Książka
„Szansa na szczęście” jest powieścią psychologiczno-obyczajową, której
akcja rozgrywa się współcześnie, na tle wydarzeń politycznych ostatnich
lat. Książka ułożona z gwiazd i z moich pomiętych myśli. Tych...wygładzonych jest przecież tak niewiele...Prasujemy je, a co rusz nowy załamek.
" Szansa na szczęście" - to mój debiut literacki i jedna z ciekawszych moich książek. Tak przynajmniej oceniają to moi czytelnicy.
Powieść odsłania świat, w którym tak naprawdę – jak w życiu – nic nie jest oczywiste i wszystko może się wydarzyć: od miłości po zdradę, od choroby po śmierć. Dotyka spraw codziennych i brutalności życia.
Akcja powieści rozgrywa się w Pile, pełna jest zagadek i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ma żywą akcję i sądzę nieskromnie, że czyta się ją jednym tchem. Sadzę też, że może zadowolić zarówno miłośników popularnej literatury, jak i zwolenników prozy refleksyjnej, sięgającej w głąb złożonej psychiki ludzkiej.
W tej książce możemy często dostrzec samych siebie, a już na pewno zmusi nas do rozważań dotyczących ludzkiej natury oraz przemijania.
http://dzienniknowy.pl/aktualnosci/pokaz/23344.dhtml
„Są takie dni, kiedy nic się nie
udaje, kiedy już ranek źle się zaczyna. To był właśnie taki dzień – niedziela,
dzień wolny od pracy, który powinien być wytchnieniem od codzienności, ale nie
był. Agata wyszła na balkon odetchnąć świeżym powietrzem i uspokoić
galopujące donikąd myśli. Spojrzała na swoje ukochane roślinki.
–
Obiadu dzisiaj nie będzie? Długo tam jeszcze będziesz ślęczyć? – usłyszała
cierpki ton głosu męża.
Cała euforia wyparowała z niej w
jednej chwili i poczuła się przybita, jak małe stare dziecko. Umykające szybko
promyki słońca chwilę tańczyły po jej twarzy, by ukryć się za nadchodzącą
ciemną chmurą, za którą i ona chętnie by się skryła. Od dłuższego już
czasu miała wrażenie, jakby jechała pociągiem, który pędzi z olbrzymią
szybkością ku przepaści, a ona nie może z niego wysiąść. Zacisnęła zęby. A
mogła nie wracać! Trzeba było zostać w Londynie! Po co się uparła?!
Dlaczego nie posłuchała rad Dorotki, z którą wspólnie wynajmowały
mieszkanie i która była jej dobrym duszkiem, przyjacielem wypełnionym po
brzegi życiem i życzliwością. Zawsze umiała ją podtrzymać na duchu, nawet
wtedy, gdy była w dołku, a to przecież zdarzało się i wtedy cierpliwie
przekonywała.
–
Musisz strząsnąć z siebie przeszłość, musisz też całkowicie siebie zmienić,
odnowić i wyjść do przyjaznych ci ludzi – mówiła cichym, melodyjnym
głosem.
–
Łatwo się mówi! Przewrotny mój los… i nic nie pomoże, że wychodzę do ludzi.
–
Bo wychodzisz nie tam, gdzie trzeba, a to przyprawia cię tylko o moralniaka.
Czyż nie mam racji? – spytała.
Miała rację. Zdarzało się, że
ciężko było złapać własne odbicie w lustrze. Krzywiło się.
–
Jestem beznadziejna, wikłając się w jakieś bzdurne romanse bez przyszłości. Tak
bardzo tęsknię do Waldka… Desperacko potrzebuję czuć się kochaną…
–
Nie oskarżaj się, zapomnij o przeszłości. Wewnętrznym okiem stwórz obraz tego,
co ci pozwoli dobrze żyć. Pewna jestem, mówiła, że osiągniesz to, co
wypracujesz myślą. I zapewniam cię, że lepsze jutro przyjdzie i olśni któregoś
dnia. ON jest dobry i myślała o Bogu, i to co najlepsze zachował dla
ciebie. Musisz w to tylko uwierzyć. To niewiele, nie uważasz? A jak chodzi
o twój powrót do Polski… to do czego chcesz tam wracać?! Gdzie dostaniesz
pracę, za ile? Tu, przynajmniej jakaś normalność. Ciężko pracujesz, ale masz –
przekonywała.
No tak, miała; starczyło na
przechodzony samochód niezłej marki, o którym w Polsce mogłaby tylko
pomarzyć i na ekstra ciuchy. Tak właściwie, nie brakowało na nic, nawet na
podróże do egzotycznych krajów. Ale czy to miało jakieś znaczenie? Ten wyjazd
do Londynu, a właściwie ucieczka przed Waldkiem, nie był strzałem
w dziesiątkę i coraz częściej zaczynała się gonitwa myśli, albo ten dziwny
stan melancholii, zupełnie do niej niepodobny. Kiedy stawała w oknie
i pojawiały się kapryśne promienie, falujące znienacka tęsknotą, czuła się
tak, jakby stała nad taflą lustra, w którym powoli przesuwa się krajobraz
Krakowa, stary cmentarz zimą, miliony białych sztyletów zgarniające tę
przestrzeń, a wśród nich skrząca światełkami zniczy pamięć o rodzicach,
przebiegająca korytarze starego bólu. Nie była tam już cztery lata… nie spytała
– DLACZEGO?!
Przed oczami przesuwał się także obraz zielono brunatnych
starych drzew w parku miejskim w Pile, kołysanych… ciepłym wiatrem i
tych, nad cichą rzeką Gwdą, wiejący uczuciem czegoś, czego nie rozpoznawała.
Pewne jednak, że to uczucie przyśpieszało rytm serca, wprawiało go
w drżenie – Waldek… Jej myśli potknęły się w przeszłości, szukając
drogi, którą mogła wtedy obrać i natychmiast otrząsnęła się z zadumy.
Przecież czas bólu minął, nie ma powodu odsuwać zasłony, a życia nie można
przeżyć powtórnie ani zmienić jego biegu. Można tylko zacząć żyć od nowa, tylko
dlaczego znów jest nie tak... Nie to miejsce, nie to środowisko…
I coraz już częściej
ściskało się serce i coraz częściej dobiegał uszu ten szept cichy, gdy na
twarzy czuła oddech wiatru – obcego.
Co ja tu robię? – pytała siebie
już niemal codziennie. Wyprostowała plecy. Nie, nie może być całe życie
schylona. Wróciła do Polski, zamieszkała w Pile i poszukała pracę. Jakoś
się udało – stare znajomości okazały się bardzo przydatne. I wszystko
pewnie byłoby okej, gdyby nie jej nowy mąż i na okrągło nerwy z byle
powodu i bez powodu. Ot tak, a co gorsze, to nawet źle się z nim milczało. I
teraz już całkiem była pewna, że jej miejsce było przy Dorotce, na Wyspach, i
że po raz kolejny padła ofiarą tragicznej pomyłki, wiążąc się z Janem.
Ostatnio, dokładnie wszystko
wytrącało go z równowagi, a w tym i polityka, którą usiłował
śledzić. Ale tylko usiłował, bo najczęściej przysypiał w fotelu tuż przed
szklanym ekranem i tylko wyrywał coś z kontekstu, burcząc pod nosem.
Ona, zwykle zamknięta w sobie,
patrzyła ponad jego głową w taflę okna i nawet nie starała się słuchać
oczywistych nonsensów, które wypowiadał.
–
Co nic nie mówisz?!
–
A co tu mówić? Księga jest biała, a scenariusz czarny – nawiązała do ostatnich
wydarzeń, komentowanych na okrągło.
–
Co masz na myśli? – spytał Jan patetycznym tonem.
–
Te ewidentne bzdury wypowiadane na okrągło, to koszmarne abecadło polityczne
i parcie po trupach do władzy. Wszyscy tylko kombinują, jak drugiemu
dokopać…
–
Czy ty umiesz tylko krytykować, Agata?"
"Jan usuwał się w swoje życie, zgarniając za
sobą wszystkie jej wysiłki, by wyjść z dołka.
Z każdym dniem wpadała w
niego coraz głębiej, a jej małżonek był
coraz dalej i codziennie kradł jej marzenia. Pewnie nieświadomie, ot
tak, po prostu – nie ta koalicja. Ale nie tylko o to chodziło – różnymi
językami mówi większość małżeństw, a dogadują się przecież. Oni nie
mogli się dogadać. Gdyby było dziecko… to była jakaś szansa na
szczęście… Pragnęła go nieprzytomnie, aż się sobie dziwiła, ale Jan był
zupełnie nieprzemakalny na jej argumenty, a jej szczęście tonęło w żalu,
bo tu nie było Dorotki, do której mogła go wykierować. Jej
przyjaciółka, jedyna jaką miała, nie odpowiadała na jej częste telefony –
skutecznie zapadła się pod ziemię. Pozostał po niej jedynie obraz,
własnoręcznie wymalowany – profil kobiety w białej sukni, ugięte kolana,
plecy tworzące łuk, ramiona wyciągnięte jakby w pochwale dla
niebios...czarne włosy opadające na twarz, w których igrało tysiące barw
słońca Egiptu.– Dorotko, gdzie jesteś?...
Odpowiadała jej niespokojna cisza, a ona każdego już dnia, żyjąc obok Jana, miała wrażenie, że mieszka w muzeum pełnym przeciągów i wyładowań elektrycznych i mimo wielu starań nic nie mogła z tym zrobić. Czasami próbowała szczeknąć. Zbyt cicho to wychodziło. Na koniec doszła do wniosku, że jej małżeństwo to ślepa uliczka, a ona sama nie umie się już w niej odnaleźć.
A może to wszystko z mojej winy? – myślała w przebłyskach. "
Odpowiadała jej niespokojna cisza, a ona każdego już dnia, żyjąc obok Jana, miała wrażenie, że mieszka w muzeum pełnym przeciągów i wyładowań elektrycznych i mimo wielu starań nic nie mogła z tym zrobić. Czasami próbowała szczeknąć. Zbyt cicho to wychodziło. Na koniec doszła do wniosku, że jej małżeństwo to ślepa uliczka, a ona sama nie umie się już w niej odnaleźć.
A może to wszystko z mojej winy? – myślała w przebłyskach. "
"Jest! Jest dziecko!
Niespokojna cisza. Organizm
osłabiony usypiał sam, na moment straciła świadomość. Leżała w dryfującym
obłoku mgły do momentu, kiedy uświadomiła sobie tę niespokojną ciszę. Stukała
jej w głowie. Sprawiło to, że momentalnie otworzyła oczy.
–
Czy żyje?! – krzyknęła. – Czy moje dziecko żyje?
Wstrzymała oddech jak bezbronna
ofiara, która nie wie, z której strony padnie cios.
–
Tak. Żyje. Oczy lekarza i położnej uciekły daleko.
–
Chcę je zobaczyć! Chcę zobaczyć moje dziecko…– powiedziała schrypniętym głosem.
I zobaczyła tę twarz. Opadła na
poduszkę. –To niemożliwe… Nie wierzę… Znowu zawirowało w głowie. Czuła, że
zaczyna brakować tchu w piersiach, a całe ciało ogarnął ogień. Świat się
walił. Leżała chwilę nieruchomo, w szoku. Nadal miała szeroko otwarte oczy,
nawet nimi nie zamrugała. Patrzyła oniemiała w twarz swojego Zygmusia. – Widome
oznaki fizycznego niedorozwoju; deformacja czaszki i gałek ocznych.
Szok trwał tylko chwilę. Nagle
stało się coś dziwnego – dziecko uniosło powieki i spojrzało na nią
poważnymi, skośnymi oczami. Maluch uśmiechnął się do niej, wpatrując się w nią
intensywnie i w tym momencie poczuła absolutną radość. Popłynęły łzy.
Rozczuliła się. – Moje maleństwo… Mój synek… Mój Zygmuś…
Dziecko zabrali, a ona
natychmiast usnęła, uśmiechając się. Jest! Jest dziecko. Jej dziecko…
Kiedy się obudziła, stał nad nią
Jan. Patrzył z wyrzutem w oczach. – Mówiłem…
Zamrugała nerwowo. – Niech idzie
do diabła!
–
Chyba sobie z tym nie poradzę, Agata – kontynuował myśl, nie patrząc na nią.
Uświadomiła sobie, jak bardzo
zdążyła się od niego oddalić. Byli na dwóch różnych biegunach. I cóż ją mogło
obchodzić, czy sobie z tym poradzi, czy nie? Kręcił nerwowo breloczkiem z
kluczykami od samochodu. Zaraz je ukręci i będzie kuśtykał pieszo do domu
– niech już idzie do diabła… Ale on jeszcze nie chciał odejść. Musiał jej
dopiec do żywego.
–
Agato, co postanowiłaś?
–
To znaczy?
–Proponuję
zostawić dziecko w szpitalu. Tak można. Dowiadywałem się, przekonywał nieporadnie,
nie patrząc w jej oczy.
Zamarła ze zgrozy. Wzbierająca w
niej fala nienawiści skutecznie ją na moment obezwładniła. Drań! Dowiadywał
się!
–
Co ty powiedziałeś?! – upewniła się.
Tak,
dobrze usłyszała! – Najlepszym i jedynym wyjściem z sytuacji będzie jak
zostawisz dziecko w szpitalu, powtórzył.
Absurdalność tego pomysłu
uderzyła ją z taką siłą, że opadła z powrotem na poduszkę i zaczęła się trząść.
A to kawał sukinsyna!
Rozpaczliwie szukała jakiejś
miażdżącej odpowiedzi, która by go starła w proch i zdarła z jego
twarzy ten wyraz pewności siebie, jakim było przekonanie, że wystarczyło ją
ostrzec, uprzedzić. Nic jednak nie przyszło jej do głowy. Trzęsła się z
wściekłości, zdając sobie sprawę, że już nigdy nie zniknie z jego oczu grymas
perfidnej satysfakcji: a widzisz? Miałem rację!
Spuścił głowę i zmarszczył czoło.
Milczał uporczywie wpatrując się w białą poszewkę poduszki, na której spoczywała
jej głowa.
–
Nie mogłaś oczekiwać, że ucieszę się – powiedział w końcu.
–
Masz rację, Jan. Nie mogłam tego oczekiwać. Mogę natomiast oczekiwać czegoś od
siebie. Na przykład tego, że nie będę się godziła na draństwo z twojej strony.
Dam radę wychować to dziecko sama. Nie sądzę, żebyś się na coś przydał –
powiedziała lodowato.
–
Jak uważasz. – Pchnął krzesło i wstał. – Ja ci w każdym razie nie będę w stanie
pomóc. Przykro mi… Nie licz na to. Jak dobrze wiesz nie jestem pełnosprawnym
mężczyzną…
Zawahał się. Potrzebował żony,
ale nie chciał dziecka. Tym bardziej nie takiego dziecka! Nie pomylił się w
ocenie sytuacji. Jego prognozy były słuszne, a ta wariatka tak się uparła!
Westchnął ciężko, przyglądając
się Agacie z niedowierzaniem i zastanawiając się, co ma jeszcze
powiedzieć, by ją przekonać. Nie chciał się z nią rozstawać definitywnie.
–
Nie dasz się przekonać, Agatko? Pomyśl jeszcze…
Krążył chwilę po sali. W końcu
zatrzymał się przed nią, oparł ręce na poręczy jej łóżka. Patrzył.
–
Wyjdź stąd! Ukryła twarz w dłoniach a jej głos przenikał przez ciasno splecione
palce. – Wyjdź! – powtórzyła.
–
Przepraszam Agata. Ja naprawdę nie dam rady. Pamiętaj, że cię uprzedzałem.
Zgrzytnęło. Łyknęła ślinę i
pozwoliła aby palący strumień goryczy spłynął powoli do jej żołądka."
Książkę: " Szansa na szczęście" można zakupić w księgarniach Piły, w Nowej Dębie i również u mnie z autografem i zakładką.
Mój e-mail: aslowinska@op.pl
(30 zł. w tym koszty przesyłki).
(30 zł. w tym koszty przesyłki).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz