły do niego
tak niespodziewanie, że nie zdążył się przeciw nim uzbroić.
– Leżeli z Agatą na łące w
pełnym słońcu, gdzieś poza miastem. Czuł jak pęcznieje w spodniach i
przewrócił się na brzuch. Ukrył twarz w pachnącej trawie, która odurzała, nie
mniej od Agaty, a on musiał jej coś wyznać.
Jak?
Jak ma to zrobić?
I wtedy poczuł jej
paznokcie na plecach. Krew uderzyła mu do głowy, zrobiło się gorąco, stracił
prawie oddech. –Przyjemnie? – zapytała nieświadoma jego myśli spłoszonych, zawieszonych
w powietrzu, na granicy żaru i lodu.
- Muszę ci coś powiedzieć…Niedługo się ożenię …- wydukał wężowate
słowa, przesycony nagłą ciszą.
Widział jak Agata zesztywniała. Po dobrej chwili odpowiedziała mu
wiotkim uśmiechem, a jej piękne oczy krzyczały: nie możesz mi tego zrobić!
Fala gorączki na moment rozpaliła jej czoło, a usta zadrżały wyginając się w
podkówkę. Chciałby odwołać te słowa, ale tego nie dało się odwołać. Już
wybrzmiało. I cóż z tego, że goryczą?
- Gratuluję – powiedziała. – To zbyt dużo uwierzyć i zostać…
I odeszła.
Słyszał tylko szum trawy i szept wiatru w liściach drzew.
Taki żałosny, aż bolało.
- Przepraszam…przepraszam…przepraszam cię Agata…
Słowa rozrywające krtań, ale nie usłyszała ich, bo to nie on szeptał,
to wiatr, który się zerwał. Światło rozlało się po łące, owiało spocone dłonie…Skulił
się.
Nigdy już nie poczuł jej rąk na
swoim ciele. I nigdy nie zapomniał tych dreszczy, które go ogarnęły, jak ten
nagły wicher na tej przeklętej łące za miastem. Jeszcze długo czuł Obecność i
nie wiedział tak do końca czyją. Swoją? Jej? Zastygłych słów w nim samym?
Nie kocham jej, nie kocham…To
tylko pożądanie, powtarzał sobie przez lata. Gdyby było inaczej, gdyby było inaczej…nie
wybrał by mimo wszystko Teresy.
Uporczywy w swym pędzie upływ lat
uodpornił go jednak na te myśli. A teraz Agata znów była blisko, niepokojąco
piękna i niepokojąco drażniąca wszystkie jego zmysły.
- Masz piękne paznokcie –
powiedział zduszonym głosem.
Zaskoczył go ton własnego głosu i to, jak silnie jej zapragnął.
- I tylko tyle? – Przekrzywiła
głowę i miał wrażenie, że przejrzała go na wylot. Zawsze były piękne, –
stwierdziła – tyle, że nie chciałeś ich czuć na swoich pleckach – dodała
żartobliwie, jakby to była tylko gra słów. A przecież nie była.
Przełknął ślinę. Chciał! Chciał!
Jak jeszcze! A ona to pamiętała! A niech to!
- Jeszcze pamiętasz o tym? –
wydusił.
- Owszem. Zdrady nie zapomina
się. Nigdy - dodała po chwili.
- To nie tak… - Umilkł.
I cóż jej miał powiedzieć? Wtedy, dawno, myślał, że starczy mu sił, by sprostać własnym decyzjom i ponieść ich konsekwencje. Ale nie dał rady. Są sprawy, które wymykają się logice. Zagryzł wargi. – Kolejny wstrząs, kolejny wycinek z rzeczywistości, który pokazał, że był i jest miernotą.
I cóż jej miał powiedzieć? Wtedy, dawno, myślał, że starczy mu sił, by sprostać własnym decyzjom i ponieść ich konsekwencje. Ale nie dał rady. Są sprawy, które wymykają się logice. Zagryzł wargi. – Kolejny wstrząs, kolejny wycinek z rzeczywistości, który pokazał, że był i jest miernotą.
- Masz
rację – co było a nie jest, nie pisze się w rejestr – wyrecytowała za niego i roześmiała
się perliście.
Najwidoczniej służyło jej nowe
małżeństwo. Nic, a nic nie skłamała. Była promienna i pewna siebie, a on
jak dawniej stał nieporuszony, jak drzewo w bezwietrzny dzień, przytłoczony tym, że ogarnia go znów ten sam
strach co przed laty i te same zakute myśli. – Wszystko spieprzył w życiu,
no może poza tym, że skończył prawo i to tylko dzięki ojcu, bo go wręcz zmusił,
sam będąc prawnikiem. – To i tylko to –
powtarzał. – Podtrzymaj tradycje rodzinne. Podtrzymał. Ale czy to
przyniosło szczęście? Czy w ogóle umiał być szczęśliwy? Kiedykolwiek? Nic się
przecież w jego życiu nie działo.
– Cisza i
przemijanie. NIC! –
To „nic” nie sugerowało nawet
jakichś szczególnych właściwości, do których by się można odnieść. – To zaprzeczenie
istnienia czegokolwiek wzniosłego. Schizofrenia życia. – Zadowolenie wzmaga
zapał, buduje, wiedział o tym teoretycznie. Niezadowolenie hamuje aż do bierności.
No cóż, był bierny. Przerzucił wspomnienia, nie zatrzymując się przy nich
długo.
- Muszę się napić, bo chodzą mi
po głowie jakieś nie takie myśli.
- Jakie? – Agata zajrzała mu w
oczy.
- Wiesz przecież. Czytasz we mnie
jak w otwartej książce. Machnął ręką. – Przenikające istnienie, rozsypane
kawałki…życia. Urwał.
Było w nim coś tragicznego i przejmującego.
Agata chciałaby go pocieszyć, przytulić, i wręcz zrobiło jej się przykro.
Nie powinna go szczuć.
- Chciałbym się z tobą jeszcze
kiedyś spotkać, Agata. Jego głos nabrał barwy.
Bez względu na to, jak często
siebie okłamywał, zawsze będzie ją kochał. Właśnie to sobie uświadomił i zamarł
z przerażenia. – Znowu temu nie sprosta…
- Dobrze wiesz, że nie jest to
możliwe. – Usłyszał wyrok. – Ty masz swoje
życie, ja swoje. Szczęśliwe. A poza tym dzieli nas odległość nie do pokonania –
dodała, sprowadzając go na ziemię i zaśmiała się krótko, ale nawet ona sama
stwierdziła, jak sztucznie i nerwowo to zabrzmiało.
- Pokonam każdą odległość –
wyrzucił z siebie na jednym oddechu, z niedowierzaniem, że to powiedział. –
Proszę…
Prawie poddała się temu. Chłonęła
z przyjemnością jego pragnienie, pożądanie? tryskające z jego ust, otoczona
jego mocnymi ramionami, jednocześnie spoglądając mu w oczy. Była tak
blisko, że widziała, gdzie rano zaciął się przy goleniu.
- Nie jest to możliwe,
powiedziała po chwili, odsuwając się na bezpieczną odległość. Już właściwie
była nasycona satysfakcją. Heniek ją kochał! Heniek nie był szczęśliwy! Tyle…że
coś w niej drgało niepokojem. Jałowa satysfakcja!
Nie dostrzegł jej determinacji,
zapatrzony w swoje myśli. Jego twarz wydłużyła się, a oczy zmatowiały od
rezygnacji. Pokiwał głową.
- Jasne. Zajmuję sobą zbyt dużo
powietrza i zbyt dużo miejsca – powiedział gorzko i roześmiał się. Wcale
mu nie było do śmiechu. – Agata już była daleko, za chwilę zniknie i już
jej nigdy nie zobaczy.
- Odwiozę cię do hotelu.
Pozwolisz? A może zostanę? – dopowiedział szeptem, czując fizycznie, jak przerażenie
odbiera mu głos.
- Tak. Zadzwoń po taryfę – powiedziała
i pomyślała, że za dużo wrażeń jak na jeden wieczór, a poza tym, musiała się
pilnować, mieć na baczności. – Coraz bardziej traciła grunt pod nogami. – Do
jakiego hotelu?! Też chyba za dużo wypiła. Co za brednie! O czym on mówi! Że
zostanie?!
- Odwieź mnie, jestem zmęczona i
chcę pobyć ze sobą – stwierdziła stanowczo. – Jutro wyjeżdżam - dodała ochrypłym
tonem.
Kiwnął głową, lekko zmrużył oczy,
jakby chciał ją prześwietlić.
– Na pewno nie chcesz, żebym został? – upewnił się. – Zdawało mi się…
– Na pewno nie chcesz, żebym został? – upewnił się. – Zdawało mi się…
- Na pewno. I źle ci się zdawało.
Ruchem rozdrażnionej reki
odsunęła z oczu kosmyk włosów. Wyraźnie czuła rytm własnego pulsu.
- Chciałbym spędzić tę noc z tobą,
Agata – wypowiedział po raz wtóry i zamilkł, czekając na jej reakcję. Serce
waliło jak młot pneumatyczny – odważył się, odważył…
Pokręciła głową i przystroiła
twarz w uśmiech.
- Prawda jest taka, że nie wiesz,
co mówisz…Muszę cię poprawić.
- Prawdy się nie poprawia –
umilkł. – Czy ty nigdy nic do mnie nie czułaś, Agata? Bądź szczera choć teraz… - dodał
po chwili.
Pokręciła głową. – Zawsze byłam
szczera. Szkoda, że tego nie widziałeś…Nasza miłość była i jest krucha jak
skorupka jajka…ale jednak była, przyznaję. To dobrze, że dzieli nas tak duża
odległość...
- Jesteś tego pewna?
- Tak. Muszę już iść.
Właśnie dojechali na miejsce.
Pozwoliła się objąć. To zdumiewające, jak dobrze się czuła w jego
ramionach. Lekko dotknęła ustami jego ust i odsunęła się szybko, ciągłe z tym
swoim zagadkowym uśmiechem, którego nie pojmował.
Westchnął i pokręcił głową, kryjąc
rozczarowanie.
- Do widzenia, Heniek. Może za
rok…
Nie, nie zakładała, że za rok się
spotkają. Nigdy już się z nim nie spotka, chyba, że przypadkiem. – Drzewa
ciernistych krzewów…i stale będzie tęsknić…I on będzie tęsknił.
WIEDZIAŁA.
WIEDZIAŁA.
Odwrócony plecami, uniósł rękę i
pomachał nią.
– Do widzenia… - usłyszała.
– Do widzenia… - usłyszała.
Wsiadł do taryfy. Poczuła ulgę,
kiedy zniknął za zakrętem drogi. Na zawsze. Z nadmiaru emocji drżały jej nogi.
Otworzyła po cichu drzwi i weszła
w mrok hotelowego pokoju. Opadła na fotel. Przez chwilę czuła przejmującą
ekstazę życia, choć przecież nic szczególnego się nie wydarzyło. Nic?? Cisza…Otuliła
ją. Cisza ma niewyczerpane siły. Może być bezlitosna, jak towarzyszący jej
stres, czy bolesny niepokój…Może też być jak pieszczota dłoni, jak tęsknota za tym
dotykiem. Ta, była jak tęsknota. Kryształowe sztylety namiętności rozcięły
promieniem barwne tęcze. Przypełzły fantastyczne kolorowe cienie i ogarnęły
tańczącym światłem całe jej ciało, mózg, który się zakleszczył przedziwnie,
przesączając jej własne słowa z niedawno ukończonej powieści:…Pozostała
miłość ukryta w związanych łańcuchem
ciałach, miłość niedostępna. A
przecież istnieje świat
szalony?...Tchnienie
przyjęte i tchnienie
odwzajemnione…Nie dla nas jednak...dopowiedziała
do siebie głośno i włączyła radio –
otoczyła ją fuga Bacha. Przylepione do
uszu tony przymknęły oczy i właśnie rodził się spokój. – To tylko kolega
szkolny, tylko kolega, powtórzyła sobie i zerknęła na zegarek, odzyskując całkowite
poczucie rzeczywistości. – Trzeba się kilka godzin zdrzemnąć. Jutro wraca do
swojego cudownego życia z Zygmuntem, który daje tęczę za każdą burzę,
uśmiech za każdą łzę…A to? A Heniek? Spotkania po latach mają to do siebie. Są
miłe. Ożywa na chwilę pamięć rozsiana po łące. Wsiadła do pociągu.
- O której będę w Poznaniu? – spytała konduktora.
- Rano. O szóstej rano.
Jęknęła. O Boże…
Naprzeciw siedział starszy
mężczyzna. Uśmiechał się.
- Czy mogę coś zaproponować? –
spytał.
- Tak?
- Może… położy pani nogi na mojej
ławce, a ja zrobię to samo. Czy można?
- Ależ oczywiście. – Ucieszyła
się i zdjęła buty. Po chwili usnęła mocnym snem.
Przed szóstą, mężczyzna lekko
dotknął jej stóp.
– Dojeżdżamy do Poznania…Pociąg ma lekkie spóźnienie, ale nie wiem ile…My to mamy szczęście! Mogło być i ze dwie godziny. Ostatnio…
– Dojeżdżamy do Poznania…Pociąg ma lekkie spóźnienie, ale nie wiem ile…My to mamy szczęście! Mogło być i ze dwie godziny. Ostatnio…
Agata uśmiechnęła się.
– Faktycznie, ostatnio te spóźnienia…Makabra.
Odgarnęła włosy z twarzy. Podał jej kurtkę i zdjął z górnej półki torbę.
– Wyjdziemy chyba na korytarz? – spytał.
Kiwnęła głową na znak aprobaty.
– Faktycznie, ostatnio te spóźnienia…Makabra.
Odgarnęła włosy z twarzy. Podał jej kurtkę i zdjął z górnej półki torbę.
– Wyjdziemy chyba na korytarz? – spytał.
Kiwnęła głową na znak aprobaty.
- Mieszka pani w Krakowie?
- Nie, w Poznaniu.
- O…znam to miasto. Kiedyś dawno
temu, w latach siedemdziesiątych pracowałem w Poznaniu, czy jak kto
woli służyłem. Już nie ma mojej jednostki…i jak wiem polikwidowali niemal
wszystkie. To były nie najgorsze czasy, przynajmniej dla wojskowych. Można za
nimi potęsknić. I chyba tęsknię. - Uśmiechnął się. - Teraz żyjemy
w świecie chaosu, w przygnębiającym i pogłębiającym się
absurdzie. Interesuje się pani polityką? - Spojrzał z zaciekawieniem.
- Owszem. Polityka jest przecież wszędzie: w pracy,
w pociągu i na ulicy.- Roześmiała się.- A swoją drogą zrobiło się całkiem fajnie
i wesoło. Polska polityka przypomina wypisz wymaluj brazylijskie seriale.
Roześmiał się głośno.
– Brazylijskie seriale…a to dobre…
– Brazylijskie seriale…a to dobre…
Pociąg wjechał na peron. Z daleka
zobaczyła Zygmunta. Pomachała mu ręką i podeszła szybko.
- I co? Jak było?
- To już poza mną. Wspomnienia i spotkania są piękne,
ale…rzeczywistość tu obecna
znacznie piękniejsza. Przeczesała myśli. A gdzie Zygmuś? – zmieniła
temat.
_________________________________________________________________________
Zlepione
urywki dwóch powieści : „Szansa na szczęście” i „Co ja tu robię?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz