piątek, 2 maja 2014

SZANSA NA SZCZĘŚCIE

Książka „Szansa na szczęście” jest powieścią psychologiczno-obyczajową, której akcja rozgrywa się współcześnie, na tle wydarzeń politycznych ostatnich lat. Książka ułożona z gwiazd i z moich pomiętych myśli. Tych...wygładzonych jest  przecież tak niewiele...Prasujemy  je, a co rusz nowy załamek.
" Szansa na szczęście" - to mój debiut literacki i jedna z ciekawszych moich książek. Tak przynajmniej oceniają to moi czytelnicy.
 

Powieść odsłania świat, w którym tak naprawdę – jak w życiu – nic nie jest oczywiste i wszystko może się wydarzyć: od miłości po zdradę, od choroby po śmierć. Dotyka spraw codziennych i brutalności życia.
Akcja powieści rozgrywa się w Pile, pełna jest zagadek i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ma żywą akcję i sądzę nieskromnie, że czyta się ją jednym tchem. Sadzę też, że może zadowolić zarówno miłośników popularnej literatury, jak i zwolenników prozy refleksyjnej, sięgającej w głąb złożonej psychiki ludzkiej. 
W tej książce możemy często dostrzec samych siebie, a już na pewno zmusi nas do rozważań dotyczących ludzkiej natury oraz przemijania. 

http://dzienniknowy.pl/aktualnosci/pokaz/23344.dhtml


„Są takie dni, kiedy nic się nie udaje, kiedy już ranek źle się zaczyna. To był właśnie taki dzień – niedziela, dzień wolny od pracy, który powinien być wytchnieniem od codzienności, ale nie był. Agata wyszła na balkon odetchnąć świeżym powietrzem i uspokoić galopujące donikąd myśli. Spojrzała na swoje ukochane roślinki.
            – Obiadu dzisiaj nie będzie? Długo tam jeszcze będziesz ślęczyć? – usłyszała cierpki ton głosu męża.
Cała euforia wyparowała z niej w jednej chwili i poczuła się przybita, jak małe stare dziecko. Umykające szybko promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za nadchodzącą ciemną chmurą, za którą i ona chętnie by się skryła. Od dłuższego już czasu miała wrażenie, jakby jechała pociągiem, który pędzi z olbrzymią szybkością ku przepaści, a ona nie może z niego wysiąść. Zacisnęła zęby. A mogła nie wracać! Trzeba było zostać w Londynie! Po co się uparła?! Dlaczego nie posłuchała rad Dorotki, z którą wspólnie wynajmowały mieszkanie i która była jej dobrym duszkiem, przyjacielem wypełnionym po brzegi życiem i życzliwością. Zawsze umiała ją podtrzymać na duchu, nawet wtedy, gdy była w dołku, a to przecież zdarzało się i wtedy cierpliwie przekonywała.
            – Musisz strząsnąć z siebie przeszłość, musisz też całkowicie siebie zmienić, odnowić i wyjść do przyjaznych ci ludzi – mówiła cichym, melodyjnym głosem.
            – Łatwo się mówi! Przewrotny mój los… i nic nie pomoże, że wychodzę do ludzi.
            – Bo wychodzisz nie tam, gdzie trzeba, a to przyprawia cię tylko o moralniaka. Czyż nie mam racji? – spytała.
Miała rację. Zdarzało się, że ciężko było złapać własne odbicie w lustrze. Krzywiło się.
            – Jestem beznadziejna, wikłając się w jakieś bzdurne romanse bez przyszłości. Tak bardzo tęsknię do Waldka… Desperacko potrzebuję czuć się kochaną…
            – Nie oskarżaj się, zapomnij o przeszłości. Wewnętrznym okiem stwórz obraz tego, co ci pozwoli dobrze żyć. Pewna jestem, mówiła, że osiągniesz to, co wypracujesz myślą. I zapewniam cię, że lepsze jutro przyjdzie i olśni któregoś dnia. ON jest dobry i myślała o Bogu, i to co najlepsze zachował dla ciebie. Musisz w to tylko uwierzyć. To niewiele, nie uważasz? A jak chodzi o twój powrót do Polski… to do czego chcesz tam wracać?! Gdzie dostaniesz pracę, za ile? Tu, przynajmniej jakaś normalność. Ciężko pracujesz, ale masz – przekonywała.
No tak, miała; starczyło na przechodzony samochód niezłej marki, o którym w Polsce mogłaby tylko pomarzyć i na ekstra ciuchy. Tak właściwie, nie brakowało na nic, nawet na podróże do egzotycznych krajów. Ale czy to miało jakieś znaczenie? Ten wyjazd do Londynu, a właściwie ucieczka przed Waldkiem, nie był strzałem w dziesiątkę i coraz częściej zaczynała się gonitwa myśli, albo ten dziwny stan melancholii, zupełnie do niej niepodobny. Kiedy stawała w oknie i pojawiały się kapryśne promienie, falujące znienacka tęsknotą, czuła się tak, jakby stała nad taflą lustra, w którym powoli przesuwa się krajobraz Krakowa, stary cmentarz zimą, miliony białych sztyletów zgarniające tę przestrzeń, a wśród nich skrząca światełkami zniczy pamięć o rodzicach, przebiegająca korytarze starego bólu. Nie była tam już cztery lata… nie spytała – DLACZEGO?! 
Przed oczami przesuwał się także obraz zielono brunatnych starych drzew w parku miejskim w Pile, kołysanych… ciepłym wiatrem i tych, nad cichą rzeką Gwdą, wiejący uczuciem czegoś, czego nie rozpoznawała. Pewne jednak, że to uczucie przyśpieszało rytm serca, wprawiało go w drżenie – Waldek… Jej myśli potknęły się w przeszłości, szukając drogi, którą mogła wtedy obrać i natychmiast otrząsnęła się z zadumy. Przecież czas bólu minął, nie ma powodu odsuwać zasłony, a życia nie można przeżyć powtórnie ani zmienić jego biegu. Można tylko zacząć żyć od nowa, tylko dlaczego znów jest nie tak... Nie to miejsce, nie to środowisko…
I coraz już częściej ściskało się serce i coraz częściej dobiegał uszu ten szept cichy, gdy na twarzy czuła oddech wiatru – obcego.
Co ja tu robię? – pytała siebie już niemal codziennie. Wyprostowała plecy. Nie, nie może być całe życie schylona. Wróciła do Polski, zamieszkała w Pile i poszukała pracę. Jakoś się udało – stare znajomości okazały się bardzo przydatne. I wszystko pewnie byłoby okej, gdyby nie jej nowy mąż i na okrągło nerwy z byle powodu i bez powodu. Ot tak, a co gorsze, to nawet źle się z nim milczało. I teraz już całkiem była pewna, że jej miejsce było przy Dorotce, na Wyspach, i że po raz kolejny padła ofiarą tragicznej pomyłki, wiążąc się z Janem.
Ostatnio, dokładnie wszystko wytrącało go z równowagi, a w tym i polityka, którą usiłował śledzić. Ale tylko usiłował, bo najczęściej przysypiał w fotelu tuż przed szklanym ekranem i tylko wyrywał coś z kontekstu, burcząc pod nosem.
Ona, zwykle zamknięta w sobie, patrzyła ponad jego głową w taflę okna i nawet nie starała się słuchać oczywistych nonsensów, które wypowiadał.
            – Co nic nie mówisz?!
            – A co tu mówić? Księga jest biała, a scenariusz czarny – nawiązała do ostatnich wydarzeń, komentowanych na okrągło.
            – Co masz na myśli? – spytał Jan patetycznym tonem.
            – Te ewidentne bzdury wypowiadane na okrągło, to koszmarne abecadło polityczne i parcie po trupach do władzy. Wszyscy tylko kombinują, jak drugiemu dokopać…
            – Czy ty umiesz tylko krytykować, Agata?"
 

"Jan usuwał się w swoje życie, zgarniając za sobą wszystkie jej wysiłki, by wyjść z dołka. 
Z każdym dniem wpadała w niego coraz głębiej, a jej małżonek był coraz dalej i codziennie kradł jej marzenia. Pewnie nieświadomie, ot tak, po prostu – nie ta koalicja. Ale nie tylko o to chodziło – różnymi językami mówi większość małżeństw, a dogadują się przecież. Oni nie mogli się dogadać. Gdyby było dziecko… to była jakaś szansa na szczęście… Pragnęła go nieprzytomnie, aż się sobie dziwiła, ale Jan był zupełnie nieprzemakalny na jej argumenty, a jej szczęście tonęło w żalu, bo tu nie było Dorotki, do której mogła go wykierować. Jej przyjaciółka, jedyna jaką miała, nie odpowiadała na jej częste telefony – skutecznie zapadła się pod ziemię. Pozostał po niej jedynie obraz, własnoręcznie wymalowany – profil kobiety w białej sukni, ugięte kolana, plecy tworzące łuk, ramiona wyciągnięte jakby w pochwale dla niebios...czarne włosy opadające na twarz, w których igrało tysiące barw słońca Egiptu.– Dorotko, gdzie jesteś?...
Odpowiadała jej niespokojna cisza, a ona każdego już dnia, żyjąc obok Jana, miała wrażenie, że mieszka w muzeum pełnym przeciągów i wyładowań elektrycznych i mimo wielu starań nic nie mogła z tym zrobić. Czasami próbowała szczeknąć. Zbyt cicho to wychodziło. Na koniec doszła do wniosku, że jej małżeństwo to ślepa uliczka, a ona sama nie umie się już w niej odnaleźć.
A może to wszystko z mojej winy? – myślała w przebłyskach. "

"Jest! Jest dziecko!
Niespokojna cisza. Organizm osłabiony usypiał sam, na moment straciła świadomość. Leżała w dryfującym obłoku mgły do momentu, kiedy uświadomiła sobie tę niespokojną ciszę. Stukała jej w głowie. Sprawiło to, że momentalnie otworzyła oczy.
            – Czy żyje?! – krzyknęła. – Czy moje dziecko żyje?
Wstrzymała oddech jak bezbronna ofiara, która nie wie, z której strony padnie cios.
            – Tak. Żyje. Oczy lekarza i położnej uciekły daleko.
            – Chcę je zobaczyć! Chcę zobaczyć moje dziecko…– powiedziała schrypniętym głosem.
I zobaczyła tę twarz. Opadła na poduszkę. –To niemożliwe… Nie wierzę… Znowu zawirowało w głowie. Czuła, że zaczyna brakować tchu w piersiach, a całe ciało ogarnął ogień. Świat się walił. Leżała chwilę nieruchomo, w szoku. Nadal miała szeroko otwarte oczy, nawet nimi nie zamrugała. Patrzyła oniemiała w twarz swojego Zygmusia. – Widome oznaki fizycznego niedorozwoju; deformacja czaszki i gałek ocznych.
Szok trwał tylko chwilę. Nagle stało się coś dziwnego – dziecko uniosło powieki i spojrzało na nią poważnymi, skośnymi oczami. Maluch uśmiechnął się do niej, wpatrując się w nią intensywnie i w tym momencie poczuła absolutną radość. Popłynęły łzy. Rozczuliła się. – Moje maleństwo… Mój synek… Mój Zygmuś…
Dziecko zabrali, a ona natychmiast usnęła, uśmiechając się. Jest! Jest dziecko. Jej dziecko…
Kiedy się obudziła, stał nad nią Jan. Patrzył z wyrzutem w oczach. – Mówiłem…
Zamrugała nerwowo. – Niech idzie do diabła!
            – Chyba sobie z tym nie poradzę, Agata – kontynuował myśl, nie patrząc na nią.
Uświadomiła sobie, jak bardzo zdążyła się od niego oddalić. Byli na dwóch różnych biegunach. I cóż ją mogło obchodzić, czy sobie z tym poradzi, czy nie? Kręcił nerwowo breloczkiem z kluczykami od samochodu. Zaraz je ukręci i będzie kuśtykał pieszo do domu – niech już idzie do diabła… Ale on jeszcze nie chciał odejść. Musiał jej dopiec do żywego.
            – Agato, co postanowiłaś?
            – To znaczy?
     –Proponuję zostawić dziecko w szpitalu. Tak można. Dowiadywałem się, przekonywał nieporadnie, nie patrząc w jej oczy.
Zamarła ze zgrozy. Wzbierająca w niej fala nienawiści skutecznie ją na moment obezwładniła. Drań! Dowiadywał się!
            – Co ty powiedziałeś?! – upewniła się.
          Tak, dobrze usłyszała! – Najlepszym i jedynym wyjściem z sytuacji będzie jak zostawisz dziecko w szpitalu, powtórzył.
Absurdalność tego pomysłu uderzyła ją z taką siłą, że opadła z powrotem na poduszkę i zaczęła się trząść. A to kawał sukinsyna!
Rozpaczliwie szukała jakiejś miażdżącej odpowiedzi, która by go starła w proch i zdarła z jego twarzy ten wyraz pewności siebie, jakim było przekonanie, że wystarczyło ją ostrzec, uprzedzić. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. Trzęsła się z wściekłości, zdając sobie sprawę, że już nigdy nie zniknie z jego oczu grymas perfidnej satysfakcji: a widzisz? Miałem rację!
Spuścił głowę i zmarszczył czoło. Milczał uporczywie wpatrując się w białą poszewkę poduszki, na której spoczywała jej głowa.
            – Nie mogłaś oczekiwać, że ucieszę się – powiedział w końcu.
            – Masz rację, Jan. Nie mogłam tego oczekiwać. Mogę natomiast oczekiwać czegoś od siebie. Na przykład tego, że nie będę się godziła na draństwo z twojej strony. Dam radę wychować to dziecko sama. Nie sądzę, żebyś się na coś przydał – powiedziała lodowato.
            – Jak uważasz. – Pchnął krzesło i wstał. – Ja ci w każdym razie nie będę w stanie pomóc. Przykro mi… Nie licz na to. Jak dobrze wiesz nie jestem pełnosprawnym mężczyzną…
Zawahał się. Potrzebował żony, ale nie chciał dziecka. Tym bardziej nie takiego dziecka! Nie pomylił się w ocenie sytuacji. Jego prognozy były słuszne, a ta wariatka tak się uparła!
Westchnął ciężko, przyglądając się Agacie z niedowierzaniem i zastanawiając się, co ma jeszcze powiedzieć, by ją przekonać. Nie chciał się z nią rozstawać definitywnie.
            – Nie dasz się przekonać, Agatko? Pomyśl jeszcze…
Krążył chwilę po sali. W końcu zatrzymał się przed nią, oparł ręce na poręczy jej łóżka. Patrzył.
            – Wyjdź stąd! Ukryła twarz w dłoniach a jej głos przenikał przez ciasno splecione palce. – Wyjdź! – powtórzyła.
            – Przepraszam Agata. Ja naprawdę nie dam rady. Pamiętaj, że cię uprzedzałem.
Zgrzytnęło. Łyknęła ślinę i pozwoliła aby palący strumień goryczy spłynął powoli do jej żołądka."
 



Książkę: " Szansa na szczęście" można zakupić w księgarniach Piły, w Nowej Dębie i również u mnie z autografem i zakładką. 
Mój e-mail: aslowinska@op.pl
(30 zł. w tym koszty przesyłki).
 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz